Tragiczna historia wielkiego talentu w NHL. Miał być gwiazdą, zginął nietrzeźwy w wypadku

Hokeiści mieli zwyczaj pić na wspólnych spotkaniach. Klub zmienił te zasady dopiero po śmierci Pelle Lindbergha, ale wtedy było już za późno.

Krzysztof Gieszczyk
Krzysztof Gieszczyk
East News

Przyszedł na świat jak0 Per-Erik Goran, ale wszyscy zapamiętali go jako Pelle Lindbergha. Co w Szwecji nikogo nie dziwiło, jako pięciolatek znalazł pod choinką sprzęt hokejowy. Chciał być bramkarzem, uparł się, że zagra w NHL. Talent miał, co od początku podkreślali eksperci. W Hammarby, gdzie zaczynał, szalał między słupkami. Na turniejach juniorskich w Montrealu i Moskwie potwierdzał, że w Szwecji pojawił się ktoś wyjątkowy.

Urodzony w 1959 roku Lindbergh kupił nawet koszulkę zespołu z NHL. Miał wtedy 16 lat, a koszulka z przodu napis "Philadelphia Flyers". Rozpowiadał wszem i wobec, że chce trafić do tej drużyny. Tak też się stało. W drafcie 1979 roku "Lotnicy" wybrali Szweda w drugiej rundzie z nr 35.

Rok wcześniej z kadrą narodową sięgnął po brąz MŚ, w 1980 roku poleciał na turniej olimpijski do Lake Placid. Tam znowu był medal i także brąz. Pierwszy sezon za oceanem nie był łatwy, a Lindbergh trafił do Maine Mariners. W lidze AHL przystosowywał się do wymogów z NHL. Wybrano go najlepszym bramkarzem rozgrywek i MVP całej ligi.

Czas jednak leciał, a na debiut w lidze zawodowej się nie zanosiło. Lindbergh sam poszedł do działaczy Flyers i poprosił o sprzedaż do jakiegokolwiek klubu, byleby tylko grał w NHL. Keith Allen, menedżer zespołu, docenił determinację Szweda i wreszcie dołączył go do ekipy. Debiut nastąpił 1 listopada, podczas spotkania z Bufallo Sabres. Flyers przegrali, a Lindbergh trafił do szpitala, bo się odwodnił.

ZOBACZ WIDEO Robert Kubica: Nigdy nie byłem w tak dobrej formie fizycznej

Szwedzki bramkarz wpadł na coś, co dzisiaj jest normą - zaczął przynosić ze sobą na mecze wodę w bidonie, który trzymał w bramce. Od sezonu 1982-83 był jednak znany nie z powodu napojów, ale wreszcie dostał szansę stałych występów. Prezentował się bardzo dobrze. Flyers pozwolili odejść dotychczasowemu podstawowemu bramkarzowi, Pete'owi Peetersowi.

Lindbergh pokazał jednak, że nie ma mocnej psychiki. Wystarczyło, że przyszedł słabszy występ, a szybko się załamywał. Koledzy wspominali, że po Meczu Gwiazd zapadł na coś w rodzaju depresji, kiedy wpuścił 7 goli w spotkaniu najlepszych hokeistów NHL. W sezonie 1983-84 trafił nawet na chwilę do Sprinfield Indians, potem wrócił do Flyers, jednak nie grał równo.

Kolejny sezon był jednak popisem Szweda. Drugi raz wystąpił w Meczu Gwiazd, z Flyers "wykręcił" najlepszy wynik w lidze. Zespół z Filadelfii dotarł do finału, gdzie przegrał z Edmonton Oliers (w składzie z Wayne'em Gretzky'm). Lindbergh został uznany najlepszym bramkarzem ligi (bronił na niemal 90-procentowej skuteczności), wybrano go także do najlepszego zespołu całego sezonu. Sezon 1985-86 zapowiadał się znakomicie. Flyers rozpoczęli od 6 wygranych w ośmiu meczach. Wszystko skończyło się 9 listopada 1985 roku.

Poskręcany jak precel

Tej nocy hokeiści Flyers organizowali klubową imprezę. Lindbergh wracał autem w stanie nietrzeźwym, sekcja zwłok wykazała, że miał 2,4 promila. O 5.41 rano z prędkością 150 km na godz. uderzył swoim czerwonym Porsche 930 w ścianę budynku szkoły w Somerdale. Doznał poważnych uszkodzeń mózgu, w stanie ciężkim trafił do szpitala.

W South Jersey dozwolona ilość alkoholu wynosiła 0,1 promila. Maksymalna prędkość wynosiła 60 km na godz., było ciepło i sucho, światła uliczne były włączone. - Zawiniła prędkość i alkohol - powiedział Charles Pope z Departamentu Policji w Somerdale. - Kiedy przyjechaliśmy na miejsce, ranny był poskręcany jak precel w szczątkach auta. Wyglądało to koszmarnie.

Auto, kupione za 52 tys. dolarów, nie wytrzymało potężnego uderzenia. Z Lindberghiem jechała dwójka przyjaciół. Stan Edwarda Parvina (miał m.in. pękniętą czaszkę) i Kathyleen McNeal (uraz wątroby i śledziony) lekarze określali jako poważny, ale stabilny.
Tyle zostało z auta hokeisty (fot. East News) Tyle zostało z auta hokeisty (fot. East News)
Po śmierci Szweda wyszło, że lubił wypić z kolegami, co było zespołową tradycją. - Zaakceptowaliśmy to jako część sportu, a nie powinniśmy. Wprowadziliśmy pewne reguły, ale było już za późno - powiedział dyrektor generalny Flyers, Bobby Clarke, wcześniej znakomity hokeista.

Tamtego wieczoru Szwed miał nie wychodzić, ale jednak pojechał się napić. Wyszedł z domu, według swojej narzeczonej Kerstin Pietzsch, o pierwszej w nocy. Zginął klika godzin później. - Dzień wcześniej chodziłem koło lodowiska i myślałem, jak dobry mamy zespół, jak dobrze wszystko się układa. Kontrast między tymi myślami a porankiem był bardzo bolesny - wspominał Ed Snider, prezes Flyers.

Organy do transplantacji

Narzeczona Lindbergha wyszła za mąż niecałe pięć lat po śmierci hokeisty. Kontakt z matką zawodnika, Anną-Lise Lindbergh, utrzymywała do jej śmierci w 1987 roku. - Mam syna, który gra w hokeja, oczywiście jest bramkarzem. Ciągle wspominam Pelle. To był koszmarny czas, kiedy zginął, nie wiedziałam, co robić ze swoim życiem. Mieliśmy tyle planów - powiedziała Kerstin Pietzsch w 2005 roku.

Lekarz Flyers, Edward Viner, przyznał, że Lindbergh nie miał specjalnych problemów z alkoholem, ale jak już zaczynał pić, to potrafił wypić dużo. Do tego lubił jeździć szybko swoim autem. - Rozmawialiśmy z nim, żeby nie szalał tak tym Porsche, ale nas nie słuchał. Nie bał się pędzącego w stronę twarzy krążka, to i ciasne uliczki pokonywane szaleńczo samochodem nie robiły na Pelle wrażenia - powiedział Clarke.

Po wypadku hokeista był utrzymywany przy życiu przez respirator. Lekarze stwierdzili śmierć mózgu. - Neurochirurdzy i neurolodzy nie mieli wątpliwości, że ma nieodwracalne zmiany w mózgu oraz rdzeniu kręgowym - powiedział Viner. Decyzję o odłączeniu syna od aparatury podjął ojciec, Sigge, dwa dni po wypadku. Organy zawodnika NHL oddano do transplantacji. Szafka Pellego Lindbergha nie została opróżniona do końca sezonu.

Już uciekasz? Sprawdź jeszcze to:
×
Sport na ×