Można wymieniać wiele określeń Wayne'a Gretzky'ego - legenda, fenomen, zawodnik niepowtarzalny. Za Oceanem (i nie tylko) najpopularniejsze jest nazwanie go po prostu "The Great One". Rzeczywiście, Kanadyjczyk jak mało kto zasłużył na określanie go wielkim, bo jego osiągnięcia cały czas robią wrażenie. Trudniej niż trudno spodziewać się, by nawet za wiele lat z list rekordów wykreślono chociaż część z jego niebywałych wyników.
Praktycznie od dzieciństwa wyróżniał się na hokejowej tafli. Od początku każdy z tych, którzy mieli okazję widzieć go w akcji, miał świadomość tego, że oto narodził się prawdziwy diament, który wymaga tylko oszlifowania. Gretzky rozwijał swój talent błyskawicznie i jako siedemnastolatek był zawodowcem. Już wtedy występował z numerem 99 na plecach. Historia wyboru właśnie tej liczby jest o tyle ciekawa, że w pewnym sensie wiąże się z... przypadkiem. W zespole z młodzieżowej lidze, do którego trafił, zajęta była już jego ulubiona "dziewiątka". W tej sytuacji młody Gretzky zdecydował się na 99 i, jak czas pokazał, liczba ta stała się jego swoistą wizytówką na całą karierę.
W 1979 roku Gretzky grał już w NHL. Jego pierwszym klubem, w którym pozostał na dziewięć sezonów, było Edmonton Oilers. Nastolatek błysnął od razu - już w pierwszym roku uzyskał najwięcej punktów w lidze. Była to jednak dopiero przygrywka przed tym, czego dokonał w sezonie 1981/1982, gdy pobił wszelkie rekordy. Do dziś nie zdarzyło się, by ktokolwiek inny zdobył aż dwieście dwanaście punktów w sezonie, a właśnie wtedy udała mu się ta sztuka. Drużyna z Edmonton z Gretzkym w składzie stała się potęgą w NHL i cztery razy wygrała ligę. Nieco później, już bez niego, zdobyła piąty tytuł.
Wielki Kanadyjczyk w kolejnych latach grał jeszcze w Los Angeles Kings (bodajże najsłynniejsza wymiana w dziejach ligi na linii Kings - Oilers), St. Louis Blues, a także New York Rangers, jednak największe sukcesy odniósł właśnie w barwach klubu z Edmonton.
U schyłku kariery Gretzky'ego czekała wyjątkowa chwila - gra na igrzyskach olimpijskich. Przez lata na igrzyskach nie było gwiazd NHL. Początkowo chodziło o przepisy - o olimpijskie medale walczyli tylko amatorzy, a liga była w pełni zawodowa. Zasady w końcu zmieniono i zawodowców dopuszczono do igrzysk, ale akurat hokeiści NHL nadal byli nieobecni, gdyż terminy ligowych rozgrywek pokrywały się z datami olimpijskich zmagań. W 1998 roku miał jednak miejsce przełom - NHL nie grała w trakcie igrzysk w Nagano i hokejowe sławy mogły udać się do Japonii na turniej, jakiego dotąd nie było.
37-letni Wayne Gretzky dotarł z Kanadą do półfinału, gdzie jednak jego zespół przegrał z Czechami (on sam nie został wyznaczony do serii karnych), a następnie nie zdobył także brązowego medalu. Nie znaczy to jednak, że "The Great One" nie ma na koncie sukcesów z reprezentacją kraju - w jego dorobku są m.in. wygrane w Pucharze Kanady, a także srebro w Pucharze Świata.
18 kwietnia 1999 roku Gretzky zagrał ostatni mecz w zawodowej karierze, blisko dwadzieścia lat po swoim debiucie w NHL. Nieco ponad pół roku później trafił już do Hall of Fame, bez żadnego okresu oczekiwania. Jego numer 99 został zastrzeżony w całej lidze, nie tylko w klubach, w których grał. Po zakończeniu gry był m.in. trenerem, menedżerem reprezentacji, a także twarzą licznych marek, które reklamował. Wyjątkowym zaszczytem było wybranie go jako współzapalającego znicz olimpijski w Vancouver w 2010 roku.
Rekordy Gretzky'ego do dziś robią wrażenie. W trakcie kariery ustanowił ich... sześćdziesiąt jeden! Absolutnie niedoścignionym osiągnięciem jest m.in. wywalczenie w sumie 3239 punktów (czyli bramek i asyst łącznie). Gretzky do dziś dzierży również liczne inne rekordy związane zarówno ze strzelaniem goli, jak i z asystowaniem (co także było jego specjalnością). Wspomnieć tu można, że potrafił m.in. zdobyć dziewięćdziesiąt dwie bramki w jednym sezonie.
Świat hokeja do dziś kocha Gretzky'ego. Kanadyjczyk za życia doczekał się pomników - jego monumenty stoją m.in. w Edmonton i Los Angeles, czyli miastach, gdzie grał najdłużej. We wtorek kończy pięćdziesiąt pięć lat. Po prostu "The Great One".
Kamil Stoch: po cichu liczyłem na podium
{"id":"","title":""}