Drużyna Widzewa zawsze miała ciężko w Ostrowcu - III część rozmowy z napastnikiem KSZO, Tomaszem Żelazowskim

Tomasz Żelazowski w rozmowie z portalem SportoweFakty.pl zdradził kilka szczegółów ze swojego życia prywatnego, opowiedział o przyszłym rozgrywającym reprezentacji Polski, cypryjskim klimacie, pomarańczowo-czarnej porodówce oraz gali oskarowej organizowanej przez Canal +.

Anna Soboń
Anna Soboń

Anna Woźniak: Opowiedz coś o życiu prywatnym, bo rodzina ostatnio się powiększyła.

Tomasz Żelazowski: Ostatnio rzeczywiście tak. Do wspaniałej żony i córki dołączył syn - Karolek, następca (śmiech). Urodzony w środę o 9.45, waga 3450 g, 54 cm, zdrowy chłopak, wiec wszystko jest fajnie. Na razie – odpukać - daje tacie spać, grzecznie je i śpi, czasami coś tam "kwęknie" (śmiech).

Ile piłeczek już dostał w prezencie?

- Hmm, piłeczek akurat nie - przeważnie znajomi przynoszą ubranka.

Następca taty, ale na innej pozycji?

- Śmieliśmy się z tego co poszło w eter, że to przyszły rozgrywający reprezentacji Polski. Z moim kolegą - lekarzem wznosiliśmy toast i powiedział, że to za przyszłego rozgrywającego reprezentacji Polski i tak zostało (śmiech).

Ostatnio w Ostrowcu narodziło się młode pokolenie piłkarskie.

- Rzeczywiście tak się złożyło, że jest młody Szymek, młody Franek, Żelazko i Barański, więc jest naprawdę ciekawa ekipa (śmiech). Materiał na drużynę zdecydowanie jest.

A na randki będą chodzić z córeczką Krystiana Kanarskiego, Lilianną?

- Na pierwszej randce Karolek był z Marysią - córeczką Szczoty, przedstawiciela kibiców KSZO i Prezesa Stowarzyszenia Kibiców KSZO. To jeszcze było w szpitalu, wiec coś w tym jest (śmiech).

Porodówki nie przemalowano na pomarańczowo-czarno?

- No nie powiem kto miał pewien pomysł, ale nie wypalił (śmiech).

W twojej karierze miałeś również epizod gry na Cyprze.

- Zgadza się - epizod, bo w zasadzie to ciągle gdzieś wraca to KSZO (śmiech). A jeśli chodzi o Cypr to cóż powiedzieć - miło, łatwo i przyjemnie. Na Cypr pojechałem, bo zawsze uważałem później, że to liga dla mnie (śmiech). W ogóle przyjrzyjmy się kto tam teraz gra. Jest Kosowski, Żurawski, a jak ja tam byłem to przyjeżdżali tam konkretni zawodnicy do ligi, bo był tam taki Marian Pachar, który był w Southampton, Brazylijczyk - brat Scolariego, Paulo Rinc, trenerem Ketzbaya, więc bardzo ciekawi ludzie. Ciekawy kraj, tylko tyle, że poziom wtedy był niższy, ale teraz to dorównuje, bo przecież grali w Lidze Mistrzów. Zawodnicy dosyć fajni, klimat… - funt cypryjski stał wtedy wysoko (śmiech).

Apropos klimatu, kuchni - były jakieś problemy?

- Absolutnie żadnych. Może jedynie z temperaturą, ale ja osobiście lubię gorąco, więc problemów nie miałem żadnych. Musze zabrać do Pafos kiedyś na wakacje rodzinę, żeby im pokazać gdzie tata był.

Który to jest twój awans z KSZO?

- Czwarty. Nie liczę osiągnięcia tego co w poprzedniej rundzie, czyli zajęcie lokaty do piątego miejsca.

Z pewnością najmilszy ten do I ligi (wtedy najwyższej klasy rozgrywkowej w Polsce)?

- No nie da się ukryć, że tak. Zresztą oba do najwyższej ligi, bo myślę, że wiele osób pamięta co się po tym pierwszym na Rynku w Ostrowcu działo, ile było ludzi bawiących się i cieszących z tego sukcesu. Pamiętam, że jak po spotkaniu na Krzemionkach przyjechaliśmy pobawić się na dyskotekę to musieli nas ochroniarze ochraniać, bo nie dało się przejść. Wtedy była euforia, na mecze przychodziło po 10 - 12 tysięcy ludzi. W skali miast to był wielki bum.

W I lidze też całkiem dobrze sobie radziłeś.

- Na początku nie bardzo, bo nie grałem - powiedzmy, że nie byłem ulubieńcem trenera Antoniaka. Ale później raz wpuszczony, drugi - strzeliłem zresztą bramkę w pierwszym meczu i w pierwszym składzie, której sędzia nie uznał, a okazało się, że została zdobyta prawidłowo. Ja się nie strzela to po jakimś czasie w człowieku rodzi się jakieś zwątpienie, że może nie nadaje się, pójdę do II ligi i będę sobie gdzieś tam śmigał (śmiech).

Ale…

- Ale był ostatni mecz z mistrzem Polski i strzeliłem wtedy fają bramkę, przy drugiej zaliczyłem asystę i wygraliśmy wtedy ważny i ciekawy mecz. Trenerem został wcześniej Adam Topolski, który potrafi robić "pompkę" - podbudować w taki sposób zawodnika, że można uwierzyć w siebie. I rzeczywiście ta druga runda już była zdecydowanie lepsza, bo strzeliłem tam chyba cztery bramki. To był pierwszy sezon w I lidze, były inne czasy: nie było prawa Bosmana, że można było odchodzić…

KSZO miał patent na Widzew.

- Drużyna Widzewa zawsze miała ciężko w Ostrowcu, a ja nawet miałem iść do Łodzi po sezonie. Ciągnął mnie tam Andrzej Kobylański, który w sezonie 1997/98 był właśnie w Widzewie. Mogło się tak zdarzyć, że bym tam grał, ale nie wyszło - nie ma czego żałować. Ale z Widzewem zawsze mi się dobrze grało i przeważnie udawało strzelić bramkę.

Propozycje zmiany barw były?

- Tak, były propozycje, ale wtedy trenerem został Henryk Apostel, a wiadomo, że to szkoleniowiec, który prowadził kadrę i nadzieje na to, żeby wrócić do najwyższej ligi - niestety nie udało się jeszcze przez dwa lata.

Ale po tych dwóch latach znowu KSZO zagościł na piłkarskich salonach.

- Wtedy to już był konkretny sezon. Szło bardzo dobrze, ale później odezwały się achillesy i trzeba było oba operować. Szkoda, że dopadła mnie kontuzja, bo uraz był dosyć poważny i myślałem, że już skończę z graniem. Ale przy pomocy znajomych, przyjaciół lekarzy postawili mnie na nogi.

Byłeś nominowany do piłkarskiego Oskara - imprezę organizował Canal +.

- To wyróżnienie traktuję chyba najwyżej ze wszystkich, bo było to wyróżnienie od chłopaków z boiska, przy czym nie mogli nominować koledzy tej samej drużyny, tylko z drużyn rywali. Sama Gala, to była bardzo fajna impreza, jak to się mówi "Warszawka". Była tam cała piłkarska śmietanka. Zapamiętałem to dosyć mocno i było to dla mnie dużym wyróżnieniem. Jak się dowiedziałem o tej nominacji to pomyślałem sobie, co ja tam będę robił? Ale pojechaliśmy razem z żoną, było bardzo miło i wspominam to z sentymentem.

Teraz stawiasz na naukę.

- Nie było czasu wcześniej, albo się nie chciało. Różnie z tym bywało. Ale trzeba to robić. Ostatnio zrobiłem II klasę trenerską, za rok na Wszechnicy Świętokrzyskiej będę bronił pracę. Wiadomo, że lepiej późno niż wcale. Choć nie jest to najpóźniej jak się da, bo są u mnie na roku i starsi. Mam już uzgodnioną ogólną tematykę pracy. Ktoś nawet rzucił propozycję, żebym o sobie pisał, ale obeszło się śmiechem. Za dużo szczegółów zostałoby opisanych (śmiech). Praca będzie o naszym ośrodku piłkarskim w porównaniu z młodzieżą gimnazjalną uczącą się normalnie wychowania fizycznego. Pozdrawiam przy tej okazji wszystkich moich promotorów, profesorów i wykładowców (śmiech).

A jakie plany po szkole? Chciałbyś się zająć trenerką? Magia nazwiska mogłaby przyciągnąć dużą grupę młodych adeptów piłkarstwa.

- Nie do końca. Warunki do treningu są naprawdę bardzo dobre i wydaje mi się, że kto ma trenować, to trenuje. Może kiedyś będę się w tym bardziej widział, ale teraz chętniej widziałbym się gdzieś przy pierwszym zespole. Może nie w trenerce, ale w skautingu.

Dużo można się nauczyć od poprzedniego szkoleniowca KSZO, trenera Wiesława Wojno?

- Powiem szczerze, że bardzo dużo. To jest trener, który ma każdy trening przygotowany i rzeczywiście można sporo podpatrzeć.

Sława wiąże się z przywilejem rozdawania autografów.

- Ostatnio u małżonki w pracy była rozmowa z koleżanką, z którą znają się już dłuższy czas i Emilka – moja żona, będąc w ciąży powiedziała, że urośnie nowy piłkarz. Koleżanka popatrzyła na żonę i spytała czy jest żoną Tomka, bo okazało się, że posiada zdjęcie z moim autografem sprzed 10 lat (śmiech). Z tymi autografami to miła sprawa.

Już uciekasz? Sprawdź jeszcze to:
×
Sport na ×