Paweł Sala: Rzutem na taśmę: Czubek własnego nosa czy realny problem?

Pytanie o reformę rozgrywek europejskich w siatkówce dawno nie było w Polsce tak rozpowszechnione, jak w ostatnim czasie. A wszystko za sprawą najpierw Konrada Pakosza, a później Czesława Świstaka - prezesów dwóch czołowych drużyn w żeńskiej i męskiej siatkówce w naszym kraju, uczestników zmagań w europejskich pucharach 2010/2011. Problem wydaje się został jasno sformułowany, lecz forsuje się skrajnie różne sposoby jego rozwiązania.

Paweł Sala
Paweł Sala

W ubiegłym tygodniu szerokim echem obiły się wypowiedzi dwóch włodarzy czołowych klubów żeńskiej i męskiej siatkówki. Najpierw prezes rewelacji tegorocznych rozgrywek PlusLigi, Tytana AZS Częstochowa, Konrad Pakosz zapowiedział bojkot europejskich pucharów przez Akademików, a później w sukurs poszedł mu prezes klubu siatkarek BKS Aluprof, Czesław Świstak. Pakosz zastanawia się, dla kogo są europejskie puchary. I odpowiada: na pewno nie dla klubów biorących w nich udział. Z kolei Świstak przekonuje, że jego BKS Aluprof wyda na udział w tegorocznych rozgrywkach grupowych Ligi Mistrzyń prawie 380 tys. złotych, a rekompensata za to będzie żadna. Oboje prezesów poszło na wojnę z Europejską Federacją Siatkówki? Czy jest to wojna uzasadniona?

Można powiedzieć, że ostatnie wypowiedzi obecnego prezesa Tytana AZS Częstochowa to nic nowego. Z ust Konrada Pakosza krytyka pod adresem władz siatkarskiej Europy padała już w lutym bieżącego roku. Młody i ambitny prezes to zażarty wróg Europejskiej Federacji Siatkówki, której zarzuca dbanie wyłącznie o własne interesy i powiększanie i tak już rozdętej machiny biurokratycznej. Wówczas, ponad dziesięć miesięcy temu, Pakosz wyliczał niczym sprawny matematyk ile i na co przeznaczane są pieniądze przez CEV. Podkreślał, że wielką uwagę przykłada się do taryfikatora kar stosowanego przez władze europejskiej siatkówki, w przeciwieństwie do wysokości sum, jakie kluby powinny otrzymywać za sukcesy w pucharach. Ostrze "pakoszowego" noża dosięgło zagranicznych delegatów, których z powodzeniem mogliby zastąpić Polacy. Długo taka formuła była stosowana w Pucharze CEV czy Challenge Cup. Wiele się jednak zmieniło w siatkówce, i to niekoniecznie na lepsze. Prezes częstochowskiego klubu nie może również nadziwić się bajońskim sumom za transmisje telewizyjne, których żąda Europejska Federacja Siatkówki. Takich klubów jak AZS po prostu na pewne rzeczy nie stać, uważa Pakosz. Zarzuty te obecny prezes formułował w momencie, gdy AZS przegrywał rywalizację o półfinał Pucharu CEV z Iskrą Odincowo. Rozgoryczenie Pakosza po porażce jego niezbyt majętnego klubu w dwumeczu i dalekiej podróży w głąb Rosji musiało być duże, i ono z pewnością miało wpływ na ton jego wypowiedzi.

Kilka miesięcy później, po kolejnym awansie częstochowian do europejskich pucharów, prezes Pakosz już w nieco innym tonie wypowiadał się o udziale swojej drużyny w Challenge Cup. - Na pewno plusem jest to, że zespół będzie nadal występował na arenie międzynarodowej. Będziemy reprezentować Polskę po raz dwudziesty drugi z rzędu, tym razem w pucharze Challenge. To na pewno bardzo ważne i istotne patrząc od strony klubu, ale także z perspektywy sponsorów, którzy dzięki temu mają reklamę i promocję na rynkach międzynarodowych - mówił w maju bieżącego roku na łamach portalu SportoweFakty.pl Konrad Pakosz. A więc od razu nasuwają się pytania: czy prezes diametralnie zmienił swoje poglądy, czy też mówi to, co pasuje mu do danej sytuacji? To chcemy brać udział w rywalizacji na arenie europejskiej czy nie? Zestawiając tę wypowiedź z maja z tym, co w ostatnich dniach mówił prezes Pakosz, wpadam w lekką konsternację.

Tak, prezes Tytana AZS miał rację w swojej, przytoczonej powyżej wypowiedzi. Właśnie udział w europejskich pucharach jest dla każdego klubu okazją do promocji, a dla sponsorów dodatkową reklamą docierającą do dużo szerszego grona odbiorców niż w kraju. Dlatego też pokonanie słabiutkiego Maccabi dawało możliwość gry przeciwko słynnemu włoskiemu klubowi Lube Banca Macerata. Właśnie takie mecze, jak ewentualny pojedynek z Lube Bancą, są nie tylko szkołą doświadczenia siatkarskiego. Zdaje się, że z takiej okazji władze Tytana AZS po prostu zrezygnowały. I nie da się przyjąć tłumaczenia trenera Marka Kardosa, że harmonogram spotkań jest napięty, a zespół czekały ważne pojedynki w lidze. Wszystkie drużyny startujące w europejskich pucharach są w podobnej sytuacji. Tymczasem okazja do dodatkowego sponsoringu dla klubu po prostu przeleciała koło nosa.

Ostatnią wypowiedź Konrada Pakosza na blogu podsiatka.pl porównać można chyba tylko do wystąpienia kogoś w rodzaju przywódcy rewolty. Prezes otwarcie nawołuje innych włodarzy klubów PlusLigi do bojkotu rozgrywek europejskich w przyszłym roku. Jak przekonuje, nie tylko on jest za takim rozwiązaniem. I tutaj ponownie odzywa się ten sam Pakosz, co na początku roku. Znów wdaje się w wyliczanki. Za przykład głupoty władz Europejskiej Federacji Siatkówki podaje desygnowanie do meczu jego drużyny z Langhenkelvolley Doetinchem w Challenge Cup arbitra z japońskiej Chity. Dokładnie przelicza koszty, jakie AZS musi ponieść za transport i wizę dla sędziego z Japonii. Jako przykład nierównego traktowania jego klubu podaje dopuszczenie "na wyrost" do rozgrywek za niskiej hali w holenderskim Doetinchem, przypominając o perturbacjach związanych z obiektem w Częstochowie. Nierówne traktowanie polskiego klubu przez władze EFS ma być kolejnym argumentem za bojkotem pucharów w przyszłym sezonie.

Wydawałoby się, że wypowiedzi prezesa Tytana AZS przejdą bez większego echa albo słuch o nich zaginie. W sukurs niespodziewanie przyszedł mu jednak prezes BKS Aluprof, Czesław Świstak. Po porażce mistrzyń Polski z Rabitą w Baku (można śmiało powiedzieć: klęsce), przekonywał, iż trzeba znaleźć nową formułę rozgrywek europejskich, bowiem te są dla wielu ekip zbyt kosztowne i niezbyt atrakcyjne. Według niego obniżają poziom sportowy zespołów. To prawda, że prawie 13 tys. kilometrów, jakie bielszczanki muszą pokonać w związku ze spotkaniami grupowymi, to bardzo dużo, a więc i koszty spore. Jednak słowa te prezes wypowiada po wysokiej porażce swojej drużyny. Rozgoryczenie w takiej sytuacji zawsze jest podwójne. Czy jednak to nie rozgrywki obniżają poziom sportowy zespołów, lecz słabe drużyny, przegrywające sety do 12 i 13, zaniżają prestiż zawodów? Prezes BKS Aluprof szacuje, że jego klub na fazę grupową Ligi Mistrzyń wyda około 380 tys. złotych. Jeśli popatrzymy w oficjalne dokumenty CEV z wynagrodzeniami federacji za poszczególne miejsca w tych rozgrywkach, to rzeczywiście - gratyfikacje nie są znaczące. Za awans do fazy play-off z drugiego miejsca w grupie klub otrzymuje 20 tys. euro, czyli około 80 tys. złotych. Do tego jeśli nie awansuje do czołowej szóstki dostaje dodatkowe 5 tys. euro. W sumie więc może zarobić w przytoczonej sytuacji prawie 100 tys. zł - to cztery razy mniej niż to, co zdaniem Świstaka klub wydaje na te rozgrywki.

Wieloletni prezes bielskiego klubu jest jednak bardziej ostrożniejszy w swoich zamiarach i ocenach. Początkowo zapowiadał rezygnację z udziału w pucharach w przyszłym roku, szybko jednak ochłonął. Nie nawołuje, jak Konrad Pakosz, do bojkotu, lecz proponuje konstruktywne rozwiązania -Czy mniej kosztowną, a może nawet zyskowną formułę rozgrywek europejskich. Realny problem rzeczywiście istnieje i wymaga rozwiązania. Dotyczy on w równej mierze polskich zespołów, jak i innych przedstawicieli z Europy. Prezes Świstak problem dostrzega i chce się z nim zmierzyć. Konrad Pakosz również go zauważa, jednak wydaje się widzieć wyłącznie czubek własnego nosa.

Paweł Sala

Już uciekasz? Sprawdź jeszcze to:
×
Sport na ×