Nie mam prawa narzekać - wywiad z J.T. Tillerem, obrońcą Siarki Jezioro Tarnobrzeg

Choć w świadomości mediów postacią numer jeden Siarki Jezioro Tarnobrzeg cały czas jest filigranowy Josh Miller, powoli uwaga powinna być przekierowywana na innego koszykarza - J.T. Tillera, który sezon zasadniczy zakończył jako najwszechstronniejszy zawodnik ekipy. I właśnie z nim rozmawiamy na temat pierwszej części rozgrywek przez pryzmat jego indywidualnych występów, jak i gry całego zespołu.

Michał Fałkowski
Michał Fałkowski

Michał Fałkowski: 16,5 punktu w czterech ostatnich meczach - tak dobrej passy nie miałeś nawet w grudniu, kiedy w kilku spotkaniach z rzędu występowałeś w pierwszej piątce...

J.T. Tiller: Tak, to prawda. Czuję się obecnie wyjątkowo dobrze i czuję, że jestem w dobrej formie, choć mam nadzieję, że to dopiero początek i utrzymam tą skuteczność w kolejnej rundzie. Z drugiej strony, moja gra nie opiera się tylko na punktach...

...ale również na zbiórkach, asystach i przechwytach. Dzięki temu jesteś zaprzeczeniem tezy, że Amerykanie przyjeżdżają do Polski głównie po to, by wyrobić sobie statystyki i znaleźć pracę w lepszej lidze.

- Nie wiem. Ja myślę, że to wszystko zależy od tego w jakiej sytuacji znajduje się dany gracz. Na przykład ja właśnie czuję się bardzo dobrze w Tarnobrzegu i to odbija się korzystnie na mojej formie. Czuję, że mam kredyt zaufania u trenera. Także, nie ważne gdzie grasz, ważne w jakich okolicznościach.

Czujesz, że masz wpływ na postawę zespołu?

- Trochę tak, ale tak naprawdę każdy u nas ma wpływ na drużynę. Generalnie jak się przecież jest już na parkiecie to chodzi tylko o to, by zaprezentować się z najlepszej strony i przełożyć swoją grę na zwycięstwo ekipy. Nie ma kalkulowania, że teraz sobie odpuszczę, a dam z siebie więcej w kolejnej akcji.

Szczerze mówiąc - przed sezonem sporo mówiło się o Joshu Millerze, w trakcie rozgrywek często wspominano o Nicchaeusie Doaksie czy La’Marshallu Corbettcie, ale o tobie media głównie milczały...

- Ale mi to zdecydowanie odpowiada. Ja nie konkuruję z moimi kolegami z zespołu, ale z przeciwnikami. Uważam, że zarówno Josh, jak i Nicchaeus cały czas udowadniają, że ich sprowadzenie do Tarnobrzegu nie było błędem. Myślę, że razem stanowimy ciekawą grupę ludzi i zawodników i jeszcze niejedno zwycięstwo przed nami.

Nie uwierzę jednak jeśli powiesz, że czasami nie jesteś zazdrosny o to, że cała uwaga skupiona jest na Millerze, podczas gdy ty radzisz sobie równie dobrze.

- Nie, naprawdę nie jestem zazdrosny. Na parkiecie często wymieniamy się rolami, raz on rozgrywa, raz ja, raz on rzuca, innym razem ja. Czasami gramy obok siebie, czasami jeden z nas siedzi na ławce. Mi kompletnie to nie przeszkadza, bo to nie jest powód do narzekania.

Josh Miller wzbudza sporą uwagę ze względu na dwie rzeczy: wzrost i indywidualną grę. Ciężko się występuje obok takiego koszykarza, którzy przede wszystkim lubi grać z piłką w rękach?

- Josh rzeczywiście gra przez większość czasu z piłką w rękach, ale on naprawdę nie jest typem samoluba o czym świadczy liczba jego asyst (4,7 asysty na mecz w sezonie regularnym - przyp. M.F.). Mi osobiście gra się obok niego bardzo dobrze, bo wiem, że jeśli zgubię swojego obrońcę to na pewno dostanę dobre podanie.

Przyznasz jednak, że na początku sezonu miałeś trochę problemów z adaptacją w nowym zespole, nowym miejscu?

- To fakt. Na początku rozgrywek miałem problemy ze znalezieniem własnego miejsca w drużynie, a także problemy z rozpoznaniem roli na parkiecie i realizowaniem tego, czego wymagał ode mnie szkoleniowiec. Jednak z biegiem czasu wszystko zmierzało ku lepszemu, ja byłem bardzo cierpliwy i to zostało wynagrodzone. Teraz nie mam prawa narzekać na cokolwiek.

O czym świadczą twoje, jakże wszechstronne, statystyki - 12,5 punktu, 4,1 zbiórki, 3,3 asysty i 2,1 przechwytu na mecz. Jesteś zadowolony z tych osiągnięć czy uważasz, że masz jeszcze w sobie rezerwy umiejętności?

- Jestem umiarkowanie zadowolony z moich dotychczasowych osiągnięć. Przede wszystkim jednak liczy się to, czy pomagam mojemu zespołowi w wygrywaniu meczów. A z tym w pierwszej części sezonu było dość średnio, więc tak naprawdę nie mogę być usatysfakcjonowany do końca. Jeśli się wygrywa, statystyki bronią koszykarza, ale w przypadku porażek staje się zupełnie odwrotnie.

No właśnie - wyniki zespołu. Czy bilans 10-14 i dziewiąta pozycja po sezonie zasadniczym mogą być odebrane jako sukces?

- Dziewiąte miejsce jest w porządku, ale myślę, że w kolejnej rundzie musimy się poprawić. Naszym celem jest play-off, przed nami 14 spotkań w drugiej fazie sezonu, więc jeszcze wszystko może się wydarzyć.

Dziewiąte miejsce wydaje się być dobrą pozycją startową w walce o play-off. Przed wami tylko Kotwica Kołobrzeg, AZS Koszalin i Śląsk Wrocław. Jeśli chcecie awansować dalej, musicie wyprzedzić przynajmniej dwie ekipy...

- Tak, ale to nie będzie łatwe. Druga runda będzie zdecydowanie trudniejsza, bo wszystkie zespoły prezentują poziom mniej lub bardziej zbliżony do siebie. I każdy będzie starał się ze wszystkich sił wywalczyć awans do play-off. Słabych ekip na tym etapie praktycznie nie będzie i każdy mecz wydaje się być za cztery punkty.

Druga runda rozpocznie się za dwa tygodnie. A jakie jest twoje najlepsze wspomnienie z pierwszej części sezonu?

- Generalnie rzecz biorąc to wspominam miło każde nasze zwycięstwo. Ale chyba najmilej słynny już trzypunktowy rzut Przemka Karnowskiego na dwie-trzy sekundy do końca czwartej kwarty w meczu z Anwilem Włocławek. Dzięki temu doprowadziliśmy do remisu i dogrywki, którą później udało się rozstrzygnąć na naszą korzyść. To był nasz wielki sukces.

To żeby dopełnić pełnego obrazu Siarki Jezioro w obecnych rozgrywkach - co uznałbyś najgorszym wspomnieniem?

- Zdecydowanie mecz z Kotwicą. Pamiętam, że było 81:81 na kilka sekund przed końcem, kiedy Reginald Holmes przymierzył z daleka i było po sprawie. Bolało to tym bardziej, że graliśmy wtedy w swojej hali...

Już uciekasz? Sprawdź jeszcze to:
×
Sport na ×