MŚ w szermierce: Srebrne muszkieterki wróciły do kraju

Panująca w drużynie zasada muszkieterów: jeden za wszystkich, wszyscy za jednego miała wpływ na sukces polskich florecistek w mistrzostwach świata w Paryżu - uważa Sylwia Gruchała (Sietom AZS AWFiS Gdańsk). Srebrne medalistki w czwartek wróciły do kraju.

- Na naszym przykładzie najlepiej widać, że wiara czyni cuda. Bo srebrny medal to prawdziwy cud. W ostatnich latach generalnie zawodziłyśmy i zanotowałyśmy spadek w światowym rankingu, przez co drogę do finału miałyśmy niezwykle trudną. Dlatego ten sukces cenię wyżej niż wywalczone trzy lata temu w Sankt Petersburgu mistrzostwo świata - oceniła Gruchała.

Srebrny medal najbardziej utytułowana polska florecistka zadedykowała "mistrzowi i byłemu trenerowi Tadeuszowi Pagińskiemu". - W ten sposób chciałabym mu za wszystko podziękować - powiedziała.

Razem z Gruchałą w polskiej drużynie walczyły jej trzy klubowe koleżanki: Karolina Chlewińska, Katarzyna Kryczało oraz Anna Rybicka. Niewiele jednak brakowało, by ta ostatnia nie wystartował w tej imprezie.

- Do Paryża pojechałam z zapaleniem ścięgna Achillesa i zmagałam się z nim podczas całego turnieju. To dość powszechny uraz wśród szermierzy, ale dzięki znakomitej opiece naszego sztabu medycznego, jego skutki zostały zminimalizowane i mogłam walczyć - wyjaśniła "Ryba".

Najstarsza w polskim zespole, 33-letnia florecistka przyznała, że nie spodziewała się takiego sukcesu.

- Ostatnie nieudane starty nauczyły nas pokory. Spadłyśmy w światowym rankingu, a w turniejowej drabince czekały na nas przecież Węgierki, Rosjanki, Koreanki i Włoszki. Ciężko wyobrazić sobie trudniejszą konfigurację rywalek. Odniosłyśmy niebywały sukces - podkreśliła.

W drużynie, która trzy lata temu sięgnęła w Rosji po złoty medal MŚ, nie było nie tylko Rybickiej, ale także Karoliny Chlewińskiej. W Paryżu tegoroczna mistrzyni Polski odniosła największy sukces w karierze.

- Wciąż nie mogę w to uwierzyć. Jeszcze do mnie na dobre nie dotarło, że zostałyśmy drugą drużyną na świecie. Po dramatycznym półfinałowym meczu z Koreankami nie wytrzymałam i ze szczęścia oraz emocji zwyczajnie się popłakałam - zdradziła Chlewińska.

W finale w drugiej walce 27-letnia gdańszczanka pokonała 5:1 słynną Valentinę Vezzali, dzięki czemu Polki wygrywały z Włoszkami już 10:3.

- Wtedy przez myśl mi przyszło, że złoto jest w naszym zasięgu. Jednak w konfrontacji z tak klasowym zespołem nie można być pewnym zwycięstwa nawet wtedy, kiedy prowadzi się różnicą 20 trafień - podsumowała.

Faworyzowane rywalki szybko odrobiły straty i ostatecznie wygrały 45:37.

Komentarze (0)