Tomas Pacesas: Zbiórki w ataku i straty doprowadziły do nerwowej końcówki

Drużyna Asseco Prokom Gdynia pokonała Anwil Włocławek w pierwszym meczu finałowym i wyszła na prowadzenie w serii 1-0. W pewnym momencie gospodarze wygrywali już różnicą prawie trzydziestu punktów, lecz zryw przyjezdnych na przełomie trzeciej i czwartej kwarty doprowadził do nerwowej końcówki. Po meczu trener Tomas Pacesas miał więc wiele pretensji do swoich podopiecznych.

Michał Fałkowski
Michał Fałkowski

Po atomowym wsadzie Adama Łapety drużyna Asseco Prokom Gdynia wyszła na prowadzenie 67:39, a że była 27. minuta spotkania, czyli końcówka trzeciej kwarty, nikt nie dawał już wówczas Anwilowi żadnych szans na chociażby honorowe zmniejszenie strat. Jeszcze przed czwartą odsłoną włocławianie zdobyli jednak aż 18 punktów i po trzydziestu minutach przegrywali "tylko" różnicą siedemnastu oczek, 57:74.

- Już od trzeciej kwarty dało się odczuć pewne symptomy dekoncentracji. Moi koszykarze myśleli, że ten mecz jest już skończony i można się rozluźnić. To kolosalny błąd, który mógł kosztować nas bardzo dużo - tłumaczył na konferencji prasowej trener gospodarzy, Tomas Pacesas, starając się silić na spokój, choć w jego głosie dało się wyczuć nutkę zdenerwowania. Wszak euroligowy zespół nie powinien, przy prowadzeniu blisko trzydziestoma punktami, pozwolić rywalom na doprowadzenie do nerwowej końcówki. A taka miała miejsce, gdy włocławianie kolejno zmniejszali straty do dziesięciu (71:81) czy sześciu punktów (82:88).

- Dwa elementy wpłynęły na zaistniałą sytuację. Po pierwsze - w całym meczu popełniliśmy aż 19 strat, a to jest po prostu dużo za dużo, a po drugie - niby wygraliśmy zbiórki 34-27, ale pozwoliliśmy Anwilowi na zebranie aż 15 piłek w ataku. To dwa kluczowe elementy, które nie pozwoliły nam zwyciężyć tego meczu wyraźniej - komentował litewski szkoleniowiec. Bardzo dobrą pracę na atakowanej tablicy wykonali środkowi włocławskiej drużyny: Alex Dunn i Rashard Sullivan. O ile obaj nie mieli wielu okazji do walki o zbiórki defensywne ze względu dobrą skuteczność gdynian, w ataku zebrali odpowiednio: trzy i cztery piłki.

Przy okazji, warto wspomnieć, że tercet środkowych Asseco Prokomu, Ratko Varda - Adam Hrycaniuk - Łapeta, zanotował w całym spotkaniu... trzy zbiórki, o czym też wspominał trener Pacesas. - Mam do nich wiele pretensji, bo to jest po prostu nieprawdopodobne. Aczkolwiek z drugiej strony zdaje sobie sprawę, że to jedynie wypadek przy pracy i takie spotkanie już się nie powtórzy. Nawet gdyby oni bardzo postarali się w następnym meczu, ten wyczyn jest po prostu nie do powtórzenia.

Poza cierpkimi komentarzami, zawodnicy Asseco Prokomu usłyszeli jednak także słowa uznania od swojego szkoleniowca. - Znowu zagraliśmy bardzo zespołowo, mieliśmy 17 asyst. Zarówno Logan czy Woods dzielili się piłką i to otwierało nam drogę do kosza oraz dawało dużo łatwych punktów. Obaj bardzo dobrze współpracowali z wysokimi - cieszył się z Pacesas, jednocześnie dodając - Uważam, że pomimo bardzo trudnego pościgu Anwilu, nasza przewaga nie była ani przez moment zagrożona. Faktem jest, że drużyna Igora Griszczuka zmniejszała dystans, ale ani razu nie udało jej się dość mistrza Polski na dystans jednego celnego rzutu.

Litwin po meczu nie krył również uznania dla swojego przeciwnika. - Anwil pokazał, że ma charakter i choć przegrywał w pewnym momencie różnicą grubo ponad 20 punktów, nie poddał się i walczył do samego końca. Za to należą się włocławianom brawa - mówił Pacesas, a zapytany o to, co jego zespół musi poprawić by w poniedziałek wygrać bez takich nerwów w końcówce, odpowiedział - Przede wszystkim musimy odpocząć i zregenerować się. Następnie przez cały mecz grać z maksymalną koncentracją i lepiej prezentować się w walce o zbiórki.

Już uciekasz? Sprawdź jeszcze to:
×
Sport na ×