Chcę pracować z reprezentacją aż do EURO 2012 - rozmowa ze Stefanem Majewskim, nowym selekcjonerem reprezentacji Polski

Choć krytyka oblega Stefana Majewskiego ze wszystkich stron ten nie traci rezonu. Zapewnia, że jego celem jest praca z reprezentacją aż do 2012 roku. Miga się od podawania personaliów, ale o jednym może zapewnić: w kadrze grać będą tylko ci, którzy dadzą z siebie wszystko. - Jeżeli piłkarz zrozumie, jaki mamy cel możemy osiągnąć sukces - zapewnia nowy selekcjoner reprezentacji Polski.

Sebastian Staszewski
Sebastian Staszewski

Sebastian Staszewski: Stefan Majewski dorósł do roli selekcjonera reprezentacji Polski?

Stefan Majewski: - A jak pan myśli? Jeżeli pięć, i trzy lata temu byłem kandydatem na trenera kadry to dziś się cofnąłem? Czuję się na siłach, aby objąć tę reprezentację. Doszkalałem się, prowadziłem kilka zespołów. Ciągle starałem się być na bieżąco z nowinkami trenerskimi. Dostałem szansę i chcę ja wykorzystać.

Mówi się jednak, że aby osiągnąć sukces musi być i właściwy czas i właściwe miejsce. Mi się wydaje, że ani jedno ani drugie nie jest właściwe. Szanse na awans mamy już tylko matematyczne.

- Ale jakieś są jeszcze. Poza tym czy moja dalsza kariera trenerska będzie uzależniona od awansu?

A będzie?

- Będzie uzależniona od stylu gry. I to nie raczej a na pewno. Gramy dla kibiców i uważam, że możemy grać dobrze. Tak, aby im się podobało. Ta drużyna kiedyś grała atrakcyjnie i znów może tak być.

Czyli jeżeli dwa najbliższe mecze pójdą po pana myśli selekcjonerem kadry pozostanie nadal Stefan Majewski?

- Po to podjąłem się tej pracy.

Co więc różni pana od Janasa, Skorży, Kasperczaka czy Smudy?

- Trener na trenera pluć nie powinien. To moi koledzy i nie wypowiadam się o nich. Po co brudzić w swoim środowisku?

Zapytam więc inaczej. Jakie są pana zalety?

- No wie pan, ponad 15 lat spędzonych w Niemczech to wielki bagaż doświadczeń. Byłem tam, jako zawodnik i jako trener. W polskiej lidze pracowałem również długo. Najdłuższa przerwa bez pracy, jaką miałem w zawodzie to przerwa trwająca pół roku. Byłem także asystentem selekcjonera za Bońka. Bardzo dobrze znam większość ligowych trenerów. Nie chcę się chwalić, ale takie są fakty.

Faktem jest też spuszczenie Cracovii do I ligi.

- Ale tak to jest jak coś się zaczyna, a nie kończy. Policzy pan sobie ile punktów robiła Cracovia pod moim kierownictwem na wiosnę a ile na jesień. Zawsze było tak, że jesień była bardzo słaba a wiosna była bardzo dobra. Dziwne trochę. Gdyby to unormować rok w rok bylibyśmy w pierwszej siódemce. Może w dziesiątce.

To świadczy o tym, że nie umie pan przygotować zespołu przed sezonem. Mam rację?

- No nie wiem. Inni szkoleniowcy mieli to samo. To naprawdę dziwne. Zastanawiałem się nad tym wiele i powiem szczerze: nie wiem gdzie jest błąd.

Kiedy dowiedział się pan o nominacji na posadę selekcjonera?

- Na zarządzie PZPN. Wtedy dostałem propozycję. Prezes Lato zaproponował to się zgodziłem.

A ja słyszałem, że już miesiąc wcześniej posada dla Majewskiego była gotowa.

- Daję słowo, że nie. Przynajmniej ja o tym nic nie wiem. Może mi pan wierzyć albo nie. W życiu wolę nic nie mówić, niż kłamać. No, więc było tak, że raz rozmawiałem króciutko z prezesem Lato, raz była dłuższa konwersacja z panem Piechniczkiem. I na pewno nic wcześniej nie ustalaliśmy.

Przeglądając gazety, portale internetowe czy oglądając programy telewizyjne wyłania się tragiczny wizerunek Stefana Majewskiego. Kłótliwy samolub, który wszystkich wciąż poucza a sam, jako trener nic prawie nie osiągnął.

- No to jest ciężka sprawa. Ale to jest jak z sąsiadami. Jeden ma o tobie dobre zdanie, drugi świetne a trzeci mówi panu tylko dzień dobry. Z dziennikarzami, którzy o mnie tak piszą jest tak samo. I mam pytanie. Jak chcę zasięgnąć o panu opinii to mogę się zapytać albo pana szefa albo pana wroga z konkurencyjnej gazety czy portalu. Rozumie pan? Można popytać kilku zawodników, którzy ze mną pracowali i w piłce coś osiągnęli. Ciekawe czy oni też nienawidzą Stefana. A w mediach promuje się tylko złe opinie na mój temat. Krzywdy nikomu nie wyrządziłem. Zawsze jestem dostępny. Kiedyś i po północy rozmawiałem z panem przecież.

Nie ma dymu bez ognia. Zna pan pewnie takie przysłowie.

- Znam. Ja jak decyduję się na wywiad to zawsze rozmawiam do końca. Staram się być w porządku w stosunku do was. I powiem jeszcze jedno. Każdy popełnia w życiu błędy. I ja też. Pewnie nawet sporo. Ale nie wstydzę się nich. A wie pan dlaczego? Bo mogłem popełnić większe a nie zrobiłem. Jeden mnie lubi, drugi nie. Ale niech krytykują konstruktywnie a nie plują za plecami.

Darek Dudka skończył podobno dzięki panu szkołę średnią. On pana wspomina dobrze.

- Nie no to nie tylko moja zasługa. Paweł Janas, wtedy dyrektor sportowy Amiki i jeszcze kilku ludzi z klubu zmuszaliśmy chłopaków żeby poszli do szkoły. Była stworzona placówka, która umożliwiała im treningi i naukę. Amika wtedy myślała zarówno o najbliższych sezonach jak i o przyszłości. Chcieliśmy wychowywać sobie piłkarzy. Trener to nauczyciel. Wychowawca. Każdego mogę czegoś nauczyć. Ważne oby piłkarze chcieli sobie przyswajać to, co chcę im przekazać.

Dudka to także bohater legendarnej już afery lwowskiej. No więc piwko po wygranym meczu na mieście a po przegranym w pokoju. Tak w ramach rozsądku. Pozwoli pan na kontynuowanie tej tradycji?

- Jak mój zawodnik chce wypić piwo to niech mi powie. Usiądziemy sobie wszyscy, obejrzymy mecz, pogadamy i wypijemy. Piwo to piwo. Jest dla ludzi. Ale stawiam na świadomość zawodników. Arsen Wenger powiedział kiedyś, że aby coś osiągnąć w sporcie trzeba być mnichem. Bo jak jeden nie będzie, to znajdzie się dwóch nowych. Dziś wynik zależy od minimetrów, od czubka buta. Zawodnik musi zrozumieć, że pracuje głównie dla siebie. Kariera jest tak krótka, ale może być tak piękna, że tym chłopakom trzeba pomóc.

A nie boi się pan, że piłkarze pomyślą sobie: Oho, przyjdzie Stefan na dwa spotkania, później i tak będzie ktoś nowy, więc po co się przemęczać?

- Ci zawodnicy w meczach ze Słowacją i Czechami będą obserwowaniu przez sztab scoutów zagranicznych klubów. Będą się promować. Zacznie się o nich dobrze mówić, cena pójdzie w górę. No i najważniejsze. Nawet jak przyjdzie nowy trener to też będzie patrzył na to jak X czy Y grał w ostatnim meczu. Nie obawiam się więc takiej sytuacji. Z zawodnikami się zawsze dogadam. Piłkarze muszą zrozumieć tylko nasz wspólny cel.

Mówi się, że jest pan bardzo konfliktowy. A w kadrze charaktery są różne. Może dojść do tarć.

- Nie może powstać żaden konflikt. Dlatego, że w klubie musi pan pracować z tymi, których pan ma. W reprezentacji, jeżeli ktoś się nie sprawdzi to mogę powołać kogoś innego. Mam wybór. Nie ukrywam, że będę patrzył na charaktery zawodników. Dla mnie to bardzo ważne.

Taki Piotrek Giza ma szansę na powołanie?

- Ma, ale powiedzmy sobie szczerze. Kiedy on ostatnio grał w kadrze? W połowie 2006 roku? To przecież trzy lata. Kupa czasu. I nagle ma się stać international level? Będzie ciężko (śmiech). Trochę tendencyjne pytanie.

Więc może pytanie bardziej na czasie. W sobotę oglądał pan spotkanie Lecha Poznań z Odrą Wodzisław. Podobało się?

- Mecz był bez rewelacji. We Wronkach obserwowałem kilku zawodników, którzy mogą otrzymać powołania do kadry. Część pewnie je otrzyma. Dobrze, że przyjechałem na to spotkanie. Zobaczyłem na żywo jak prezentują się kandydaci do gry w kadrze. Swoje obserwacje i wnioski już mam. Ale nie pyta mnie pan o nie, nie zdradzę nic (śmiech).

A kojarzy pan takiego piłkarza jak Sławomir Peszko?

- Kojarzę, kojarzę. Nawet nagrodę mu wręczyłem. I co?

Leo Beenhakker ostatnio omijał go szerokim łukiem, mimo iż Peszko był w fantastycznej formie. To może pan doceni wreszcie pomocnika Lecha.

- Nie chciałbym mówić o personaliach. W Lechu gra nie tylko Sławek. Chciałem zobaczyć jak kandydaci prezentują się na boisku, w jakiej są formie. Widziałem - i teraz wiem, na co kilku Lechitów stać.

Praktycznie od początku pracy Leo w Polsce pomijany był również Artur Wichniarek. I choć "Król Artur" ostatnio nie prezentuje wielkiej formy to może liczyć na zainteresowanie z pańskiej strony?

- Aj, ciągnie mnie pan za język. Naprawdę nie chciałbym mówić o konkretach. Artur grał już w reprezentacji, pamiętam kilka jego występów. W niedzielę Hertha grała z Freiburgiem i to spotkanie widziałem w telewizji.

Pan chce grać dwoma napastnikami, prawda?

- Tak. Wydaje mi się, że na dziś ustawienie 4-4-2 jest dla naszej reprezentacji najkorzystniejsze. Przynajmniej na dziś. Na treningach poćwiczymy i zobaczymy jak to będzie wychodzić.

Artur mógłby idealnie pasować do tego ustawienia.

- Mamy w Polsce wielu napastników, którzy mogliby zagrać w tej kadrze. Artur z pewnością jest jednym z nich. I tyle.

A Tomek Kuszczak? Dla Holendra nie istniał.

- U mnie ma czystą kartkę. Ja widzę Tomka inaczej niż Leo. Na pewno drogi przed nim nie zamykam. Tomek jest dziś trzecim bramkarzem Manchesteru a ja muszę powoływać najlepszych. Ale nie mam nic do niego i liczę, że przekona do siebie Fergusona. Wtedy może oczekiwać powołania.

Na przeciwnej stronie bieguna, albo jak mawia Leo księżyca, są natomiast Tomasz Zahorski, Michał Pazdan czy Tomasz Lisowski. Ci, choć nie zasługiwali, powołania na kadrę otrzymywali. Od pana również możemy oczekiwać takich niespodzianek?

- Trener Beenhakker miał swoją wizję, ja mam inną. Tych trzech zawodników obecnie nie powołam. No chyba, że wystrzelą nagle z formą. Będą zmiany - tu mogę pana zapewnić. Zmiany będą… uzależnione od formy zawodników. Prawda, że proste? Bo piłka jest prosta.

Jeżeli rozmawiamy już tak o nazwiskach to w oczy rzucają się szczególnie trzy: Damien Perquis, Laurent Koscielny czy Sebastian Boenisch. Wszyscy mają szansę na grę dla reprezentacji Polski, ale trzeba ich do tego przekonać. Powalczy pan o tych piłkarzy?

- Będę chciał, ale nie wiem czy zdążę. Mam mało czasu. Ja jestem selekcjonerem na dwa mecze. Przynajmniej obecnie. Ale jedno mogę oświadczyć oficjalnie: koniecznie trzeba się nimi zainteresować.

Z Boenischem nie miałby pan problemu komunikacji. I Sebastian mógłby pomóc wprowadzić do kadry niemiecki styl gry.

- Przesada z tym niemieckim stylem. Wiele w Niemczech się nauczyłem. Szczególnie w Kaiserslautern. Jeżeli chodzi o przygotowanie fizyczne to OK. To dla mnie bardzo ważne. Nad nim pracują jednak trenerzy w klubach. Ja nie mam na to czasu. Ale mam swoją wizję. W Niemczech mówią, że mam polską. W Polsce odwrotnie. A jaka ona jest przekonacie się w dwóch najbliższych meczach. Mam nadzieję.

No i w tym samym Kaiserslautern siedział u pana na ławce podobno Mirosław Klose. A i Michael Ballack nie miał pewnego miejsca w pierwszym składzie.

- To plotki! I oszustwo jakieś! Nie wiem, kto takie głupoty mówi. No i jak tu ufać niektórym ludziom?

To opowie pan swoją wersję zdarzeń.

- Prowadziłem wtedy drużynę amatorów. To był zespół U-23. Mirek Klose przychodził do mnie na treningi indywidualne, gdy jeszcze nie był zawodnikiem Kaiserslautern. A Ballack był piłkarzem pierwszego zespołu. Ze mną nie trenował, ale grał w tym zespole do 23 lat. Więc jak mogłem pomijać Klosego? Gdyby pan zobaczył jakie ja mam kontakty z tym Ballackiem albo Klose to by pan się zdziwił. Coś na ten temat może powiedzieć Marco Reich, który był wtedy piłkarzem klubu.

Utrzymuje pan z Ballackiem jeszcze jakiś kontakt?

- Kiedy grał w Bayernie wysyłał mi sms-y na święta. No a kiedy Bayern grał sparing z Legią widzieliśmy się ostatni raz.

Poznał pana?

- Oczywiście. Od razu się ze mną wyściskał. Porozmawialiśmy. Pamiętał mnie. Podpowiem panu także, że bronił u mnie, wtedy junior, Roman Weidenfeller. Tego media jeszcze niepisały.

Wspomnień może pozazdrościć panu niejeden szkoleniowiec.

- Pewnie tak, ale wolałbym, żeby te związane z reprezentacją były jeszcze lepsze. I wierzę, że tak będzie!

Już uciekasz? Sprawdź jeszcze to:
×
Sport na ×