Kluczowa ostatnia kwarta - relacja z meczu Wisła Can - Pack Kraków - Energa Toruń

Pojedynek mistrzyń Polski z toruńską Energą był niezwykle zaciekły. Po słabej pierwszej połowie w wykonaniu gospodyń można było odnieść wrażenie, że ten mecz wcale nie musi zakończyć się po ich myśli. W drugiej odsłonie jednak, Wiślaczki zagrały tak, jak tego od nich oczekiwano i nie tylko odrobiły straty, ale też przechyliły szalę zwycięstwa na swoją stronę.

Adam Popek
Adam Popek

Sobotni mecz dla obu drużyn był już trzecim na przestrzeni zaledwie tygodnia. Mimo to, żadna z ekip w pierwszych minutach nie przejawiała zmęczenia i zaciekle walczyła o swoje. Nieoczekiwanie, początek należał do torunianek, które za sprawą bardzo aktywnej Leah Metclaf po kilkudziesięciu sekundach prowadziły już 5:0. Dla Wiślaczek był to znak, że nie mogą sobie pozwolić choćby na chwilę dekoncentracji, bo koszykarki Energi momentalnie to wykorzystają. Po 3 minutach gry wydawało się, że krakowianki opanowały już sytuację, bowiem po akcjach Eweliny Kobryn i Milki Bjelicy na tablicy świetlnej widniał remis. Takie myślenie jednak okazało się błędne. Dowodzona przez amerykańskie zawodniczki drużyna z Torunia grała jak natchniona i raz za razem rozrywała defensywę mistrzyń Polski. Gospodynie w tym czasie zbyt rzadko odpowiadały na poczynania rywalek i sprawiały wrażenie jakby nie zdążyły wejść we właściwy rytm gry. Na domiar złego dla Wisły, w końcówce kwarty za trzy celnie przymierzyła jeszcze Bridgette Mitchell, co sprawiło, że po 10 minutach wynik brzmiał 23:28.

Taki rezultat nikogo związanego z małopolskim zespołem nie satysfakcjonował, w związku z czym wielu miało nadzieję, że w drugiej kwarcie postawa Wiślaczek ulegnie zdecydowanej poprawie. Lepsze chwile jednak wciąż nie nadchodziły. Krakowianki nadal miały ogromne problemy ze skutecznością, przez co nie były w stanie doprowadzić choćby do remisu. W ich szeregach nie zawodziła jedynie Anke DeMont. Belgijka okazywała się bezcenna w trudnych momentach i nieraz w pojedynkę ratowała swój zespół z opresji. Tyle, że przykładu z 32 letniej zawodniczki nie brały jej koleżanki, które w tej odsłonie niemiłosiernie pudłowały nawet z najbliższych odległości. Nowej jakości do gry nie wniosła nawet Ana Dabović. Serbka w tej części meczu zaprezentowała się zdecydowanie poniżej swoich możliwości i na jej twarzy było widać sportową złość, która jak się później okazało przyniosła bardzo dobre efekty. Zanim jednak to nastąpiło, w końcówce pierwszej połowy Wisła nieco przyspieszyła i po 20 minutach przegrywały różnicą już tylko jednego "oczka".

Aby myśleć o zwycięstwie, mistrzynie Polski po zmianie stron musiały przede wszystkim wstrzelić się w kosz i powstrzymać duet Metclaf – Mitchell, który był najgroźniejszą bronią Energi w pierwszej połowie. Jednakże mimo tej świadomości gospodynie nadal pozostawiały zbyt wiele miejsca koszykarkom z Torunia na własnej połowie, przez co ich całkiem poprawna gra w ataku nie przynosiła zamierzonych efektów. W szeregach ekipy z miasta Kopernika podobać się mogła również postawa Charity Szczechowiak. Mająca polskie korzenie zawodniczka nie tylko przytomnie uciekała spod krycia w polu trzech sekund, ale też udanie wymuszała kolejne faule, co niekiedy doprowadzało do szału defensorki Białej Gwiazdy. Przewaga torunianek jednak w końcowych minutach trzeciej kwarty znalazła swój kres. Wiślaczki widząc zmęczenie rywalek uskuteczniały kolejne akcje podkoszowe, które w końcu zaczęły się zazębiać. Gdy dodamy do tego jeszcze wciąż niezawodzącą DeMondt nie dziwi dlaczego na minutę przed końcem tej części gry to miejscowe wygrywały 51:46. Ich przewaga mogła być jeszcze bardziej okazała, ale w ostatnich sekundach Wisła pozwoliła jeszcze wbić sobie jedną "trójkę" co rozsierdziło trenera Jose Ignacio Hernandeza. Mimo to, jego podopieczne przed decydującą batalią były w nieco lepszym nastroju prowadząc 63:59, co pozwalało im wiązać nadzieję na korzystny dla nich rezultat.

Ostatnie starcie ku uciesze wszystkich zgromadzonych w hali przy ulicy Reymonta rozpoczęło się po myśli krakowianek. Wszystko za sprawą wprowadzonej ponownie na parkiet Any Dabović, która zdobywając pięć punktów z rzędu wyprowadziła swoją drużynę na najwyższe jak dotąd prowadzenie 71:62. W tym momencie stało się jasne, że Wiślaczki złapały wiatr w żagle i podopiecznym trenera Elmedina Omanicia będzie niezwykle trudno je powstrzymać. Przyjezdne, co prawda próbowały ratować sytuację niekiedy rozpaczliwymi rzutami z dystansu, ale ich starania na niewiele się zdały. Wszystko dlatego, że wspomniana Dabović, która do momentu zejścia z parkietu fundowała obserwatorom właściwie teatr jednego aktora. To przede wszystkim dzięki niej oraz wymienianej wielokrotnie DeMondt krakowianki w ostatnich fragmentach były już pewne swego i wygrywając 86:77 odniosły już trzecie ligowe zwycięstwo. Enerdze natomiast pozostaje pogratulować wielkiej woli walki, dzięki której przez ponad 30 minut liczyła się w walce o komplet punktów.

Wisła Can - Pack Kraków - Energa Toruń 86:77 (23:28, 15:11, 25:20, 23:18)

Wisła: DeMondt 22, Kobryn 15, Bjelica 10, Pawlak 10, Krężel 9, Dabović 7, Powell 4

Energa: Mitchell 19, Metclaf 17, Szczechowiak 15, Ratajczak 12, Maksimović 7, Tłumak 5, Jujka 2, Idczak 0


Już uciekasz? Sprawdź jeszcze to:
×
Sport na ×