Przenikliwy gwizd kilkunastotysięcznego tłumu kibiców, którzy wybrali się do łódzkiej Atlas Areny, witał wchodzącego do ringu Marcina Najmana. Zdecydowana większość fanów trzymała kciuki za Przemysława Saletę.
Walka pod względem sportowym nie zapowiadała się zbyt interesująco i zawodnicy niczym w tym elemencie nie zaskoczyli. Emocje, jakie towarzyszyły tej konfrontacji, brały się jedynie z medialnej wojny, jaką toczyli obaj panowie.
Od pierwszej komendy "fight" sędziego ringowego, doszło do regularnej bójki, w której Saleta był bardzo bliski porażki. Ostatecznie udało mu się zwyciężyć poprzez duszenie przedramieniem i choć nie pokazał w ringu nic wartego uwagi, zachowywał się po walce bardzo buńczucznie i wręcz prostacko.
- I co teraz? - krzyczał Saleta jeszcze przed zakończeniem walki do swojego rywala, gdy dusił go i czekał na jego poddanie.
Oczywiście klepnięcie, oznaczające poddanie walki przez Najmana, nie oznaczało końca show w wykonaniu obu panów. Najpierw chamsko zachował się Saleta, który wstając z ringu, uderzył jeszcze otwartą ręką Najmana, chcąc go ośmieszyć i upokorzyć i tylko szybka interwencja arbitra ringowego, zapobiegła kolejnej awanturze, tym razem już absolutnie bez zasad.
- Marcin rzucił się na mnie od początku w desperackim ataku, ale potem pokazał, że nie ma ani kondycji ani charakteru - mówił zaraz po walce Saleta. Gdy dalej obrażał swojego przeciwnika i zaoferował mu pudło prezerwatyw, jako nagrodę pocieszenia od swojego sponsora, ten tylko ostentacyjnie pukał się po głowie.
Walka ta pokazała, że obaj panowie nie mają nic wspólnego z MMA i najlepiej będzie dla wszystkich, jeśli dotrzymają danego wcześniej słowa i sobotnia gala w Łodzi będzie ostatnią, na której rywalizowali w ringu. Saleta utarczkami słownymi rozmienia na drobne swoją wcześniejszą karierę w kickboxingu, zaś Najman potwierdza, że jest przede wszystkim showmanem.