Miesiąc po igrzyskach przeżyła horror. Olimpijka opowiada o tym pierwszy raz

Facebook / Dorota Borowska ze swoim psem Tadeuszem
Facebook / Dorota Borowska ze swoim psem Tadeuszem

- Musiałam się mobilizować, by w ogóle wstać z łóżka, ubrać się, umyć zęby i wyjść z psem na spacer. Nic więcej nie robiłam, a podstawowe czynności mnie przerażały - opowiada Dorota Borowska w pierwszej rozmowie od Igrzysk Olimpijskich w Paryżu.

W tym artykule dowiesz się o:

Na igrzyska do Paryża Dorota Borowska miała jechać jako jedna z kandydatek do medalu. Zamiast życiowego sukcesu był jednak dramat. Kilka tygodni przed wyjazdem w organizmie wicemistrzyni świata w kajakarstwie znaleziono niedozwolone substancje. Później zaczęła się walka z czasem i władzami agencji antydopingowej o udowodnienie niewinności. Ostatecznie to się udało, a za źródło zanieczyszczeń uznano jej psa. Wszystko dzięki zaskakującemu eksperymentowi, o którym opowiada pierwszy raz.

Choć walka o niewinność zakończyła się sukcesem, to nie poszedł za tym wynik sportowy. Wykończona zawodniczka dotarła do Paryża dzień przed startem i szybko odpadła z rywalizacji. Największe problemy zaczęły się jednak kilka tygodni później. 

Mateusz Puka, WP SportoweFakty: Marzyła pani o medalu olimpijskim w Paryżu, a zamiast tego została bohaterką skandalu dopingowego. A po oczyszczeniu z zarzutów nie zdołała wywalczyć choćby awansu do finału olimpijskiego. Trudno było się pozbierać po tym wszystkim?

Dorota Borowska, wicemistrzyni świata w kajakarstwie: Dzisiaj skupiam się już tylko na powrocie do równowagi psychiczno-fizycznej. Chciałabym zaleczyć wszystkie kontuzje, ale przede wszystkim doprowadzić zdrowie psychiczne do dobrej kondycji. Jeszcze nie tak dawno było ze mną bardzo źle.

Wszystko przez sytuację przed igrzyskami?

Afera z dopingiem dość mocno nadszarpnęła mój układ nerwowy. Jeszcze miesiąc po igrzyskach euforia związana ze startem była tak duża, że czułam, że jestem w stanie przenosić góry i w ogóle nie czułam zmęczenia. Chwilę później przeżyłam horror.

To kiedy zaczęły się problemy?

Po miesiącu takiej bardzo dużej ekscytacji. No i wtedy tak, powiem szczerze, że psychicznie siadłam. Nie miałam siły kompletnie na nic. W październiku miałam wrócić do treningów, ale trener odwołał zgrupowanie, stwierdził, że przyda nam się odpoczynek. Ostatecznie pojechałam w listopadzie na obóz do Portugalii, ale praktycznie nie trenowałam.

ZOBACZ WIDEO: Szef KSW wskazał powód porażki Pudzianowskiego. "Nie spodziewał się tak szybko zemsty"

Dlaczego?

Trener zajmował się młodzieżą, a ja z Sylwią (Szczerbińską, kajakarką - przyp. red.) miałyśmy taki trochę półwakacyjny wyjazd. Jeśli trenowałyśmy to raczej dla zabawy. Nie zrobiłyśmy ani jednego mocnego treningu. Mimo to po przyjeździe byłam wykończona. Teraz wiem, że to było przerażenie powrotem do profesjonalnego sportu. Gdy wróciłam do domu, nie byłam w stanie nic zrobić. Tydzień musiałam się mobilizować, by w ogóle wstać z łóżka, ubrać się, umyć zęby i wyjść z psem na spacer. Nic więcej nie robiłam, a podstawowe czynności mnie przerażały.

Brzmi to bardzo źle.

Po 10 dniach w domu pojechałyśmy na zgrupowanie do Cetniewa, które jest jednym z moich ulubionych miejsc do treningu. Zawsze się cieszyłam na te wyjazdy, a teraz byłam przerażona.

Dlaczego?

Nie miałam siły. Pewnego dnia obudziłam się i zdałam sobie sprawę, że mam do nadrobienia trzy siłownie, trzy biegi, basen i trening na ergometrze. Ostatecznie wyszłam na siłownię, zdążyłam rozstawić sprzęt, a po kilku seriach nie mam siły unieść pięciokilogramowego ciężarka. Byłam tak zrezygnowana, że przebrałam się i wróciłam do domu. Nie wiedziałam, co się dzieje. Nigdy wcześniej czegoś takiego nie przeżywałam.

Zrezygnowała pani z wyjazdu do Cetniewa?

Chyba sama próbowałam siebie oszukać. Wstydziłam się rozmawiać o tym z trenerem. Nie przyznałam się, że w ogóle nie trenowałam. Liczyłam na to, że w Cetniewie wszystko się odmieni. Pojechałam tam zupełnie nieprzygotowana.

I?

Zakończyłam obóz z kontuzją. Chciałam za wszelką cenę wymazać te fatalne 10 dni. Udawać, że to się nie wydarzyło. Uznałam, że na obozie będę trenować normalnie z resztą dziewczyn. Byłam kompletnie nieprzygotowana na takie obciążenia. Do dziś żałuję, że wcześniej nie porozmawiałam szczerze z trenerem. Nie myślałam racjonalnie. Nie potrafię zrozumieć, dlaczego chciałam go oszukać.

Kiedy doszło do takiej rozmowy?

Jeszcze w Cetniewie. Byłam kompletnie bezradna, więc wygarnęłam trenerowi wszystko, co czułam. Powiedziałam, że nie czuję się gotowa na trening, że przeraża mnie powrót do reżimu sportowego, że boję się wsiadać do łódki. W styczniu mamy zwykle najdłuższe i najcięższe treningi. Nigdy to jednak nie przytłaczało mnie aż tak bardzo. Czułam, że jeśli będę dalej trenować, będzie tylko gorzej.

Jak zareagował trener?

Postanowiliśmy, że przez jakiś czas będę uprawiała sport na swoich zasadach. Miałam zostać w domu i spokojnie wchodzić w sezon. Czułam, że nadal lubię sport, ale nie wyobrażałam sobie tego reżimu. Trener zalecił, bym sama chodziła na siłownię, basen, pobiegać. To był strzał w dziesiątkę.

To znaczy?

Zrobiłam sobie dodatkowe pół miesiąca wolnego, a potem indywidualnie poleciałam na obóz na Sri Lankę. Zajęcia prowadził specjalista od motoryki Szymon Gaś. Fajnie tam potrenowałam, to było zupełnie inne doświadczenie. Szymon podpowiedział mi kilka rzeczy, które mogą mi się przydać w przyszłości. W lutym mogłam wrócić do kadry.

To znaczy, że od końca sierpnia do lutego praktycznie pani nie trenowała?

Przez pięć miesięcy przepłynęłam w łódce może ze sto kilometrów. Dla porównania, w okresie normalnego treningu przepływam około 150 kilometrów tygodniowo.

To był najtrudniejszy okres w karierze?

Nie ma wątpliwości. Wcześniej czasem zdarzało mi się zgubić cel, wątpić w sens tego wszystkiego, ale nigdy nie trwało to aż tak długo i nie było aż tak trudne.

Pani relacja brzmi jak opowieść osoby poważnie chorej na depresję.

Byłam w grudniu u lekarki, ale nie zdiagnozowała typowej depresji, tylko stan po ciężkim przeżyciu emocjonalnym. Miałam objawy depresyjne, ale nie samą depresję. Mój układ nerwowy został bardzo mocno obciążony po aferze z dopingiem.

Trochę pani zwlekała.

Bałam się diagnozy. Starałam się racjonalizować to wszystko, bo przecież wielu zawodników ma problem z motywacją i brakiem celu po igrzyskach. Gdy przez cztery lata jest się zaprogramowanym tylko na jeden start, to potem trudno wrócić do normalności. A u mnie doszło jeszcze całe zamieszanie przed igrzyskami, które trwało trzy tygodnie. To było okropne, bo straciłam możliwość odpowiedniego przygotowania się do imprezy, na którą pracowałam całe życie.

Było aż tak źle?

Tuż po ujawnieniu tej informacji nie byłam w stanie spać, trenować, czy normalnie się regenerować. Zresztą, zamiast na treningi, musiałam jeździć po prawnikach, poleciałam także do Strasburga oddać próbkę sierści psa. Gdy przyleciałam do Paryża, byłam niesamowicie szczęśliwa, ale także kompletnie wykończona. Przyleciałam w poniedziałek, a we wtorek miałam start. Nawet raz nie trenowałam.

Igrzyska w Paryżu będą się pani kojarzyły z najgorszymi chwilami w życiu?

Mimo wszystko będą się kojarzyć ze szczęściem.

Dlaczego?

Na miejscu bardzo cieszyłam się, że mogę uczestniczyć w tych zawodach. To była przygoda mojego życia. Horror zaczął się dopiero miesiąc później.

Ostatecznie została pani oczyszczona z zarzutów. Ale czy ma pani żal, że nie zachowała wystarczającej ostrożności przed igrzyskami. Przecież gdyby nie preparat stosowany dla pani psa, afery by nie było.

Przez 10 lat uczestniczyłam w wielu spotkaniach z agencjami antydopingowymi i nigdy nie słyszałam, że coś takiego może się zdarzyć. Nikt nas nie ostrzegał, że lek stosowany na psie może się przenieść na człowieka. Gdy sama brałam leki, zawsze sprawdzałam skład, ale nie przyszło mi do głowy, by pytać o to weterynarza. Wystarczyło, że mój pies Tadek chodził po pościeli, miał klostebol w ślinie i w ten sposób steryd znalazł się w moim organizmie. A przecież ja nawet nie wiedziałam, że mój pies jest tym leczony. Nikt mi nigdy nie powiedział, że może zdarzyć się coś takiego. Zresztą dawka w moim organizmie była na tyle niewielka, że gdyby badano mnie dzień później, nic by nie wykryto.

Nie była pani zresztą jedyną taką ofiarą w polskim sporcie. Podobny przypadek spotkał Igę Świątek, która nielegalną substancję zażyła w skażonym suplemencie.

Wydaje mi się, że jej obecne problemy też wynikają właśnie z tej sytuacji. Przechodziłam przez to samo i widzę w niej dokładnie te same problemy. Przez miesiąc żyła w niewyobrażalnym stresie, obawiając się piętna dopingowiczki. Przeżyła horror, a nie miała czasu tego spokojnie przepracować, bo ciągle ma kolejne turnieje, a kibice oczekują zwycięstw. Ona też została skrzywdzona.

Ostatecznie obie zostałyście uniewinnione.

System antydopingowy nie jest sprawiedliwy w takich przypadkach. Żadna z nas nie miała prawa przewidzieć tych sytuacji. W przypadku Igi dobre jest to, że trafiło na osobę bogatą, która mogła się bronić. W innym przypadku jej kariera byłaby zakończona. Wściekłość w takich chwilach jest na tyle duża, że trudno potem wrócić do normalnego życia. Ja zrobiłam sobie pięć miesięcy przerwy. Iga nie miała tego czasu.

Czy udało się już pani zamknąć ten rozdział?

Bardzo mnie to zmieniło. Ostatnio zdałam sobie sprawę, że wciąż się z tym nie uporałam.

Dlaczego?

Gdy ostatnio zachorowałam, bałam się wziąć jakiekolwiek lekarstwo. Zdałam sobie sprawę, że została u mnie jakaś fobia. Boję się wziąć leków, bo mogłoby się okazać, że one też są zanieczyszczone. Ktoś się może śmiać, ale ostatecznie nic nie wzięłam. Wiem, że przy drugiej aferze już nikt mi nie uwierzy. A wiem, że to może się zdarzyć w każdym momencie.

Aż tak?

Eksperyment przeprowadzony wcześniej przez POLADA uświadomił mi, że wszystko jest możliwe. Wtedy pięć osób wtarło sobie w rękę 1 gram maści, która zawierała 5 miligramów klostebolu. Godzinę później te pięć osób uścisnęło dłoń innym osobom. Co się okazało? Kilkusekundowy kontakt wystarczył, by te inne osoby miały 18 godzin później wyższy poziom klostebolu w organizmie niż ja w trakcie mojego badania antydopingowego. A przecież ludzie używają takich maści na odparzenia. Wystarczy mieć pecha na siłowni, w autobusie i można zostać oskarżonym o doping bez szans na wyjaśnienie.

Jest pani w ogóle w stanie przestać o tym myśleć?

Pracuję nad tym, by nie zwariować. To jest trudne, ale zdaję sobie sprawę, że pewnych rzeczy nie da się uniknąć. Nie będę przecież cały czas chodzić w masce i rękawiczkach. Podświadomie gdzieś to jednak we mnie zostało.

Bliscy odwrócili się od pani?

Miałam wokół siebie wspaniałych ludzi, a związek stanął za mną murem. Miałam długą rozmowę z wiceprezesem Adamem Seroczyńskim, który doskonale mnie rozumiał, bo też został niesprawiedliwie ukarany za nieswoje winy. Choć muszę przyznać, że lista znajomych trochę cię oczyściła.

Co to znaczy?

Kilka osób mi nie uwierzyło. Pamiętam sytuację, gdy powiedziałam do jednego z trenerów "dzień dobry", a on odwrócił głowę w drugą stronę. Takie rzeczy bolą, bo przecież znał mnie i wiedział, że nie mogłabym świadomie stosować dopingu. Kluczowa była dla mnie jednak postawa mojej partnerki z łódki Sylwii Szczerbińskiej. Ona do końca nie chciała pływać z nikim innym i zapewniała, że czeka na mnie. Sama prosiłam ją, by spróbowała z kimś innym, bo przecież do końca nie było pewności, czy uda mi się wystartować na igrzyskach. Ona jednak odpowiadała: "nie ma takiej opcji”. Była nawet zbyt lojalna.

Jaki będzie dla pani najbliższy rok?

Od marca wróciłam już do normalnego rytmu treningowego. Nie wygląda to źle, ale raczej o medale jeszcze nie zdołam powalczyć. Za rok chcę jednak wrócić do najwyższej formy. Jeszcze niedawno byłam cieniem samej siebie, ale wrócę silniejsza. Ostatecznie cieszę się, że mogłam być w Paryżu i przegrać po sportowemu. Gdybym nie mogła tam startować, to pewnie dziś nie byłoby mnie już w sporcie.

Rozmawiał Mateusz Puka, dziennikarz WP SportoweFakty

Komentarze (5)
avatar
andy_w
9.05.2025
Zgłoś do moderacji
1
1
Odpowiedz
Co za świat... Wszędzie nagonki! 
avatar
steffen
9.05.2025
Zgłoś do moderacji
6
0
Odpowiedz
Kolejny dowód na to że coś trzeba zrobić z systemem badań antydopingowych bo poziom doszedł już tak daleko że można wykryć ilości które wg norm dla leków są niezauważalne i nie mają wpływu na o Czytaj całość
avatar
Karol Kowalski
9.05.2025
Zgłoś do moderacji
7
6
Odpowiedz
Od razu do lekarza a nie za pieniądze podatników jedzie, nie trenuje. Rozumiem sytuację ale po co Pani oszukuje siebie. Potrzebujemy sportowców sukcesu a Pani potrzebuje nas. 
avatar
tgol
9.05.2025
Zgłoś do moderacji
2
0
Odpowiedz
Ona miała raczej CFIDS. Niech się cieszy, że nie trwał latami, bo tzw. popularnie 'grypa yappies' trwa 5 lat albo i dłużej 
Zgłoś nielegalne treści