Romantyczna historia Dominiki Cibulkovej
autor: Kike | 2016-10-30, 21:26 |
Skorzystałem z możliwości dość bliskiego podejścia i popatrzenia na trenującą wówczas 53 rakietę globu. Może wtedy jeszcze Słowaczka nie była postacią, której fanem mógłbym się określić, (choć oczywiście darzyłem sympatią) ale nawet gdybym fanem był, nie przypuszczałbym ani trochę iż sezon 2016 potoczy się aż w tak pięknym kierunku dla Dominiki.
"Jestem tu dlatego, że ostatnio czułam formę ale miałam pecha".
Owszem.
Po nieudanym Australian Open Dominika znalazła się dopiero na 66 miejscu w rankingu WTA. A jeszcze dwa lata temu przecież była tam w finale...
Ale walczyła. Było blisko w Acapulco w lutym. Ale w finale, pechowo przegrała ze Sloane Stephens 6:4 4:6 6:7...
W marcu w serii amerykańskiej też trochę pecha i mało punktów.. A było blisko choćby w meczu z Agnieszką Radwańską w Indian Wells gdzie miała piłkę meczową.
Kto wie co byłoby gdyby wygrała ten mecz.
Być może nie zawitałaby do stolicy Śląska.
Wracając z meczu Pauli Kani na korcie 1 okazało się iż na korcie w Spodku gra 1 rundę Cibulkova (wszyscy czekali już na Linette). Mecz Dominiki z Cariną Witthoeft znacznie się przedłużył.
Nie jestem pewnie ale chyba przekroczyły 3 godziny gry.
I wydawało się, że ten pech Słowaczki nie opuści nawet teraz.
Czuć było jednak wsparcie trybun gdy grały decydującego tiebreaka 3 seta.
Dominika uciekła spod topora i wygrała 6:7 6:4 7:6.
Ciężka batalia. Może to był ten mecz. Pech puścił a Dominika się rozszalała.
Kolejne mecze wygrywane pewnie a Dominika imponowała pozytywnym nastawieniem.
W finale, na który dostałem się w ostatniej chwili wiedziałem za kogo będę trzymał kciuki.
I chyba 99 % publiki też.
Podchodząca do meczu (nie tylko tego) w niezwykle zimny sposób Camila Giorgi nie miała nic do powiedzenia z kipiącą gorąca krwią (w 100 % pozytywne znaczenie) Słowaczką.
Urzekła ciesząc się z tego sukcesu Domi.
Jeszcze bardziej rozdając kilkadziesiąt minut autografy i robiąc zdjęcia z kibicami (pozwalała nawet na całowanie po policzkach ! :)).
Dominika ruszyła.
Sezon na ziemi to przede wszystkim Madryt gdzie wzięła rewanż na Radwańskiej i doszła aż do finału !
Roland Garros nie poszedł po jej myśli ale to była inna Słowaczka.
Przyszła trawa i kolejny piękny okres Dominiki.
W Eastbourne kolejny tytuł (po drodze znów pokonana Radwańska) a okres Wimbledoński miał być szczególny również z innego względu...
W dzień meczu finałowego Dominika miała ustalona datę ślubu z długoletnim partnerem M. Navarą.
Ciężko posądzać Cibulkovą o brak wiary w dojście do tak dalekiej fazy, zapewne to zbieg okoliczności z datą ale 'groźba' przełożenia ślubu stała się bardzo realną !
W 4 rundzie miał miejsce pamiętny mecz dla polskich kibiców.. Z nikim innym jak Agnieszką Radwańską...
Ciężko było o przewidywania ale bardzo chcieliśmy przełamania się Isi z Dominiką...
I o ile początek dawał do zrozumienia iż możemy o tym zapomnieć bo Domi szła jak po swoje to potem obie powrót Radwańskiej spowodował iż doczekaliśmy się istnego horroru.
Meczu na zawał serca.
Wykańczającego. Kibiców i zawodniczki.
Mordercza walka, meczbole z obu stron i wreszcie... szczęście Cibulkovej. Ale zasłużone !
Po raz kolejny pokazała nadludzką wolę walki.
Mecz ćwierćfinałowy zaplanowany już na kolejny dzień..
"Jeśli dojdę do półfinału przekładam ślub".
Cóż za sytuacja. Co by się nie stało będzie super :).
Ale Dominika nie mogła dojść do półfinału.
Nie po tym co urządziła sobie z Radwańską..
Vesnina oddała Dominice 4 gemy.
Ale na 'pocieszenie" kilka dni potem Dominika mogła cieszyć się najszczęśliwszym dniem pozasportowego życia. Została żoną.
Gra w tenisa nie daje jednak wielu szans na zapomniane o pracy.
A rozpromieniona Domi walczyła dalej.
Ciekawe czy tak realnie wierzyła w Masters w Singapurze.
Zapewne tak znając jej ambicje.
Ale po mniej udanym lecie w USA mogło się wydać to naprawdę mało realne.
Azja to kolejna odpowiedź, że postęp Dominiki to nie kwestia przypadku.
Finał w Wuhan znacznie przybliżył do marzenia - debiutu w WTA finals.
Ale trzeba było grac dalej.
Z tym ciężarem poradziła sobie Domi wygrywając w Linzu. Wygrana z Suarez musiała dać kolejną dawkę pewności siebie...
Finał z Golubic należał dla Dominiki.
Udało się.
Była wśród 8 najlepszych w Singapurze. Cel zrealizowany. Ale było pewne, że sam udział jej nie zadowoli. Nawet po 2 porażkach w grupie nie mogła się poddać. Przecież nie ona.
Powtórzyła wyczyn Radwańskiej (znów ona..) z 2015 i wyszła z grupy z 1 wygraną.
Tam czekała Kuznetsova.
To chyba koniec Dominiki. Ciężko było myśleć inaczej po pierwszych półtora seta. Ale przecież nie mogła się poddać. Znów dużo pecha gdy serwowała po seta w 2 secie. Ale tiebreak to był jej teatr. 3 set również.
A w finale najlepsza. Kerber. Nr 1 tego sezonu. Z tego względu był to wyjątkowy finał. Bo obie miały swój sezon życia. Domi może w cieniu bo nie wygrywała szlemów. Ale pracowała równie ciężko.
W finale jakby grała na luzie. Przecież wiedziała, że może to zrobić. Wszystko wchodziło jak we śnie. Winnerów 2 razy więcej od bezbarwnej Kerber.
Tenis na tak. Ale takie wielkie TAK. To musiało się udać. Życie uraczyło ją kolejną piękną historią. Ale ona na to zasłużyła. Ciężka pracą. A podejście mentalne to chyba ta druga połowa sukcesu..
Z pewnością się nie zatrzyma. I ujrzymy ją w przyszłym roku z takim samym zapałem walczącą o laury.
Ten sezon był jej piękną historią.
Rozpoczętą w naszym kraju.
Możemy tylko żałować iż obietnica powrotu do Katowic nie będzie spełniona..
Ale na Dominikę musimy patrzeć. Bo warto.
Kike
ostatnia odpowiedź: 28 marca 2018 [4 komentarze tej dyskusji]