Tsonga jak Kubot, kocha atak i żywiołową publiczność

Gra się o zwycięstwo, ale według Jo-Wilfrieda Tsongi aplauz widowni już jest nagrodą za piękną grę. Najlepszy francuski tenisista, dziesiąta rakieta świata, który dopiero teraz debiutuje w turnieju w Monte Carlo, lubi oglądać swoje popisy w Internecie.

Krzysztof Straszak
Krzysztof Straszak

Od kiedy wszedł na wysoki poziom, porównuje się go z Yannickiem Noah, ostatnim francuskim mistrzem Wielkiego Szlema. Ale kort ziemny, na którym w 1983 roku szalony syn Kameruńczyka wygrał Roland Garros, nie jest ulubioną nawierzchnią Tsongi. - Na niej się wychowałem, ale muszę poprawić się w kwestiach defensywnych. Jasne, że i tu można grać serwis-wolej - mówi w rozmowie z La Gazzetta dello Sport. - Udowadnia to Llodra, który denerwuje tym rywali.

Podziwiany za ofensywną grę finalista Aussie Open 2008 musi chyba zagrać z Łukaszem Kubotem, by wypowiedzieć się o kolejnym rzadko spotykanym przypadku w dzisiejszym, ostrożnym tenisie. - W czasach Noaha też bym tak grał, bo wtedy zawodnicy nie byli tak szybcy. Dzisiaj wszyscy dobrze returnują, trzeba iść do siatki, ale nie za każdym razem. Z Federerem, Nadalem czy Almagro nie da się złapać tam wielu piłek.

I to Hiszpan Almagro jest pierwszym przeciwnikiem Tsongi w Monte Carlo. W Melbourne stoczyli w tym roku wielką batalię o ćwierćfinał. Australijska nawierzchnia to jest to dla 24-letniego Francuza, który uwielbia żywiołowo reagującą publiczność. - Kiedy uderzę jakiś fajny smecz, potem obejrzę go sobie w Internecie. Ale aplauz widowni jest już wystarczającą nagrodą - mówi. Po zwycięstwie wykonuje (wyskakuje?) swój taniec radości.

Tsonga awansuje do półfinału AO 2010:



Już uciekasz? Sprawdź jeszcze to:
×
Sport na ×