Marcin Frączak: Kiedy można spodziewać się wylotu całej, ośmioosobowej grupy do Pakistanu?
Robert Szymczak: Precyzyjnej daty nie ma, ale druga połowa grudnia, to bardzo prawdopodobny termin. Patrzymy na długoterminowe prognozy, to w dużym stopniu decyduje kiedy wylecimy. Podczas wspinania się pogoda ma bardzo ważne znaczenie, a zwłaszcza zimą.
Jakby pan scharakteryzował Broad Peak?
- Jeśli chodzi o wysokość to jest to niższy ośmiotysięcznik. To dwunasta góra świata. Wejście jakie planujemy jest na pewno dość korzystne dla organizmu. Będziemy wchodzili bowiem bez dodatkowego tlenu. Przy wejściu na Broad Peak mniej się obawiam niedotlenienia wysokościowego. Natomiast jeśli chodzi o trudność, to spodziewam się odcinków oblodzonych. Najbardziej obawiam się końcówki, gdzie będziemy szli granią. Będzie trudno tam położyć liny, a do tego dojdzie zmęczenie i wiatr. Planujemy cztery obozy. Jak będzie wyglądał ostatni, czwarty odcinek, to jest wielka niewiadoma.
Zimą na Broad Peak jeszcze nikomu nie udało się wejść!
- To jest dla nas największe wyzwanie. Po to polecimy do Pakistanu. To nas nakręca, mobilizuje.
Jak długo będzie trwała aklimatyzacja w Pakistanie? Kiedy najwcześniej cała wyprawa może rozpocząć wspinaczkę, zakładając, że w Azji wszyscy znajdą się w drugiej połowie grudnia?
- Gdy pogoda dopisze, to mniej więcej po czterech tygodniach będziemy gotowi, aby atakować szczyt. Najwcześniej więc w pierwszej połowie stycznia. Atak na szczyt planujemy jednak tak naprawdę na koniec lutego czy początek marca. Jesteśmy w dużym stopniu uzależnieni od pogody.
W Pakistanie cała ekipa może więc przebywać od drugiej połowy grudnia, do marca, a więc dosyć długo. Jakie są koszty wyprawy?
- Dokładnie nie wiem. Jednak spodziewam się, że koszt wyprawy, bez sprzętu, w który my inwestujemy, mieści się w przedziale od pół miliona do miliona złotych. Dzięki temu, że jedzie osiem osób, koszty się rozkładają. Jednak gdyby pojechały trzy osoby, to kwota nie byłaby wcale dużo niższa.
Kto daje pieniądze na wyprawę?
- Program jest finansowany przez Ministerstwo Sportu. Pieniądze daje też Polski Związek Alpinizmu, czy Fundacja im. Jerzego Kukuczki.
Czy skończyły się już czasy, że zawodnicy musieli dużo sami inwestować, czy dalej coś takiego funkcjonuje?
- W sprzęt muszę sam zainwestować. Jednak wychodzę z założenia, że nie mogę sam wszystkiego kupić. Jest takie powiedzenie, że jak się już wszystko ma, to się kończy wspinanie. A ja o tym na razie nie myślę.
Od kiedy zaczął pan przygotowania w kontekście wejścia na Broad Peak?
- Człowiek, który jeździ w Himalaje trenuje praktycznie cały czas. Ja w ciągłym treningu jestem od pięciu czy sześciu lat. Do tej wyprawy zacząłem się przygotowywać od początku lipca, od powrotu z Nanga Parbat. Najpierw zostały przeprowadzone badania wydolnościowe, po to aby ustalić odpowiednie progi akcji serca, abyśmy wiedzieli jak mamy trenować. Mam szczegółowo rozpisany plan, trenuję cztery razy w tygodniu. Trenuję wytrzymałość biegową. Mam też trening interwałowy, gdzie biegam podczas akcji serca w granicach 175-180. Do tego dochodzą podbiegi oraz rozbieganie. Oprócz tego są także zajęcia siłowe. Poza tym jestem przynajmniej raz w tygodniu na ściance.
Z jak niską temperaturą pan oraz koledzy, możecie się zetknąć podczas wspinaczki na Broad Peak?
- Trzydzieści, czterdzieści stopni poniżej zera może być na szczycie podczas sprzyjającej pogody. Jeśli zaś będzie wiatr o prędkości około 50 km na godzinę, to temperatura może wynosić sześćdziesiąt stopni poniżej zera. Trzeba się ubrać na cebulkę, w koszulę flanelową (śmiech). A tak poważnie, to liczę na nowy kombinezon, bo stary mi się już trochę wytarł.
Ile kosztuje kombinezon, który sprawdzi się w tak ekstremalnych warunkach?
- Tego nie wiem. To jest tajemnica sponsora, producenta.
Grupa zamierza w drodze na szczyt założyć cztery obozy. Decydujący atak nastąpi więc po wyjściu z czwartego obozu. Jak długo może on potrwać?
- Czwarty obóz założymy na wysokości 7800 czy 7900 metrów. Do pokonania będziemy mieli gdzieś ze dwieście czy trzysta metrów. Będziemy chcieli wstrzelić się w przerwę, kiedy nie będzie wiatru. Wyjdziemy wraz ze wschodem słońca, czyli około godziny 8 może 9. Gdzieś do godziny 14, czy 16 będziemy mieli czas, aby wejść, a potem wrócić do czwartego obozu. Może to się oczywiście przeciągnąć. Trzeba zakładać, że sto metrów będziemy szli przynajmniej przez godzinę. Wszystko zależy od pogody. Decydujący atak z czwartego obozu wraz z powrotem, to może być kilka godzin, a może się wszystko przedłużyć do kilkunastu.
Cała grupa ma za sobą spotkanie z psychologiem. Na czym ono polegało?
- To był tzw. trening mentalny. Potwierdził on, że jesteśmy dobrym zespołem. Byliśmy razem już na niejednej wyprawie, więc to też ma duże znaczenie. Cementuje zespół, sprawia, że mamy do siebie duże zaufanie.