Drobnym drukiem: Droga do NBA

"Drobnym drukiem" to cykl felietonów, z którego dowiecie się o tych wszystkich małych rzeczach, które tworzą atmosferę NBA. Czasem będą to specyficzne przepisy, zasady kontraktowe, historie drużyn czy też zawiłe losy zawodników, którzy dotarli na najlepsze amerykańskie parkiety.

 Redakcja
Redakcja
To co każdego z nas uderza na pierwszy rzut oka. Wielomilionowe kontrakty, luksusowe samochody, jachty i wille w najpiękniejszych miejscach na ziemi. Dodatkowo - hej, oni robią to co lubią i jeszcze im za to płacą takie pieniądze!? Zgoda, kontrakty często są bardzo wysokie. Pomyślcie jednak o cenie i wyrzeczeniach jakie temu towarzyszą. Sezon zasadniczy to 82 mecze. Często dzień po dniu. Podróżuje się po terenie całych Stanów Zjednoczonych i co noc śpi w innym miejscu. Tak z ręką na sercu ile byście wytrzymali życie przez 3/4 roku na walizkach? Rok, dwa - w tym czasie wszystko jest nowe i ekscytujące. Potem jednak przychodzi znużenie. Dodatkowo - swoje rodziny widzicie tylko od czasu do czasu. Nie widzicie jak wasze dziecko stawia pierwsze kroki, jak mówi pierwsze słowa. Tego już nie odzyskacie. Nie jesteście przy swojej kobiecie gdy Was potrzebuje. Macie wątpliwości, czy wokół niej nie kręci się jakiś 'kolega'. Kobieta też jest zazdrosna, bo hej - jesteś gwiazdą ligi - możesz mieć każdą dziewczynę na drodze... Spójrzmy jeszcze głębiej. Bardzo rzadko zdarza się, żeby do ligi trafiały osoby z tzw. 'dobrych domów', czyli z takich gdzie są kochający rodzice, nie brakuje pieniędzy, a w sąsiedztwie bardziej od spraw bieżących dyskutuje się o przyszłych wyborach na burmistrza. Do ligi trafiają młodzi chłopacy z miejskich gett. Z rozbitych domów, z rodzeństwem w więzieniu, z brakiem perspektyw na przyszłość. Nie zastanawialiście się dlaczego tak jest? Przecież to wcale nie odbywa się na zasadzie, że tylko tam się rodzą zdolni ludzie. Moim zdaniem chodzi o charakter. Po pierwsze oni wiedzą w pewnym momencie, że koszykówka jest ich jedynym sposobem na wyrwanie się z brudnych ulic. Chcą tego za wszelką cenę i wszystko potrafią temu podporządkować. Wcale nie chodzi o warunki fizyczne. Sam mam 6-2, czyli wystarczająco żeby być dobrym rozgrywającym, ale nie miałem tyle determinacji by być świetnym koszykarzem. Nazwijmy to wprost. Nie jest tak, że gracze NBA rodzą się z darem do zdobywania punktów, do kreowania gry. W większości przypadków chodzi o determinację i ćwiczenie. Są gotowi, dzień w dzień po kilka godzin przychodzić na to samo boisko i oddawać setki, tysiące czy miliony rzutów. Ja nie miałem tej determinacji. Ty miałbyś? Czy w pewnym momencie po prostu nie powiedziałeś: "mam prostszy sposób na zarobienie na siebie i swoją rodzinę". Odpowiedz szczerze. Moja teza jest taka, że każdy kto tego naprawdę chce może zrobić karierę nawet na miarę NBA. Oczywiście potrzebny też jest łut szczęścia i dobry agent, ale gdy jesteś wystarczająco dobry to liga cię nie przeoczy. Pomyślcie o tym następnym razem gdy będziecie chcieli napisać jak bufon LeBron James rzucił koszulką zamiast ją podać sprzątającemu. LBJ wyrwał się małej mieściny, koszykówka była i wierzę że jest jego pasją. Codziennie przez lata doskonalił swoje umiejętności. Dziesiątki razy zmieniał szkoły i przeprowadzał się z miasta do miasta bo nie miał ojca, a matka podróżowała tam gdzie mogła dostać pracę. Przez długi czas jego jedynymi przyjaciółmi była trójka, a potem czwórka z drużyny szkolnej. Widzę to tak, że gdy wchodzi na boisku myśli tylko o tym, nie obchodzi go całe zamieszanie - ile zdobędzie punktów, zbiórek itp. Chce po prostu wygrać. Zrobił to, dostał się do ligi, ale chce być jeszcze lepszym. Pomyślcie zanim powiecie, że Ray Allen urodził się jako strzelec. Nie urodził się. Jest bardziej pracowity od innych. Codziennie rzuca setki razy. Praktykuje i ulepsza swój rzut mimo że jest najlepszy strzelcem dystansowym w historii! Nie zatrzymał się po rzucie wyprzedzającym Reggiego Millera i powiedział - ok, teraz mogę odcinać kupony. Nie, on chce być jeszcze lepszym. Jesteś niski? Pomyśl o Earlu Clarku, o Muggsym Boguesu. Oni nie narzekali na to, że nie mają 200 cm. Swoją największą wadę przekuli w atut i dotarli tam gdzie chcieli. Nie masz wyskoku. Glen Davis też nie szaleje pod obręczami, ale gra i ma szansę nawet na tytuł najlepszego rezerwowego ligi. Nie masz muskulatury? Tay Prince ma? Jesteś biały, czarny, żółty, indianinem, gruby, masz krzywe ręce, długie nogi, słaby wzrok, nie masz włosów... To wszystko nie jest ważne. Nie mów - gdybym miał 210 cm to bym im wszystkim pokazał. To nie jest prawda. Pokazać wszystkim możesz jeszcze bardziej gdy masz 170 cm. Musisz tylko bardzo tego chcieć. Jeżeli tego chcesz tak mocno jak gracze którzy dostali się do NBA - to jesteś w stanie to osiągnąć. Autor: Mateusz Babiarz / enbiej.pl Enbiej.pl - NBA, koszykówka
Już uciekasz? Sprawdź jeszcze to:
×
Sport na ×