Zasłużyliśmy bardziej na to zwycięstwo - wywiad z Kamilem Chanasem, obrońcą Polpharmy Starogard Gdański

Jeszcze przed kilkoma miesiącami Kamil Chanas odbierał z Anwilem Włocławek srebrne medal mistrzostw Polski. W przerwie letniej klub jednak zrezygnował z jego usług i koszykarz przeniósł się do Starogard Gdańskiego. W sobotę zaś 25-letni obrońca zapewnił Polpharmie pierwsze zwycięstwo w tym sezonie, rzucając swojemu byłemu zespołowi aż 21 oczek.

Michał Fałkowski
Michał Fałkowski

Michał Fałkowski: Mało kto dawał przed meczem z Anwilem Włocławek jakiekolwiek szanse Polpharmie Starogard Gdański, a jednak wygraliście...

Kamil Chanas: A ja muszę powiedzieć, że trochę czułem, że tak to może wyglądać.

Dlaczego?

- Nałożyło się na to kilka kwestii. Po pierwsze zmienił nam się trener, a każdy wie jak to jest, gdy w zespole dochodzi do tego typu roszad. Nowy szkoleniowiec zawsze może mieć inny punkt widzenia i uznać, że dany zawodnik mu nie odpowiada. Dlatego każdy bardzo chce się pokazać w pierwszym meczu po zmianie trenera i każdy stara się grać jak najlepiej umie. To normalna sytuacja.

Jakie jeszcze inne kwestie przemawiały za tym, że możecie pokonać Anwil w jego własnej hali?

- To, że przegraliśmy cztery mecze na początku sezonu i każdy z nas miał już dość porażek. Powiedzieliśmy sobie, że musimy zrobić wszystko by zakończyć złą passę i wreszcie zacząć wygrywać. Byliśmy bardzo zmotywowani i zdeterminowani, a do tego jeszcze zagraliśmy z wielką energią i chęcią walki ze względu na tę zmianę trenera, o której już mówiłem. No i oczywiście jeszcze jedna sprawa - pokonać Anwil w jego własnej hali to fantastyczne wydarzenie.

Tym bardziej, gdy jest się najlepszym strzelcem swojego zespołu...

- No tak (śmiech). Miło jest rzucić swojemu byłemu klubowi trochę punktów i przyczynić się do zwycięstwa. Nie będę ukrywał - przed meczem byłem bardzo zmotywowany by pokazać się tutaj z dobrej strony i zagrać jak najlepiej potrafię.

Ze względu na to, że w przerwie letniej Anwil nie przedłużył z tobą kontraktu, wybierając Dardana Berishę?

- Nie, to nie tak. Nie chciałem niczego i nikomu udowadniać. Anwil wybrał przed sezonem inną opcję i OK, takie jest życie. Trener Igor Griszczuk poznał mnie przez ostatnie kilka miesięcy, wiedział na co mnie stać, co potrafię zagrać, ale uznał, że potrzebuje innego koszykarza i ja to szanuję. Dlatego dzisiaj nie rywalizowałem z nikim personalnie, ale po prostu z całą drużyną Anwilu.

21 punktów w 20 minut to kapitalny wynik i zarazem twój najlepszy występ w tym sezonie.

- Zgadza się i bardzo się z tego cieszę. Jak już powiedziałem - byłem zmotywowany przed tym meczem by pokazać się z jak najlepszej strony.

Podczas prezentacji dostałeś gromkie brawa od publiczności w Hali Mistrzów, lecz gdy już w trakcie meczu raz za razem dziurawiłeś kosz gospodarzy, w pewnym momencie klub kibica Anwilu krzyczał w twoją stronę "WKS, WKS!"...

- Ale to chyba było pozytywne (śmiech)? Ja nie odbieram tego negatywnie, wręcz przeciwnie. Każdy kibic wie skąd pochodzę i dla jakiego klubu grałem, a usłyszeć w Hali Mistrzów te słowa od kibiców Anwilu Włocławek - bezcenne (śmiech). Przypomniały mi się stare, dobre czasy.

Można więc powiedzieć, że Anwil przegrał z Polpharmą-WKS, wszak ty zdobyłeś 21 oczek, a w końcówce spotkania szalę na waszą korzyść przechylił rzutami wolnymi Robert Skibniewski, który jeszcze dwie kolejki temu był graczem włocławskiego klubu...

- Hehe, no tak można to określić (śmiech). Myślę, że Robertowi również zależało na dobrym występie. Los potrafi być przewrotny i akurat wypadło tak, że włocławianie to jego faulowali w końcówce spotkania, a on spokojnie egzekwował osobiste i tym samym dołożył swoją cegiełkę do zwycięstwa Polpharmy na Anwilem. Zresztą, każdy z nas jakąś cegiełkę dołożył. Wygraliśmy jako zespół.

Przechodząc już do samego meczu - jego początek nie zapowiadał, że będziecie w stanie pokonać Anwil. W pierwszej i drugiej kwarcie przegrywaliście już kilkunastoma punktami...

- Niestety nie wyszliśmy na mecz należycie skoncentrowani, a przeciwnicy to wykorzystali. Pudłowaliśmy z najprostszych pozycji, źle graliśmy na tablicach i zupełnie zapomnieliśmy o powrocie do obrony. Dzięki temu Anwil zdobył chyba z dziesięć punktów z szybkiego ataku i wypracował sobie bezpieczną przewagę. Na szczęście po kilku minutach ochłonęliśmy trochę i poukładaliśmy swoją grę, przede wszystkim w obronie.

W drugiej kwarcie wasze umiejętności strzeleckie eksplodowały. Zdobyliście aż 29 oczek...

- Tak. Ja zawsze powtarzałem, że ten zespół ma potencjał by grać o zdecydowanie wyższe cele niż o utrzymanie, jak to wynikałoby z tabeli po czterech kolejkach. Druga kwarta potwierdza tylko tę tezę, że są w nas umiejętności, które pozwalają walczyć z najlepszymi.

Po zmianie stron to jednak Anwil znowu dyktował warunki gry i dopiero wasz zryw w ostatniej kwarcie pozwolił wyrwać zwycięstwo we Włocławku.

- Zgadza się, ale zauważ jedną rzecz. Gdy w trzeciej kwarcie Anwil nas gonił i wreszcie dogonił, można by pomyśleć, że w ciągu kilku minut znowu wypracuje sobie kilkanaście punktów przewagi, wykorzystując fakt, że my jesteśmy w dołku. Tak jednak się nie stało, bo my trzymaliśmy się bardzo blisko. Gospodarze grali na fali, ale również i my, choć mieliśmy słabszy moment w trzeciej kwarcie, staraliśmy się punktować i przed ostatnią odsłoną było tylko pięć punktów straty... Które zresztą szybko odrobiliśmy w czwartej kwarcie. Mam wrażenie, że z perspektywy całego meczu zasłużyliśmy na to zwycięstwo bardziej niż gospodarze.

Zadaliście decydujący cios w samej końcówce, choć we wcześniejszych meczach, np. przeciwko Siarce, PBG Basket czy Czarnym, nie umieliście zachować zimnej krwi. Teraz to się udało.

- Dokładnie tak. Znowu wrócę do tego, co mówiłem wcześniej. Ten zespół ma potencjał i brakowało nam tylko detali. Trzy mecze przegraliśmy bardzo pechowo, właściwie tylko w pojedynku z Treflem nie mieliśmy nic do powiedzenia. Ale przeciwko Siarce, PBG i Czarnym o zwycięstwie rywali decydowały szczegóły - zbiórka, przechwyt, strata czy rzuty wolne. Gdybyśmy mieli tylko nieco więcej szczęścia, równie dobrze mogło by być teraz 4-1 a nie 1-4. Cieszymy się jednak, że to co złe, mam nadzieję, już za nami.

Ile było w tym zwycięstwie ręki trenera Sretenovicia, a ile waszego zaangażowania?

- Myślę, że więcej było naszego zaangażowania, determinacji i woli walki, a także chęci pokazania się nowemu trenerowi i udowodnienia, że jesteśmy w stanie wygrywać z najlepszymi. Trener nie odbył z nami wielu treningów, wszak przyjechał do Polski dopiero przed trzema dniami. Mimo to wprowadził dużo spokoju, zapewnił, że ma do nas zaufanie i nieco uprościł naszą taktykę. Wprowadził także inne spojrzenie na defensywę. Przeciwko Anwilowi testowaliśmy różnego rodzaju obronę, często kombinowaną, i jak widać - poskutkowało.

Już uciekasz? Sprawdź jeszcze to:
×
Sport na ×