Wimbledon: Djoković zdetronizowany przez starego arcymistrza

Roger Federer w niedzielnym finale Wimbledonu zagra o siódmy tam tytuł, który dałby mu powrót na czoło rankingu. W półfinale Szwajcar pokonał broniącego tytułu Novaka Djokovicia (6:3, 3:6, 6:4, 6:3).

Krzysztof Straszak
Krzysztof Straszak

Maestro wrócił i ma się świetnie. Na świętej wimbledońskiej trawie, gdzie przed dziewięcioma laty narodziła się jego legenda. Ponad rok czekał na kolejny wielkoszlemowy finał (to jest 24.). To długo, jak na niego, bo ustanawiał już serię dziesięciu (2005-2007) i ośmiu (2008-2010) z rzędu występów w finałach najważniejszych turniejów. W pierwszym tygodniu tracąc dwa sety z Francuzem Benneteau, Federer na przedostatnim szczeblu turnieju odesłał do domu tenisistę numer jeden na świecie, swojego prześladowcę.

Federer jest pierwszym tenisistą, który zagra w finale Wimbledonu osiem razy. Przegrał tylko jeden - w 2008 roku, z Rafaelem Nadalem. Poza tą przerwą, triumfował w latach 2003-2009. Siedem tytułów w najsłynniejszym turnieju świata wywalczył tylko Pete Sampras. Federer za jednym "zamachem" wyrównałby w wypadku wygranej w finale (rywalem Andy Murray lub Jo-Wilfried Tsonga, którzy walczą na korcie centralnym) inny rekord Amerykanina: liczby tygodni (286) spędzonych na czele rankingu ATP World Tour.

Bijąc w czterech setach Djokovicia, Roger nie tylko po raz pierwszy w karierze wygrał w Wielkim Szlemie mecz z liderem rankingu (dotąd bilans 0-4; inna sprawa, że z liderami nie grywał za często, bo sam nim długo był), ale z człowiekiem, który - obok Nadala - zadawał mu na korcie najboleśniejsze ciosy. "Cudów", czegoś jak powrót Djokovicia od 0-2 w setach i obrona przez niego meczboli, jak w wygranym półfinale US Open, tym razem nie było. Federer nawiązuje do minionej - zdawało się - chwały: w niedzielę będzie naturalnym faworytem finału.

CZYTAJ: Murray pierwszym od 74 lat Brytyjczykiem w finale

Gdy od stanu 0-40 nie potrafił uratować się przed przełamaniem na początku drugiej partii, ktoś mógł pomyśleć, że oto znów Djoković "poczuje krew", przejmie inicjatywę na korcie, a Roger zadowoli kochającą go londyńską publiczność jedynie przebłyskami geniuszu. Djoković wziął wprawdzie tego seta, ale nic więcej. Federer był zbyt solidny, zbyt dokładny, był sobą z najlepszych lat.

Gem przy 3:2 dla Rogera w trzeciej partii, wygrany wprawdzie serwisem przez Djokovicia, przyniósł dwie nieprawdopodobne akcje i wielkie owacje. Najpierw przy 30-40, stanem sprokurowanym podwójnym błędem Serba: 23 najwyższej klasy uderzenia w wymianie, w której wyciąć należało tylko końcówkę (niewymuszony błąd Federera). Szwajcar poprawił się za chwilę: 26 uderzeń, z jego strony głównie z bajecznego bekhendu, przy ostatnim przyłożeniu użytego do posłania winnera wzdłuż linii.

Bazując na dającym wiele wolnych punktów serwisie (12 asów, 75% piłek wygranych po pierwszym podaniu i - uwaga! - niemal tyle samo po drugim), Szwajcar oprócz zawahania w drugiej partii dał Djokoviciowi jeszcze tylko jedną okazję na breaka: przy 4:4 w secie trzecim, kiedy posłał rywalowi wygrywający serwis.

Po szybko zakończonych dwóch setach, w których o rezultacie decydowało jedno przełamanie, mecz zatem dopiero nabrał rumieńców. Trzecia partia, na prowadzenie w spotkaniu wyprowadzająca Rogera (w sumie 30 skończonych piłek, 10 zepsutych), została uwieńczona pomnikową akcją przy siatce. Wimbledon w całej krasie.

Djoković nie zaczął dobrze swojego ostatniego seta w Wimbledonie. W drugim gemie został przełamany, popełniając cztery błędy (w sumie 21 niewymuszonych pomyłek w meczu przy 28 winnerach). Gdyby nie piłka tańcząca na taśmie (3:0) i ostatni zryw rywala (od 0-40 przy 4:1), Federer byłby blisko podwójnego breaka. Wystarczyło mu to, co miał. Historia na niego czeka.

Program i wyniki turnieju mężczyzn

Już uciekasz? Sprawdź jeszcze to:
×
Sport na ×