W ostatni weekend 22-letni Walerij Wiczew wygrał konkurencję K1 1000 metrów podczas regat w Wałczu i pokazał, że staje się jednym z czołowych polskich zawodników. Jeszcze dwa lata temu zawodnik nawet nie przypuszczał, że będzie reprezentował nasz kraj. Teraz wprost mówi o ambicjach walki o medale na mistrzostwach świata i wyjazdu na igrzyska olimpijskie do Los Angeles.
Mateusz Puka, WP SportoweFakty: Jak trafiłeś do Polski?
Walerij Wiczew, reprezentant Polski w kajakarstwie: Po mistrzostwach świata w 2023 roku zamiast wrócić na Ukrainę z resztą kadry, pojechałem do Polski. Nie zgłaszałem tego nigdzie, nikt nie wiedział o moich planach. Nie wiem nawet, czy mógłbym teraz wrócić do Ukrainy bez obowiązku wyjazdu na front. Od dłuższego czasu czułem jednak, że muszę to zrobić.
Dlaczego?
Nie chodzi o samą wojnę, ale o to, jak traktowali mnie trenerzy w Mikołajewie. Zostałem uznany za beztalencie i tak naprawdę odebrano mi możliwość rozwoju. Wiedziałem, że jeśli zostanę tam dłużej, to moja kariera szybko się skończy. Na mistrzostwa świata spakowałem się w jeden plecak i pojechałem do Czechowic. Zdecydowałem się zacząć nowe życie.
ZOBACZ WIDEO: #dziejesiewsporcie Karolina Kowalkiewicz nie kryła entuzjazmu. "Odkryłam nową pasję!"
Nie było ciekawszych miast niż Czechowice?
Tuż po wybuchu wojny trafiła tam mama i dwie siostry. To był przypadek, bo kajakarski klub z Mikołajewa dostał propozycję od klubu z Czechowic, który zadeklarował, że może przyjąć kilku kajakarzy. Jeszcze wtedy nie zdecydowałem się na wyjazd. Mama zgłosiła się jednak na ochotnika i zawiozła kilku zawodników do Polski, spędziła tam najtrudniejszy czas po wybuchu wojny. Większość z tych zawodników wróciła już do Ukrainy, ale mama i siostry zostały. Dołączenie do nich było więc naturalnym krokiem. Obecnie w Ukrainie został tylko ojciec.
Twoi koledzy zdołali kontynuować kariery mimo trwającej wojny?
W klubie była blisko roczna przerwa od treningów na wodzie. Lokalne władze zakazały wypływania na wodę. Część zawodników skończyła kariery, a część przeniosła się do innych klubów.
Czy choćby przez moment żałowałeś przyjazdu do Polski?
Początki w Polsce były bardzo trudne, ale nawet wtedy nie wątpiłem, że podjąłem słuszną decyzję. Na początku największym problemem nie była nowa grupa treningowa czy trener, ale to, że przez pół roku nie byłem w stanie się z nikim dogadać.
Nie byłeś w stanie dogadać się po polsku?
Nic nie rozumiałem, a trener wpisywał komendy w translator, bym w ogóle wiedział, co się dzieje. Wtedy bardzo pomagała mi 18-letnia siostra, która już potrafiła mówić po polsku. Obecnie nie mam tego problemu, ale cały czas uczę się polskiego.
Poza treningami kajakarskimi robisz coś jeszcze?
Studiuję na Akademii Wychowania Fizycznego. W pełni poświęcam się jednak treningom, więc nie mam czasu na dodatkową pracę.
Ukraińskie obywatelstwo nie jest jedynym, jakie posiadasz.
Mój tata jest Bułgarem, a mama Ukrainką, a ja tak naprawdę bardziej czuję się Bułgarem niż Ukraińcem. Początkowo mieszkaliśmy w Bułgarii, w Veliko Tarnovo, a dopiero stamtąd trafiliśmy do Mikołajewa. W Ukrainie spędziłem kilkanaście lat, ale nigdy nie poczułem się stuprocentowym Ukraińcem. Teraz najpewniej z jednego obywatelstwa będę musiał zrezygnować.
Dlaczego?
Miesiąc temu złożyłem wszystkie dokumenty potrzebne do polskiego obywatelstwa i zamierzam reprezentować Polskę na najbliższych igrzyskach olimpijskich w Los Angeles. Trzymam kciuki, by udało się tam pojechać razem z siostrą, która od tego roku także została włączona do kadry Polski. Mam już dwa obywatelstwa, więc gdy zostanę Polakiem, być może zrzeknę się obywatelstwa Ukrainy.
Decyzja o zmianie reprezentacji była trudna?
Byłem do niej przekonany jeszcze w czasie pobytu w Ukrainie. Oczywiście kilku kolegów z tamtejszej kadry mocno się na mnie obraziło i przez dłuższy czas w ogóle się do mnie nie odzywali. Teraz to się jednak zmieniło i sporo z nich chyba zrozumiało moją decyzję. Gdy spotykam ich na zawodach, staramy się choć chwilę porozmawiać.
Jak przyjęli cię Polacy?
W klubie zostałem dobrze przyjęty i szybko dostałem zaufanie od trenera. Jestem mu za to bardzo wdzięczny. Na ulicy oczywiście zdarzają się nieprzyjemni ludzie, ale wszędzie tacy są. Miałem kilka przykrych sytuacji. Ktoś żartował sobie ze mnie, dziwnie się patrzył. Na szczęście nie było żadnych groźniejszych sytuacji. Staram się jednak nie zwracać na to aż tak dużej uwagi. Czuję się zaakceptowany i nie przejmuję się krytycznymi głosami. Obecnie śmiało mogę powiedzieć, że w Polsce czuję się jak w domu.
Na najwyższy poziom wszedłeś jednak dopiero w Polsce. Skąd ta nagła eksplozja formy?
Zaufał mi trener klubowy i selekcjoner kadry, zimę spędziłem na kilku zagranicznych obozach. Dostałem znakomite warunki do trenowania, więc to naturalne, że osiągnąłem wysoką formę. Od lat czułem, że właśnie tego potrzebuję, by osiągnąć najwyższą dyspozycje. W tym roku mam bardzo ambitne plany.
Jakie?
Chce walczyć o medale podczas mistrzostw świata seniorów, ale także młodzieżowców. Naprawdę czuję się bardzo dobrze i jeśli tylko trener mnie wystawi, to zrobię wszystko, by przywieźć medale. Najważniejsze, by za trzy lata pojechać na igrzyska do Los Angeles.
Długo musiałeś walczyć o powołanie do kadry Polski?
Poszło łatwo. Rok temu przepracowałem solidnie zimę, a już na pierwszych testach zauważył mnie trener kadry Ryszard Hoppe i powołał do reprezentacji. W kajakarstwie nie ma restrykcyjnych zakazów, więc wystarczyło załatwić podstawowe formalności i mogłem startować jako Polak. Aby pojechać na igrzyska muszę mieć jednak polskie obywatelstwo.
Wcześniej mówiłeś, że chciałbyś pojechać na igrzyska z siostrą. Ona też uprawia kajakarstwo?
Niedawno po raz pierwszy została powołana do kadry Polski. Obecnie jest szóstą zawodniczką na 500 metrów, ale ona ma dopiero 18 lat. Miałem już okazję do startowania z nią w wyścigach miksta. To zresztą nie koniec, bo w Czechowicach kajakarstwo trenuje także moja najmłodsza, 12-letnia siostra Sofia.
Rozmawiał Mateusz Puka, WP SportoweFakty
A Tobie gratuluję i powodzenia w dalszej karierze! Po igrzyskach swiat o Tobie usłyszy a komentujący Czytaj całość