- Dziś sąsiedzi są zazdrośni o moje wyniki i to, jak wyglądam. Ustanowiłem rekord Guinnessa przebiegając 366 maratonów w 366 dni. A teraz przygotowuję się do kolejnego wyzwania. W piątek kończę klepanie maratonów - śmieje się mieszkaniec maleńkiej wioski Witunia, w województwie kujawsko-pomorskim. Miejsce stało się już kultowe dla fanów biegania. A sam Kałaczyński może być inspiracją i przykładem, że nigdy nie jest za późno na całkowitą przemianę.
Mateusz Puka, WP SportoweFakty: Pamięta pan jeszcze, jak wyglądało pana życie 25 lat temu?
Ryszard Kałaczyński, rekordzista Guinnessa - 366 maratonów w 366 dni: Nie chcę pamiętać, ale niestety pamiętam. Na śniadanie dwa browary, później wóda z kolegami. Interesy na rynku? Też wóda, ewentualnie bimber. Po pracy w gospodarstwie spotkanie z sąsiadami i też wóda. Nie było żadnej czynności życiowej, której nie towarzyszyłby alkohol.
Często trafiał pan na izbę wytrzeźwień?
Mieszkam w maleńkiej wsi Witunia i zapewniam, że nikt mnie tutaj nigdy zataczającego się nie widział. Nie piłem do upadłego. Moim problemem było to, że po prostu alkohol wypełniał cały mój dzień i to wokół niego wszystko się kręciło.
ZOBACZ WIDEO: 650 tysięcy złotych zaległości Włókniarza. Miśkowiak stracił cierpliwość
Kiedy przyszedł moment zwrotny?
Jak co dzień jechałem rowerem po wsi, ale tym razem zatrzymała mnie policja. Czułem się dobrze, więc prosiłem, by się nie wygłupiali. Oni jednak pozostali nieugięci i zarządzili badanie alkomatem. Nie bałem się, bo rano zdążyłem jedynie wypić jedno, czy dwa piwa. Byłem przekonany, że sprawa rozejdzie się po kościach. Tak jednak nie było. Dmuchnąłem, a po kilku sekundach na alkomacie pojawił się wynik – 2 promile alkoholu.
Jak pan zareagował?
Zażartowałem do policjantów: "chyba wam się automacik zje**ł". Naprawdę nawet nie brałem pod uwagę, że to może być właściwy wynik. Oni byli pewni swego i zabrali mnie na badanie krwi. Wynik: 1,9 promila. Wtedy uwierzyłem. Po prostu tak długo byłem w ciągu, że nie musiałem wypić dużo, by osiągnąć taki krytyczny wynik. Co gorsze, ja się czułem wtedy zupełnie normalnie. Dla mnie to był normalny stan. Tak funkcjonowałem przez większość swego życia.
Co pan czuje, gdy myśli o tamtych czasach?
Nie dowierzam, że mogłem być taki głupi. W mojej rodzinie na śmierć zapili się i ojciec, i wuj. Mnie to jednak niczego nie nauczyło. Gdyby nie moje opamiętanie, do dzisiaj też bym już nie żył.
Jak często obecnie pije pan alkohol?
Od 24 lat nie wypiłem nawet kropelki. Nie ciągnie mnie. Mam sport i on mi wystarczy. Dzisiaj gardzę kulturą, która nakazuje, by alkohol towarzyszył nam we wszystkich momentach życia.
Jak to komentują dotychczasowi koledzy od szklanki?
We wsi nie brakuje ludzi, którzy krytykują wszystko, co robię. Mam to jednak w nosie, bo ja biegam i czuję się świetnie, a oni po kolei umierają na cukrzycę i zawały. Ludzie są zazdrośni, że mam taką pasję i fajnie wyglądam.
Dalej prowadzi pan gospodarstwo?
Świnek już nie mam, a jeszcze niedawno miałem 17. Opiekuję się sadem, ale w tym roku w maju przyszły takie przymrozki, że w dwa dni straciłem szansę na jakikolwiek plon. To jednak dodatkowe zajęcie. Jestem emerytem, mam dwa tysiące złotych emerytury. Dziś wszystko kręci się wokół sportu.
Jak to w ogóle możliwe, że zdołał pan w wieku 65 lat mieć na koncie aż tysiąc przebiegniętych maratonów?
Zacząłem jako 28-latek, ale wtedy jeszcze robiłem maksymalnie kilka maratonów rocznie. Potem miałem przerwę, a na poważnie wróciłem w 2001 roku jako rodzaj terapii alkoholowej. Codzienne dawki wódy zastąpiły treningi. W 2014 roku rozpocząłem wyzwanie i przez kolejny rok ukończyłem 366 maratonów. Wychodziłem codziennie, bez względu na pogodę i samopoczucie. Biegałem z kontuzjami, biegałem w śniegu i deszczu, a także upale. Wtedy uwierzyłem, że uda mi się osiągnąć granicę 1000 maratonów. Tego w Polsce nie dokonał nikt przede mną. Ba, nikt nawet się nie zbliżył do takiego osiągnięcia. 15 sierpnia hucznie świętowaliśmy, a teraz kończę z klepaniem maratonów.
Dlaczego?
Przez ostatnich 10 lat biegałem średnio po 50 maratonów rocznie, by dobić do tysiąca. Jestem już tym trochę zmęczony i szukam nowych wyzwań.
Jakich?
Wziąłem się za triathlon i mam już pierwsze medale mistrzostw Polski. Podoba mi się to, bo muszę położyć nacisk na zupełnie nowe dyscypliny. Praktycznie od zera uczę się pływać, a dodatkowo kupiłem sobie pierwszy w życiu rower szosowy i jeżdżę po całym województwie. Wyznaję zasadę, że na mniej niż 100 kilometrów, nie ma sensu wyprowadzać roweru z komórki. Najczęściej jeżdżę pętle po 130 kilometrów.
Wciąż się panu chce?
Nie zawsze mi się chce. Czasem coś boli, czasem po prostu nie mam ochoty na sport. Nauczyłem się to jednak przezwyciężać. Psychicznie odpoczywam w czasie wysiłku, a potem czuję się rewelacyjnie.
Ma pan już pomysł na kolejne wyzwanie?
Jak już nauczę się lepiej pływać i będę bardziej objeżdżony na rowerze, to przystąpię do wyzwania 100 Ironmanów w 100 dni. Realnie oceniam, że będę gotowy do tego wyzwania za rok, może dwa. Obecnie 3,8 km pływania, 180 km jazdy na rowerze i 42,2 km biegania pokonuję średnio w 12 godzin. Jak dobrze pójdzie, to może kiedyś pojadę na mistrzostwa świata i zdobędę medal w swojej kategorii wiekowej.
Rozmawiał Mateusz Puka, dziennikarz WP SportoweFakty