Marieke Vervoort cierpi na tetraplegię, czyli paraliż czterokończynowy. Nieuleczalną chorobę zdiagnozowano u niej w 2000 roku. Tetraplegia początkowo zaatakowała tylko dolne kończyny, więc by wzmocnić efekty rehabilitacji, Belgijka zaczęła uprawiać koszykówkę na wózku. Potem rozpoczęła trening triathlonowy i w 2007 roku wzięła nawet udział w zawodach Ironman, które odbyły się na Hawajach.
Niedługo później stan zdrowia Vervoort, która jest w Belgii symbolem niezłomności, pogorszył się do tego stopnia, że kobieta nie mogła dłużej startować w triathlonach. Nie porzuciła jednak sportu - skupiła się na wyścigach sprinterskich na wózkach i odniosła w tej dyscyplinie duże sukcesy: podczas igrzysk paraolimpijskich w Londynie (2012) sięgnęła po złoto w wyścigu na 100 m i srebro w rywalizacji na 200 m, a cztery lata później w Rio de Janeiro była druga na dystansie 400 m.
Po starcie w Brazylii Vervoort wyznała, że podtrzymuje decyzję o poddaniu się eutanazji, ale podkreśliła, że "w najbliższej przyszłości nie ma zamiaru skorzystać z tego prawa". Belgijka miała zachować sobie tę możliwość na czas, w którym "złych dni będzie więcej od dobrych". Ten niestety nadszedł szybciej, niż ktokolwiek mógł się spodziewać. W ostatnich miesiącach choroba rozwinęła się do tego stopnia, że Belgijce, która jeszcze półtora roku temu z uśmiechem na ustach odbierała w Rio medal, trudno funkcjonować.
Vervoort jest już sparaliżowana od klatki piersiowej w dół, a ból, z którym codziennie się zmaga, jest tak silny, że uniemożliwia jej sen. Dawki przyjmowanych leków są coraz większe, ale medykamenty stają się coraz mniej skuteczne. Na łamach "The Telegraph" przykuta do szpitalnego łóżka Vervoort stwierdziła, że nadszedł już czas i jest gotowa na śmierć.
ZOBACZ WIDEO Lazio nie dało szans Crotone. Zobacz skrót [ZDJĘCIA ELEVEN SPORTS]
- Nie chcę dłużej cierpieć - jestem gotowa na śmierć. To już dla mnie zbyt ciężkie. Jestem coraz bardziej przygnębiona. Nigdy wcześniej tak się nie czułam. Dużo płaczę - wyznała.
Multimedalistka igrzysk paraolimpijskich etap oswajania się ze śmiercią ma już za sobą. Prawo do poddania się eutanazji uzyskała już w 2008 roku. - Teraz myślę o śmierci inaczej niż parę lat temu. Dla mnie to coś w rodzaju operacji: zasypiasz i nigdy się nie budzisz. Dla mnie to coś przynoszącego ukojenie.
Belgijka napisała listy pożegnalne do swoich najbliższych i w szczegółach zaplanowała swój pogrzeb. Gdy właściwy moment nadejdzie, z czerwonych pudełek mają zostać wypuszczone białe motyle, a jej prochy mają zostać rozsypane do morza nieopodal Lanzarote, gdzie od 2008 roku spędza każde święta Bożego Narodzenia.
Data przeprowadzenia eutanazji nie jest publicznie znana, ale ojciec Belgijki, Jos Vervoort stwierdził w rozmowie z "The Telegraph", że "jest blisko". Kobieta chce, by wszyscy żałobnicy wypili za jej pamięć lampkę szampana.
- Ludzie będą płakać, ale ja chcę, by oddali też cześć mojemu życiu i cieszyli się, że będę już szczęśliwa, bo spokojna. Najważniejszy cel, jaki można mieć w życiu, to uszczęśliwiać ludzi - stwierdziła.