Powinna być walka na śmierć i życie - rozmowa z Januszem Białkiem, trenerem Stali Stalowa Wola

- Trzeba się cieszyć, że zespół wychodzi na mecz z nastawieniem, że nie spróbuje powalczyć, tylko idzie walczyć i chce dać z siebie wszystko - mówi Janusz Białek, trener piłkarzy Stali Stalowa Wola. Szkoleniowiec wypowiada się także na temat najbliższego spotkania, braku skutecznego napastnika czy pucharowego starcia z Zagłębiem Sosnowiec.

Artur Długosz
Artur Długosz

Artur Długosz: Stal Stalowa Wola w potyczce z Górnikiem Łęczna słabo zagrała pierwszą połowę meczu. Druga część zawodów w wykonaniu Stalowców była już zdecydowanie lepsza. Czy remis, wywalczony w starciu drużyną z Lubelszczyzny, satysfakcjonuje pana jako szkoleniowca drużyny ze Stalowej Woli?

Janusz Białek: Na pewno z przebiegu meczu tak, bo rzeczywiście zaczęło się bardzo źle. W pewnym momencie wyglądało to nawet jeszcze gorzej. Wydawało się, ze ta gra jest w miarę wyrównana, natomiast łatwość, z jaką traciliśmy bramki rzeczywiście mogła przyprawić co najmniej o jakąś palpitację serca. W prostych zagraniach, gdzieś, gdzie wydawało się, że mamy wszystko poukładane raptem pojawiał się jakiś przestój, dekoncentracja kilku zawodników - nie jednego i z wyrównanego meczu przegrywaliśmy 0:2. Wydawało się, że piłkarze Górnika Łęczna sprawę załatwili w pierwszej połowie - w dodatku Wierzchowski wybronił bardzo dobry strzał Czpaka i wydawało się, że nie będziemy w stanie wiele osiągnąć, natomiast małe roszady w składzie, przesunięcia szczególnie w linii pomocy, czynnik mobilizacyjny również w szatni i okazało się, że na drugą połowę wyszedł zupełnie inny zespół. Zdeterminowany, skoncentrowany, zaangażowany w to, co robi. Zaczęły na bramkę Górnika sunąć akcje za akcją. Zupełnie zdominowaliśmy środek pola, nasza linia pomocy przejęła panowanie na boisku. Potrafiła fajnie rozgrywać piłkę, stwarzać sytuacje. Kilka okazji znów wybronił Wierzchowski. Ta bramka na 2:1, którą zdobyliśmy, uskrzydliła dodatkowo drużynę. W polu karnym ekipy z Łęcznej znów było dużo zamieszania i zdobyliśmy upragnionego gola. W końcówce były takie momenty, gdzie można było pokusić się o zdobycie zwycięskiego trafienia. Na pewno szacunek dla zespołu za tą drugą połowę - za ambicję, realizację i dużo materiału do przemyśleń, bo rzeczywiście te dysproporcje pomiędzy pierwszą, a drugą częścią meczu już w którymś kolejnym spotkaniu są bardzo duże. Tak analizuję, szukam odpowiedzi na te pytania, dlaczego początki meczu są takie złe, fatalne i przeszkadzające w osiągnięciu dobrego rezultatu. W Łęcznej udało się wywalczyć remis, natomiast w spotkaniu z Górnikiem Zabrze, gdzie scenariusz był bardzo podobny, niestety nie starczyło sił i umiejętności, żeby co najmniej taki sam wynik osiągnąć. Na pewno mam mieszane uczucia, ale ten remis w tej sytuacji o jakiej mówię zadowala.

Piłkarze Stali najpierw muszą stracić gola, potem usłyszeć mocne słowa w szatni, żeby wziąć się do roboty i zacząć grać? Problem nie leży tu w kwestii psychiki? Bo na pewno nie w braku umiejętności, skoro drugą część spotkania Stalowcy potrafią zagrać bardzo dobrze.

- Myślę, że to jakiś taki element dekoncentracji. Musimy pewne rzeczy troszkę inaczej zorganizować. Myślę o czasie między końcem rozgrzewki a początkiem spotkania. Być może, że tutaj musimy coś zmienić, żeby początki nie były takie niemrawe i jak się okazuje drużyna potem bardzo długo w mecz wchodzi. Często przypłacamy to stratą już nie jednej bramki, a dwóch. Patrząc z perspektywy ostatnich spotkań muszę to inaczej zorganizować.

Stali brakuje napastnika. Jurii Michalczuk biega za dwóch, jest ambitny, ale z techniką u niego na bakier. Paweł Wasilewski potrafi się zastawić, ale nie strzela bramek tak jak wszyscy od niego wymagają.

- Na pewno jest problem napastnika. Widać to bramkach. Z tych akcji, które stwarzamy powinniśmy strzelać gole i wykorzystywać te sytuacje. Nie ma co ukrywać, że w tym momencie odczuwa się brak takiego snajpera, który potrafiłby operując w polu karnym przeciwnika lub w jego okolicach wykańczać skutecznie akcje zespołu. Nie ma co narzekać, bo ten stan rzeczy będzie można zmienić dopiero w okienku transferowym w przerwie zimowej. Dziś trzeba się skupić, pamiętając o braku takiego napastnika, na troszkę innej organizacji naszej gry, na wykorzystywaniu tych sytuacji. Pracując nad tymi elementami na treningu pewnych jednak rzeczy nie przeskoczymy i uważam, że na pewno to jest taki element, który będziemy mogli radykalnie zmienić w okienku transferowym.

Rozważa pan może grę na jednego napastnika zamiast na dwóch?

- Jeśli nie mamy dwóch napastników to grając już jednego wolałbym postawić stopera w ataku, bo wygra parę główek, utrzyma, wybije i tak dalej. Gra w piłkę polega na strzelaniu bramek, stwarzaniu sytuacji i jeśli mamy problem ze zdobywaniem goli w momencie, gdy gramy dwójką, trójką, czwórką zawodników w akcji ofensywnej to wyciągając stamtąd jeszcze jednego ofensywnego piłkarza - obojętnie czy jest to napastnik czy ofensywny pomocnik to myślę, że znowu tych sytuacji byśmy mieli o jedną, dwie, trzy mniej w meczu. My akcje musimy troszkę inaczej rozgrywać, musimy je inaczej finalizować, natomiast nie wyobrażam sobie, żebyśmy zagrali bez ataku czy z takim atakiem niewiele nam dającym. W tym układzie zagęszczanie środka boiska, wystawianie dodatkowych defensywnych pomocników chyba korzyści by nam wielkiej nie dało, natomiast nie pozwalałoby nam odrabiać strat, robić zagrożenia pod bramką przeciwnika. Przypomnę, że Stal grała na początku jednym snajperem i też to wyglądało słabo, nie przynosiło efektu, stąd próba przestawienia na te akcje bardziej ofensywne. Widać, że napastnicy swoją rolę wykonują, bo w tych czterech ostatnich meczach - trzech ligowych i pucharowym - można według mnie pozytywnie ocenić grę i osiągnięcia zespołu, bo te punkty jakoś wolno i pomału, ale systematycznie się robią. Na pewno, tak jak powiedziałem, nie mamy napastnika, który gwarantuje nam w każdym meczu zdobywanie bramek, który byłby wysoko w tabeli i jego gole dawałyby nam dodatkowe punkty. To już jest problem całej drużyny, nie tylko napastników, którzy wychodzą do gry w danym momencie w tej formacji ofensywnej.

Teraz w sobotę przed Stalą arcyważny pojedynek z Motorem Lublin o przysłowiowe sześć punktów. To spotkanie trzeba już wygrać.

- Dokładnie z takim samym nastawieniem przyjedzie tutaj i wyjdzie na mecz Motor. Na pewno moje zdanie jest takie samo i myślę, że tutaj rzeczywiście powinna być walka na śmierć i życie o pełny końcowy sukces.

Przed Stalą swoisty maraton. Najpierw mecz z Motorem, potem ze Zniczem Pruszków, ŁKS-em Łódź, Remes Puchar Polski i kolejne spotkania ligowe. Piłkarze wytrzymają to fizycznie?

- Muszą. To są zawodowcy i tu na pewno będzie bardzo ciężko, bo i przeciwnicy są wymagający. Większość tych meczy, które gramy, niestety będzie na wyjeździe, bo są one poprzekładane, zaległe. Nagromadzi się w końcówce spotkań wyjazdowych. Tutaj ratuje nas w jakimś sensie układ pojedynków co trzy dni. Myślę, że wszyscy będą mieli problemy z regeneracją sił, z odbudową tego stanu wyjściowego, optymalnego przygotowania. Na pewno będą niespodzianki i ja wierzę, że jak do tej pory sporo tych negatywnych niespodzianek było w wykonaniu Stali, tak musi się to odwrócić. Powinno się to odwrócić i teraz w tej końcówce oczekuję właśnie takich pozytywnych niespodzianek.

Widzi pan poprawę zespołu zarówno pod względem piłkarskich, jak i technicznym od momentu, w którym obejmował pan drużynę, a stanu na obecną chwilę?

- Trudno mi jednoznacznie odpowiedzieć na to pytanie, bo praktycznie nie ma czasu. W tej chwili był tydzień na treningi, popracowanie nad techniką i taktyką z zawodnikami. Mecze w zasadzie pokazują co każdy piłkarz, formacja czy zespół jako całość potrafi. Powiedziałbym, że to są dwie różne rzeczy. Poprawić coś w technice czy taktyce to raczej można w tych okresach przygotowawczych, gdzie jednak jest trochę więcej czasu, gdzie są sparingi, gdzie nie ma takiej presji odnoście przeciwnika, punktów, tabel i tak dalej. Natomiast tutaj niestety musimy skupić się na tym, by maksymalnie ugrać co się da. Pracując na co dzień nad poprawą tych wszystkich elementów technicznych, taktycznych na pewne akcenty, pracę nad nimi, niestety trzeba odłożyć w czasie i przesunąć na późniejszy okres, bo teraz zaczną się mecze, kartki, kontuzje i czasami ten wynik sportowy, gra, potrzeba walki o punkty przesłoni pewne rzeczy na dalszy plan. My w tej chwili jesteśmy w takiej sytuacji, że tych punktów musimy uciułać jak najwięcej. Po to, żeby jakieś założenia i plany na rundę wiosenną przedsięwziąć, wzmocnić zespół, żeby to po prostu wyglądało lepiej jak w rundzie jesiennej.

Rozmawia pan na pewno z zawodnikami. Gdy przychodził pan do Stalowej Woli mieli spuszczone głowy, byli załamani, przegrywali mecz za meczem. Teraz prezentują się lepiej. Widać u nich jakąś poprawę w kwestii mentalnej - że jednak nie są najgorsi w tej lidze i jednak potrafią?

- Myślę, że tak, bo niestety, ale wyniki budują każdy zespół. Dają wiarę, moc drużynie. Każdemu sukces jest potrzebny, bo wtedy inaczej się żyje, funkcjonuje i podchodzi do wykonywanego zawodu. Na pewno po tych meczach widać jakiś uśmiech. W szatni ktoś zażartuje, ktoś się uśmiechnie, także to jest oznaką, że coś drgnęło, że się coś poprawiło. Do ideału jeszcze daleko. Na pewno trzeba się cieszyć z takich oznak, bo one gwarantują, że zawodnik i zespół wychodzi na mecz z nastawieniem, że nie spróbuje powalczyć, tylko idzie walczyć i chce dać z siebie wszystko. To jest i podstawą i gwarancją ewentualnego sukcesu.

Zostało jeszcze kilka spotkań do przerwy zimowej. Analizował pan już może minimum ile punktów trzeba będzie zdobyć?

- Nigdy w takie zabawy się nie bawię, bo jest to raczej dla dziennikarzy, statystyków, kibiców. W tej końcówce nie robię żadnych założeń. Po prostu w tej chwili mam mecz z Motorem Lublin i to jest dla mnie kolejne najważniejsze w życiu spotkanie. Tylko na tym się skupiam, nie rozpraszają mnie żadne inne cele, założenia, oczekiwania. Chcę się skupić i razem z zespołem wykonać dobrą pracę pod nazwą mecz z Motorem Lublin i osiągnąć w tym pojedynku sukces, a dopiero po nim zająć się jakąś analizą - czy coś poprawiliśmy w swojej grze czy trzeba jeszcze coś zmienić, udoskonalić. Próbuję i roszad w składzie i przesunięć w linii obrony, pomocy, ataku. Na szczęście jakąś poprawę z tego tytułu widać. Jest sens w takich poczynaniach i pracy. Mam nadzieję, że jeszcze są większe rezerwy niż to, co do tej pory zostało pokazane. Mam nadzieję, że przełoży się to na wyniki drużyny.

Wróćmy jeszcze do Remes Pucharu Polski. Stal trafiła na Zagłębie Sosnowiec. Pan jest zadowolony? Bo zawodnicy raczej nie bardzo. Chcieliby u siebie silnego, mocnego rywala z ekstraklasy, a tu trafili drużynę co prawda renomowaną, ale z niższej ligi.

- Powiedziałbym, że to trudny przeciwnik. Sam wynik meczu pucharowego, w którym Zagłębie pokonało Górnik Zabrze świadczy o tym, że wcale to nie jest przeciwnik słabszy czy nie potrafiący zaskoczyć rywala. Myślę, że trochę odwrócą się role, bo to my będziemy oceniani tak, jak przed meczem oceniany był Lech Poznań. Zagłębie, tak jak Stalowa Wola - i tego się obawiam, żeby nie było takiego podejścia, że można było wylosować kogoś atrakcyjniejszego i tak dalej... Tak jak mówiliśmy na początku, z tą koncentracją zespołu szczególnie na początku meczu, w podejściu do niego nie jest najlepiej. Mecz pucharowy to jest coś innego jak liga i jedna akcja, przypadkowa bramka potrafi ustawić pojedynek, zmienić jego losy. Będę bardzo ostrożnie podchodził do tego spotkania, do przeciwnika. Uważam, że jest szansa wygrania i pozostania w Remes Pucharze Polski, natomiast na pewno trzeba będzie stanąć na wysokości zadania i tą formę zaprezentować wysoką i pierwszoligową.

Już uciekasz? Sprawdź jeszcze to:
×
Sport na ×