W dobie kryzyzu finansowego: dyskusja o zarobkach siatkarzy

Przed środowym ćwierćfinałem Pucharu Polski Kazimierz Pietrzyk, prezes ZAKSY Kędzierzyn-Koźle, dyskutował z Konradem Pakoszem, prezesem AZS-u Częstochowa, o kryzysie finansowym w siatkówce. W następny weekend, przed turniejem finałowym w Kielcach, debatować mają działacze wszystkich klubów PlusLigi. Podstawowym problem są wysokie kontrakty zawodników.

Anna Dmochowska
Anna Dmochowska

- Jest coraz gorzej - mówi Kazimierz Pietrzyk. - Mali sponsorzy się wycofują, więksi znacznie obniżają finansowanie. Żeby kluby nie zaczęły bankrutować, musimy szukać oszczędności. Zwłaszcza na zarobkach siatkarzy.

A Wojciech Drzyzga ostrzega: - Jesteśmy na skraju, wszystko może walnąć z dużym hukiem, jak w koszykówce.

Najbardziej kryzysu obawiać się mogą kluby, które zatrudniają obcokrajowców i płacą im w euro. - U nas jest tylko jeden zagraniczny siatkarz, Bułgar Mljakow - mówi Konrad Pakosz. - Na jego kontrakt przy tak wysokim kursie euro musimy znaleźć dodatkowe 50 tys. zł.

- A ja jestem do tyłu około 400 tys. zł - dodaje Pietrzyk. - W euro zarabiają u mnie dwaj Kanadyjczycy i Czech.

Inny prezes ma płacić swojemu zawodnikowi 140 tys. euro za sezon. - Netto, bo obcokrajowcy ustalają u nas pensje na rękę. Po obecnym kursie euro, doliczając wszystkie świadczenia i podatek, wydaję na tego gracza 940 tys. zł. Który klub to wytrzyma?

Nawet do miliona złotych na kursie euro mogą stracić Skra Bełchatów (trzech zawodników-obcokrajowców i trener) i Resovia Rzeszów (pięć kontraktów w euro), ale im kryzys nie aż tak straszny, bo budżety mają najwyższe w lidze.

Problem mają szefowie innych klubów. - Nie wiemy, co robić, bo rynek jest bezlitosny - mówi Pakosz. - Kiedy latem rozmawialiśmy z siatkarzami, oni proponowali: 600 tys. zł rocznie. My odpowiadaliśmy: 300 tys. zł. No to oni mówili: pa pa. Licytowaliśmy się z jednym z klubów o reprezentanta Polski. Zaproponowaliśmy pół miliona, ale bogatsi konkurenci od razu dorzucili 300 tys. zł.

Tak więc nie tylko obcokrajowcy poważnie naruszają budżety klubów. Według informacji prezesów przynajmniej pięciu Polaków dostaje rocznie około miliona złotych. Wśród nich Mariusz Wlazły czy Paweł Zagumny.

- Zarobki absurdalnie poszybowały w górę po wicemistrzostwie świata w 2006 roku. Od tego czasu sukcesów nam nie przybyło, a zawodnicy zarabiają więcej i więcej - komentuje Pietrzyk.

Sposoby na rozwiązanie tego problemu są różne. Kazimierz Pietrzyk proponuje widełki płacowe. - Można podzielić zawodników na przykład na cztery grupy. Reprezentanci Polski, zawodnicy kadry B, ligowcy i młodzi wchodzący do ligi. Każdy zarabiałby w zależności od tego, do której grupy należy.

- Widełki nie przejdą - uważa natomiast Wojciech Drzyzga. - Działacze bogatych klubów znajdą sposób i będą płacić w innej formie. Zresztą wyobraźmy sobie sytuację, że są ustalone przedziały płacowe. Czym klub, który nie ma uczelni, kina, a w mieście jest jedno skrzyżowanie, skusi najlepszych?

Drzyzga podejrzewa, że lepsze byłoby tzw. salary cap, czyli limit wynagrodzeń na drużynę. - Można też ustalić procent budżetu klubu, który można przeznaczyć na zarobki. Ani grosza więcej. To wszystko muszą przemyśleć władze ligi.

Władze ligi mają wiele pomysłów, na przykład wspomniane widełki finansowe. - Najlepszy na kryzys jest jednak zdrowy rozsądek. A losu koszykówki nie podzielimy, bo mamy trzy kluby z dużymi budżetami, a reszta gospodaruje oszczędnie. W Kielcach na pewno coś wymyślimy - kończy szef PlusLigi, Artur Popko.

Już uciekasz? Sprawdź jeszcze to:
×
Sport na ×