Nie wymyśliliśmy prochu - wywiad z Arkadiuszem Lewandowskim, prezesem Anwilu Włocławek

- Nie wymyśliliśmy prochu, my go tylko stosujemy jak najlepiej umiemy - mówi w wywiadzie dla portalu SportoweFakty.pl prezes Anwilu Włocławek, Arkadiusz Lewandowski, tuż przed rozpoczęciem sezonu.

Michał Fałkowski
Michał Fałkowski

Michał Fałkowski: Zaczniemy rozmowę od kwestii marketingowych. Bardzo mocno klub zmienił politykę i zdecydowanie otworzył się na kibiców. Jesteście zadowoleni w klubie z tego, co udało się wypracować? A może czegoś nie udało się zrealizować?

Arkadiusz Lewandowski: Z naszym marketingiem jest trochę tak jak z demokracją - jest najlepszym systemem, ale nie idealnym i nie ma szans zadowolić każdego. Staramy się by każdy kibic był usatysfakcjonowany działaniami podejmowanymi przez klub, w tym szeroko pojętym "marketingiem" i by mógł znaleźć w tym wszystkim coś dla siebie. W mojej ocenie idziemy właściwą drogą, bo cały czas bierzemy pod uwagę to, co stanowi dobre standardy w sporcie i to co dzieje się wokół klubu. Mam tu na myśli oddziaływanie sponsorów, mediów, polityków, biznesmenów, a przede wszystkim kibiców na koszykówkę i klub. I jeśli widzimy, że coś nie funkcjonuje zgodnie z oczekiwaniami, to zastanawiamy się jak to zmienić. Przyjąłem troszeczkę inną filozofię, niż było to we Włocławku w poprzednich latach i uważam, że jest ona właściwa, ale każdy ma prawo poddać ją własnej ocenie i uznać, że nie jest dobra, a na to już nic nie poradzę.

Pewnego rodzaju nawykiem stało się informowanie o sponsorach czy partnerach medialnych, włączając w to nawet te pomniejsze instytucje. Czy to działanie spowodowanie jest faktem, że dzisiaj klub po prostu musi, mówiąc potocznie, dopieszczać swoich dobrodziei?

- Oczywiste jest, że musimy walczyć o każdego sponsora i każdą złotówkę, bo z tego zbiera się budżet klubu. Założyliśmy, że będziemy informować o współpracy ze swoimi partnerami. Oczywiście nie muszę tutaj podkreślać roli firmy Anwil S.A., bo dzięki niej koszykówka we Włocławku istnieje na tak wysokim poziomie od wielu, wielu lat. Ale poza naszym głównym mecenasem, wpływ na działanie klubu poprzez jego finansowanie, czy podjętą współpracę, mają również inne firmy, o których przeciętny kibic często nie wie, lub nie zwraca na takie sprawy uwagi. Ilu kibiców wchodzi w zakładkę "sponsorzy" na oficjalnej stronie klubu? Ilu kibiców zauważa, że np. firma Aski, firma Terbud czy inne, łożą na klub bardzo duże sumy pieniędzy do wielu, wielu lat? Uznałem zatem, że dzisiaj sponsor czy partner medialny musi być doceniony i stąd te częste komunikaty.

A nie ma pan wrażenia, że gdzieś po drodze informacje stricte koszykarskie zostały zminimalizowane poprzez częste pojawianie się komunikatów marketingowych?

- Absurd. To zupełnie nie tak. Koszykówka jest dla nas najważniejsza i to jest oczywiste. Informujemy o udziale w turniejach, transferach, itd., ale finansowanie klubu czy wspieranie zespołu w każdy inny sposób to także część jego istnienia i o tym również należy informować.

Mimo wszystko koszykówka to cały czas sedno sprawy...

- Nie ma dwóch zdań, że sam mecz koszykówki jest dla kibica najważniejszy, ale klub w XXI wieku musi się zajmować wszelkiego rodzaju działaniem, które sprawi, że ten mecz będzie podany w bardzo ładnej formie. Niemniej zdaję sobie sprawę, że nawet najlepsze ruchy marketingowe nie zastąpią dobrej koszykówki. Jako klub jesteśmy po to, żeby grać w basket, ale obok tego, jeśli chcemy dobrze to sprzedać, musimy go ładnie opakować. I mam nadzieję, że kibice to docenią.

Bardzo optymistycznie podchodzi pan do kwestii odbioru wśród kibiców...

- Bardzo szanuję i doceniam zdanie i opinie kibiców naszego zespołu i mam ogromną nadzieję, że kibice Anwilu Włocławek doceniają zmianę jakościową, jaka powoli zachodzi. To przecież dla nich cała ta moja robota. Tak po prawdzie ja nie wymyśliłem prochu, bo to już dawno zrobili Chińczycy. My tu w klubie tylko go stosujemy w odpowiedni, mam nadzieję, sposób. Spójrzmy: nie musimy przecież informować o nowych reklamodawcach czy partnerach medialnych, nie musimy eksponować bilbordów we Włocławku, organizować konkursów, prowadzić strony na Facebooku czy nie musieliśmy zapewnić obsługi medialnej z turnieju z Kowna. Przecież moglibyśmy przez całe lato dać kilka newsów o konkretnych transferach, podać suche wyniki z meczów kontrolnych wraz ze statystykami, czy bez nich, a klub nadal by istniał i zespół grał w koszykówkę. Pytanie czy to o to chodzi?

Znak czasu?

- W pewnym sensie tak. Bo z drugiej strony, przecież we Włocławku i okolicach wszyscy wiedzą, że jest tu drużyna koszykówki i że gramy w ekstraklasie, więc teoretycznie nie musimy walczyć o kibica. Także w kraju i Europie kilka, czy może kilkaset osób o nas wie, ale dla mnie to za mało. Myśląc w ten sposób stoi się w miejscu, a jak się stoi w miejscu, to wiemy z przysłowia, że de facto się cofa. Chcę więc by grających dobrą koszykówkę zawodników Anwilu rozpoznawały tysiące czy setki tysięcy ludzi w Polsce i nie tylko. A do tego potrzebny jest także marketing.

Bardzo dobrze, od strony marketingowej, przygotowano turniej Kasztelana. Atrakcji i nowości było sporo, w turnieju brały udział również ciekawe zespoły, sama impreza pod względem sportowym zakończyła się dość niespodziewanie... a mimo to hala nie zapełniła się do ostatniego miejsca. Jak pan to skomentuje?

- Przyznaję, że nie umiem odpowiedzieć na to pytanie, przynajmniej jeszcze, choć stawiam je sobie sam osobiście, i stawiamy je sobie wszyscy w klubie, bardzo często. Uważam, że na turnieju o puchar Kasztelana były mocne, europejskiej klasy, ekipy koszykarskie, było sporo ciekawych wydarzeń okołosportowych, a mimo to frekwencja była niewiele lepsza, ale jednak lepsza, od tej w zeszłym sezonie. Proszę zwrócić uwagę, że kiedyś bilety na mecze ligowe we Włocławku były dużo droższe, a mimo to rozchodziły się na pniu w ciągu kilkudziesięciu minut. Kibice potrafili kupować po kilkanaście sztuk. A dzisiaj, gdy bilety są dużo tańsze, dwu i pół tysięczna frekwencja w Hali Mistrzów uznawana jest za dobrą. Tym samym sam sobie, ale też kibicom, stawiam pytanie: dlaczego tak się dzieje? Dlaczego włocławianie nie chcą przychodzić do hali? Ktoś może powiedzieć: zacznijcie grać porządną koszykówkę, to przyjdziemy. Więc ja odpowiadam: gramy najporządniejszą, jaką umiemy grać i na jaką pozwalają nam obecne warunki określające funkcjonowanie klubu, w tym budżet.

Czuje pan trochę presję na sobie? Oczekiwania kibiców jak zwykle są ogromne.

- Presja kibiców włocławskiego zespołu jest ogromna i w związku z tym chodzę niewyspany od wielu, wielu tygodni. Ale to również ona motywuje mnie do jeszcze większego wysiłku. Każdy sygnał od kibiców, również głos krytyki, ale merytoryczny głos krytyki, powoduje, że zaczynam się zastanawiać co można jeszcze zmienić, by było lepiej. Mam jednak trochę wrażenie, że spora część kibiców narzeka dla samego narzekania, więc ja mówię: przychodząc na mecz, weźmy udział w całej tej zabawie, która dzieje się wokół, traktując mecz koszykówki jako świetną rozrywkę, a nie tylko doszukujmy się negatywów zapominając o wspieraniu naszych chłopaków.

Przechodząc do kwestii stricte sportowych - czy władze klubu wyznaczyły drużynie minima, które muszą zostać osiągnięte?

- Na pierwszej konferencji prasowej po podpisaniu kontraktu trener Dainius Adomaitis stwierdził, że każdy trener i każdy sportowiec chciałby zdobyć złoty medal. Ja, jako szef klubu również. Spoglądając jednak realnie na szanse nasze, spoglądając na naszych przeciwników, widzimy, że liga stała się jeszcze bardziej wyrównana niż poprzednio, dokonało się swoiste "spłaszczenie" jej poziomu sportowego. Jest kilka klubów o bardzo podobnych budżetach, podobnej wizji i składach zawodniczych. Tym samym ja uciekam od czynienia jakichś konkretnych założeń, wyznaczania konkretnych celów, bo za kilka miesięcy mogą one być zupełnie inne. Oczywiście, jeśli np. awansujemy do półfinału, to będzie to sukces, gdyż nastąpi progres w stosunku do poprzednich sezonów. Oczywiście medale, zdobycie Pucharu Polski to moje marzenia i nadrzędne cele w najbliższym roku.

Nie sądzi pan, że brak sprecyzowanych oczekiwań może wpłynąć na drużynę demobilizująco? Gdy poprzeczka jest zawieszona konkretnie, wszyscy spinają się żeby ją przeskoczyć, a gdy jej nie ma...

- Nie, to nie jest tak. Jak wszyscy sportowcy, walczymy o finał, ale co z tego wyjdzie, nie wiemy. Nie sądzę by było to rozsądne gdybyśmy teraz powiedzieli: musimy zdobyć medal czy zdobyć Puchar Polski. Bo wówczas trzeba sobie postawić kolejne pytanie: a co, gdy to się nie uda? Rozgonić wszystkich na cztery wiatry? Czy jeśli będziemy walczyć w półfinale, ale ostatecznie przegramy po pięciu meczach i ostatecznie nie zagramy w finale, to czy wtedy też spotkam się z opinią, że kolejny sezon jest stracony? To nie może funkcjonować w ten sposób. My chcemy grać maksymalnie dobrą koszykówkę, która usatysfakcjonuje kibica.

Stwierdzenie, że liga bardzo się spłaszczyła i jest wiele zespołów o podobnych celach to dobre usprawiedliwienie ewentualnych porażek...

- Ale my nie chcemy musieć tłumaczyć się z porażek. My chcemy zrobić progres jeśli chodzi o wynik na koniec sezonu i jeśli chodzi o odbiór koszykówki przez kibiców Anwilu Włocławek. Chcemy osiągnąć dobry wynik sportowy, wygrywając każdy kolejny mecz.

A czy sukcesem sportowym w tym roku nie będzie zbudowanie podwalin pod kolejny sezon, czy kolejne sezony? Z tym samym trenerem, trzonem zespołu w postaci kilku zawodników...

- Z pewnością będzie to jeden z sukcesów i będzie to także jeden z naszych celów. Bardzo mi zależy na budowaniu takiego team spirit. Chcę by cały stworzony zespół ludzki, włączając w to zawodników, trenerów, specjalistów od medycyny, ludzi z administracji, mnie samego na końcu, miał świadomość, że nie jesteśmy tutaj po to, by pograć w koszykówkę kilka miesięcy, zarobić swoje pieniądze i wyjechać gdzieś indziej. Nie, jesteśmy tutaj po to by odnosić sukcesy - czyli de facto wygrywać każdy kolejny mecz - i by dać fundament pod następny sezon, bo to pozwala liczyć, że będzie on jeszcze lepszy. Myślę, że jeśli uda nam się zaszczepić w tym całym złożonym organizmie myślenie, że możemy tu wszyscy wspólnie zostać na kolejne miesiące, bo mamy jeszcze parę spraw do załatwienia i sporo meczów do wygrania, to na pewno będzie to sukces. I kibice Anwilu Włocławek będą mieli z tej przyczyny wiele satysfakcji.

Podczas meczu o Superpuchar, prezes PLK pan Jacek Jakubowski, zapytany o prognozy, nie wymienił Anwilu w gronie zespołów, które będą walczyć o najwyższe cele. Abstrahując od celowości tej wypowiedzi, chcę nawiązać do czegoś innego. Jeszcze kilka lat temu nikt nie zapomniałby o Anwilu w gronie innych faworytów, nawet podświadomie...

- Ja powiem tak: w tej chwili liga składa się dwunastu zespołów, ale jeśli ja stwierdzę, że tak naprawdę o medale gra w niej sześć-osiem zespołów i wymienię je enumeratywnie, to ten dziewiąty będzie miał do mnie pretensje. Jeśli powiem, że karty odnośnie podziału na szóstki są już właściwie rozdane, choć tak nie jest, to zawsze pretensje będą mieli ci, którzy po ostatnim sezonie byli na siódmym czy ósmym miejscu. Jeśli powiem, że Anwil jest równorzędnym rywalem dla Asseco Prokomu, PGE Turowa czy Energi Czarnych, to wówczas odezwą się w Tarnobrzegu, że o nich zapomniałem, a oni nas pokonali tydzień temu, choć to tak naprawdę nie ma żadnego przełożenia na ligę. Tym samym chcę powiedzieć, że liga jest kompletnie nieprzewidywalna i w tej chwili nie da się nic skategoryzować. A my jesteśmy tu po to, by udowodnić w najbliższych miesiącach wszystkim nas wymieniającym w tym gronie czy też nie, że Anwil Włocławek będzie bardzo mocno liczył się w bitwie o medale mistrzostw Polski.

Matematycznie wyliczenia i szablonowanie zespołów nie ma sensu?

- Sport to nie matematyka. Rok temu Czarni byli już o krok, o parę sekund od półfinału, a chwila nieuwagi kosztowała ich medal. Zastal z kolei, choć był już praktycznie "wyatutowany", awansował dalej i wywalczył brąz. Drugi przykład: tegoroczny turniej o puchar Kasztelana: Anwil zajął ostatnie miejsce, choć jako jedyny pokonał zwycięzcę z Estonii, a czy ktoś z państwa wymieni dziś choć jednego gracza tej ekipy? Idąc dalej, Estończycy wygrali z Asseco Prokomem, zaś my gdynianom nie sprostaliśmy. Co z tego wynika? Matematyka i kategoryzacja w zderzeniu ze sportem lądują moim zdaniem w koszu.

Już uciekasz? Sprawdź jeszcze to:
×
Sport na ×