Tomas Pacesas: Koncentracja, defensywa i walka na tablicach

Asseco Prokom Gdynia w piątkowy wieczór stanie przed okazją wywalczenia awansu do wielkiego finału Tauron Basket Ligi. Po dwóch wygranych starciach u siebie w hali, teraz podopieczni Tomasa Pacesasa przenoszą się o kilka kilometrów na południe do sąsiedniego Sopotu i po raz trzeci postarają się odprawić z kwitkiem koszykarzy Karlisa Muiznieksa.

Michał Fałkowski
Michał Fałkowski

Dwa mecze półfinałowe nie okazały się łatwą przeprawą dla Asseco Prokomu Gdynia, a dzięki ambitnej postawie gości z Sopotu były pełne emocji i dramaturgii do ostatnich minut. W niedzielę podopieczni Karlisa Muiznieksa dotrzymywali kroku gospodarzom, bowiem zdecydowanie wygrali zbiórki 38:27, jednocześnie deklasując faworyta 17:8 na tablicy atakowanej, zaś w drugim pojedynku mistrz Polski zapewnił sobie zwycięstwo dopiero w dodatkowych pięciu minutach dogrywki.

- Generalnie po tych dwóch spotkaniach jestem zadowolony, bo w każdym z nich zaprezentowaliśmy się z dobrej strony. W pierwszym nieźle, oczywiście poza drugą kwartą, funkcjonowała na przykład defensywa - tłumaczy trener gdyńskiej ekipy, Tomas Pacesas. Niedzielne starcie rozpoczęło się od frontalnych ataków Asseco, który już po pierwszej odsłonie prowadził różnicą trzynastu oczek. Następnie jednak mistrzowie Polski stracili jednak aż 31 punktów i gra zaczęła się od nowa.

- Goście zdominowali nas na tablicach, a zwykle to my kontrolujemy mecz dzięki zbiórkom - dodaje Pacesas. W jego drużynie najlepszym zbierających okazał się być Qyntel Woods, który sześciokrotnie chwytał piłkę po odbiciu od obręczy, lecz w ekipie przyjezdnych aż czterech koszykarzy przebiło jego wynik: Lawrence Kinnard (dziewięć), Gintaras Kadziulis i Michał Hlebowicki (po osiem) oraz Marcin Stefański (siedem). Tego zapału i energii w walce podkoszowej zabrakło jednak sopocianom w drugim spotkaniu. Poza Kinnardem (14 zbiórek), reszta zawodników spisała się w tym elemencie słabo.

- We wtorek wygrana rywalizacja na tablicach była bez dwóch zdań kluczowa. Bardzo dużo punktów zdobyliśmy z ponowień, bo aż piętnastokrotnie rozpoczynaliśmy nasze akcje od nowa. A gdy dodamy do tego fakt, że jednocześnie wymusiliśmy na rywalu osiemnaście strat, mamy przyczyny, dla których zwyciężyliśmy po raz drugi - wyjaśnia litewski szkoleniowiec, który jednak powodów do radości ma zdecydowanie mniej, niż powodów do zmartwień.

Największą bolączką Pacesasa jest z pewnością formą wspomnianego Qyntela Woodsa. Amerykanin w dwóch meczach zdobył (łącznie!) cztery punkty, miał osiem zbiórek i zanotował fatalną skuteczność z gry: 2/13. Na domiar złego as w talii Litwina w drugim meczu spędził na parkiecie ledwie jedenaście minut, gdyż nabawił się kontuzji i nie wiadomo czy zagra w kolejnym meczu. - Mamy spory problem. Uraz Woodsa jest trzecim w ostatnim czasie, bowiem z gry wypadli także Łukasz Seweryn i Przemysław Zamojski, ważni dla naszej taktyki Polacy - mówi Pacesas.

Wobec problemów zdrowotnych wspomnianego duetu, dłużej na parkiecie w drugim meczu mógł przebywać Piotr Szczotka. 29-letni skrzydłowy nie trafił co prawda żadnego rzutu z gry, ale zanotował aż 11 zbiórek i tym samym dołożył cegiełkę do ogólnego bilansu drużyny. Asseco Prokom wygrał walkę na tablicach, według słów trenera zaprezentował całkiem niezłą defensywę, więc skąd wzięła się dogrywka? - Trefl zagrał dzisiaj znakomite zawody. Oni oddali prawie tyle samo rzutów za trzy punkty co za dwa, a że im wpadało - był to naprawdę bardzo ciężki mecz dla nas - wyjaśnia Pacesas.

W piątek zespół Litwina stanie przed szansą zapewniania sobie miejsca w finale play-off - po raz dziewiąty z rzędu. Jak muszą zagrać gdynianie by półfinałową potyczkę rozstrzygnąć już w trzech aktach? - Koncentracja od pierwszej do ostatniej minuty, dobra defensywa oraz skuteczna walka na tablicach. To trzy kluczowe elementy, które jeśli się zazębią, dadzą nam zwycięstwo - puentuje Pacesas.

Już uciekasz? Sprawdź jeszcze to:
×
Sport na ×