Ogromny sukces Polki. Złoto w europejskich igrzyskach

Karateczka Kinga Harast w spektakularny sposób zdobyła złoty medal w Europejskich Igrzyskach Akademickich. Polacy wygrali klasyfikację medalową zawodów.

Maciej Siemiątkowski
Maciej Siemiątkowski
Kinga Harast Archiwum prywatne / Na zdjęciu: Kinga Harast
O zwycięstwie 24-letniej zawodniczki z Politechniki Łódzkiej i klubu Harasuto Łódź przesądziła znakomita końcówka finałowego pojedynku z Niemką Meryem Yildirim. W ostatnich sekundach przy wyniku 4:4 Kinga Harast zadała rywalce decydujący o zwycięstwie cios i wygrała 5:4.

Ta walka dała Polsce jeden z 24 złotych medali podczas Europejskich Igrzysk Akademickich rozegranych w Łodzi. A Harast osiągnęła jeden z najważniejszych życiowych sukcesów. Do tej pory niekwestionowanym osiągnięciem nr 1 był brązowy medal ME do lat 21.

- Tu mamy już seniorów, są studenci i ludzie powyżej 19. roku życia. To zdecydowanie starsza kategoria i bardziej prestiżowa rywalizacja. W końcu to igrzyska - mówi w rozmowie z WP SportoweFakty zwyciężczyni zawodów kumite kobiet w wadze powyżej 68 kilogramów.

Maciej Siemiątkowski, WP SportoweFakty: Dopiero co zdobyła pani złoty medal, a już zaczęła kolejny obóz. Udało się nacieszyć triumfem odniesionym w Łodzi?

Kinga Harast: W Darłówku, gdzie mam kolejny obóz, miałam fantastyczną niespodziankę od zawodników, których jestem trenerką i koleżanką. Przygotowali balony i kartki z gratulacjami - od każdego coś dostałam. Już w dniu finału tu przyjechałam. Zaraz po zwycięstwie spakowaliśmy się do auta i pojechaliśmy nad morze. Pierwsze dni były bardzo trudne - nie mogłam się wybudzić, wyjść z łóżka czy jeść. Dopiero kiedy zszedł stres, poczułam ból i wszystkie siniaki i obicia. Odpoczęłam i wróciłam już do treningów.

Był czas na świętowanie, ale chyba nie dotarło jeszcze do mnie, że mam złoty medal. Pewnie to się stanie dopiero kiedy wrócę do domu i powieszę go na ścianie.

ZOBACZ WIDEO: #dziejesiewsporcie: popis nowej gwiazdy Barcy. Tak się przywitał z fanami

Jak duży to sukces?

Myślę, że najważniejszy lub równie ważny co brązowy medal ME do lat 21, który zdobyłam w Danii w 2019 roku. Jednak w Łodzi mieliśmy już seniorów, studentów powyżej 19. roku życia. Mój chłopak, kiedy startował w podobnych igrzyskach miał 26 lat. To zdecydowanie starsza kategoria i bardziej prestiżowe zawody. To igrzyska, a nazwa zobowiązuje. Czuć było prestiż imprezy, a organizacja zawodów była efektowna. Nigdy wcześniej nie startowałam w taki dobrze zorganizowanych zawodach. Mam nadzieję, że kiedyś to się powtórzy, choć trudno będzie dorównać Łodzi. Dostałam też bardzo dużo gratulacji, więcej niż po zawodach w Danii.

Czy wszystkie przygotowania do igrzysk odbyły się zgodnie z planem?

Przygotowania były bardzo intensywne i trudno powiedzieć, kiedy dokładnie się zaczęły. Do takich zawodów przygotowujemy się całe życie. Trzeba być dobrze wytrenowanym, mieć doświadczenie i jeździć przez wiele lat na zawody, żeby nauczyć się pracować nad stresem. By odchodził lub motywował.

Ostatni tydzień - tuż przed rejestracją i zameldowaniem się w akademiku - był bardzo intensywny. Pracowaliśmy nad motoryką i techniką. Wsparciem był trener Piotr Milbrant, który przygotował nas pod względem szybkości, siły eksplozywnej, dynamiki i nastawił nas pozytywnie do walk. Pomógł też urlop na początku czerwca, kiedy udało się odświeżyć głowę. Po nim wróciłam z jeszcze większą siłą do treningów. To szalony czas, bo to zazwyczaj w lipcu mieliśmy dużo czasu wolnego od treningów. Teraz musieliśmy zmienić harmonogram i przełożyliśmy wolne na sierpień.

Stres był większy podczas ceremonii otwarcia igrzysk, kiedy niosła pani polską flagę czy podczas ostatnich sekund finału i polowania na decydujący cios?

Z reguły mało stresuję się zawodami. Nie wiem, czy to kwestia doświadczenia czy bardziej wsparcia ze strony rodziców, chłopaka i klubu. Mam poczucie, że pobudzają we mnie radość z zawodów. Do tego mam zasadę, że nie sprawdzam, z kim walczę. Kiedy widziałam znane nazwiska, zaczynałam się stresować. Wyobrażałam sobie, że np. Turczynki mają fantastyczne kopnięcia, a Finki dobrze kopią na brzuch i plecy. Od kiedy tego nie robię, nie mam problemów ze stresem przed walką. Choć ostatnie sekundy finału były przepełnione adrenaliną. Mogłoby się wydawać, że trzy sekundy to nic, ale w życiu sportowca potrafią zmienić bieg historii.

Dlatego dużo większe nerwy miałam przed ceremonią otwarcia. To była dla mnie nowa rola, za którą jestem bardzo wdzięczna. To było fantastyczne przeżycie, dzięki któremu szybko też zapomniałam o stresie.

Od kiedy trenuje pani karate?

Za chwilę minie 20 lat od pierwszych treningów. Zaczęłam, kiedy miałam cztery lata i biegałam wokół taty, który prowadził zajęcia. Dopiero w poniedziałek podczas rozmowy z nim zdałam sobie sprawę, że to już tyle czasu.

Czy łatwo było podtrzymywać staż, kiedy z wiekiem pojawia się więcej obowiązków?

Nie, choć wydaje mi się, że sportowcom jest wbrew pozorom łatwiej. Mamy mało czasu, dlatego musimy dobrze organizować sobie czas i po prostu dawać radę. Karate jest niszową dyscypliną, nie jesteśmy sponsorowani, mamy bardzo mało środków z zewnątrz. A sprzęt kosztuje krocie. Do tego dochodzą wyjazdy po całym świecie. Dlatego trzeba też zarobić pieniądze. Sama prowadzę zajęcia w klubie, do tego pracuję w korporacji i piszę magisterkę na Politechnice Łódzkiej jednocześnie. Muszę być dobrze zorganizowana, każdy z nas w karate musi taki być.

Trudny był okres maturalny, bo trzeba było się uczyć, przystępować do egzaminów i w tym samym czasie wyjeżdżaliśmy na treningi i zawody. W piątek wyjazd, w niedzielę powrót. Często widziałam na trybunach karateków, którzy się uczyli do testów. Dlatego ważna jest dobra organizacja czasu i umiejętne wykorzystanie wolnego czasu. Są luźniejsze miesiące, kiedy można odpocząć i trzeba je wykorzystać.

Z czego składa się sprzęt w pani dyscyplinie?

Karate olimpijskie jest podzielone na kata i kumite. Kata to układ ruchów, każda sekwencja ma swoją nazwę i powtarzane są na zawodach. Tam wystarczy kimono, pasy i oczywiście potrzebne przygotowanie od fizjoterapeutów po psychologów.

Kumite, w którym rywalizuję, polega na walce z przeciwnikiem, choć jesteśmy sportem bezkontaktowym. Od stóp do głów jesteśmy uzbrojeni jak rycerze. Mamy ochraniacze z miękkiej gąbki, które uniemożliwiają mocne ciosy. Czasem zdarzą się kontuzje, zderzenia, dlatego ochraniacze mają je amortyzować. Na stopach i goleniach też mamy ochraniacze. Kolejne na korpusie i klatce piersiowej. Koniecznie także na górnej szczęce. Na zawody przyjeżdżamy z dwoma kompletami ochraniaczy - w kolorze czerwonym i niebieskim. Zakładamy je w zależności od drabinki i losowania w poszczególnych rundach.
Kinga Harast ze swoim tatą-trenerem, Januszem (fot. archiwum prywatne). Kinga Harast ze swoim tatą-trenerem, Januszem (fot. archiwum prywatne).
Skąd wziął się u pani kierunek studiów związany z zarządzaniem?

To zaszczepiła we mnie mama, która pracuje w tej branży. Sama jestem urodzoną kierowniczką. Zawsze jest mnie dużo, jestem ekspresywna i chyba po niej to odziedziczyłam. Sport to całe moje życie, ale trzeba mieć też zabezpieczenie na życie. W pewnym momencie kariera się skończy, z której i tak nie ma dużych pieniędzy. Wtedy trzeba wejść w dorosłe życie i utrzymać rodzinę z mieszkaniem.

Jak układają się pani relacje z ojcem, który jest jednocześnie pani trenerem?

Niemal doskonale. Choć bywały też trudne momenty, jak etap w gimnazjum. Zmieniało się środowisko, przyszedł okres buntu, byłam zakochana, nie chciało mi się, problemy nastolatków. To był chyba najtrudniejszy moment, ale prowadzę z tatą tak dużo rozmów, że w wielu rzeczach naturalnie się zgadzamy i rozumiemy bez słów. Nie potrzeba kompromisów, bo kiedy tata coś mówi, to ja to robię. Kiedy tylko mam jakieś wątpliwości, to je omawiamy, nikt niczego nie narzuca.

Rozmawiał Maciej Siemiątkowski, dziennikarz WP SportoweFakty

Czytaj też:
"Cześć, tu Robert Lewandowski". Myślał, że to żart
Iga Świątek rozbawiła wszystkich. Tego się nie spodziewała

Już uciekasz? Sprawdź jeszcze to:
×