Zawód trener - kilka lat temu i dziś

Co się zmieniło, a co nie. Jakich metod używano wtedy, a jakie stosowane są dzisiaj. Czy można w pełni oddać się pracy będąc na wakacjach na Teneryfie, i jak można porównać zawody trenera i sprzątaczki? Szkoleniowcy i koszykarze opowiadają o trenerskim fachu - jak jest teraz, i czy zaszły w nim duże zmiany na przestrzeni ostatnich lat.

Mateusz Stępień
Mateusz Stępień

- Jaki powinien być? I rygorystyczny, i wyluzowany. Trudno to jednoznacznie określić. Dobry trener to taki, który potrafi znaleźć granicę, podczas meczu, treningu, a nawet samej rozmowy. W tym ostatnim dużą rolę odgrywa podejście psychologiczne. Musi wprowadzić dobrą atmosferę, trzymać rękę na pulsie. Nie może sobie jednak pozwolić, aby drużyna weszła mu na głowę. Jeśli obie strony do swoich obowiązków będą podchodzić w pełni należycie, nie będzie między nimi konfliktów - mówi portalowi SportoweFakty.pl Maciej Raczyński, wychowanek Anwilu Włocławek, a w ostatnim sezonie zawodnik spadkowicza z PLK Górnika Wałbrzych. On już na początku swojej kariery zetknął się z jednym z najbardziej docenianych szkoleniowców w naszym kraju Słoweńcem Andrejem Urlepem. W zeszłych rozgrywkach opiekunem Basketu Kwidzyn, a wcześniej m.in. Śląska Wrocław, Anwilu Włocławek i reprezentacji Polski, z którą w 2007 roku brał udział w mistrzostwach Europy w Hiszpanii . - Moje pierwsze zetknięcie z seniorską koszykówką we Włocławku i od razu z taką osobowością, to było przejście do zupełnie innego świata. Po kilku latach w juniorach, a wiadomo jak wyglądają tam treningi, zrobienie pierwszych kroków ku profesjonalizmowi, gdzie o wyniku decydują detale, tu zupełnie coś nowego - dodaje Raczyński, który porusza też temat młodzieży w Polsce.

- Trenerzy prowadzący kadetów, czy juniorów kładą nacisk na wynik, a nie talent młodego gracza. Każdy z nich od razu chce zdobyć złoty medal mistrzostw Polski w tych kategoriach i wstawia do składu zawodników chłopaków silnych fizycznie. A ci, którzy mają większe umiejętności koszykarskie, ale po tym względem tracą, sadzani są na ławce. W ten sposób się nie rozwijają, nie są ważnymi postaciami w seniorskich ekipach. Wybijają się tylko jednostki - ocenia dla naszego serwisu Tomasz Celej, przez ostatnie dwa lata reprezentujący barwy Znicza Jarosław, a we wcześniejszych sezonach niemieckiego TBB Trier i węgierskich KK Szolnoki Olaj, Soproni Sordogok i Kecskemeti Univer - W Trier miałem trenera ze Stanów, więc wiedział co robi. Treningi były ciekawe, a u nas bywa z tym różnie. Na Węgrzech też mi się bardzo podobało. W Polsce szkoleniowcy od kilku, kilkunastu lat są cały czas ci sami. Pojawiają się jakieś nowe twarze, ale są to tylko wyjątki. Podobnie wygląda ich warsztat. Niby jeżdżą na spotkania, kliniki trenerskie, czegoś się tam uczą, jednak nie przekładają później tego na zespół, który prowadzą. Gdy od lat stawia na atak, to cały czas go ćwiczy. Czasem coś zmieni, ale są to tylko niuanse, nie wynoszą nic do gry - opowiada skrzydłowy, który podaje też konkretny przykład. - Pamiętam jak Mariusz Karol dobrze poczynał sobie po odejściu Prokomu. Teraz wydaje mi się, że jego praca jest ciągle taka sama. Nie zmienił zbyt wiele w swoim warsztacie.

Karol w nadchodzącym sezonie poprowadzi Sportino Inowrocław. Ostatnio pracował w Starogardzie Gdańskim. Wraz z Polpharmą osiągnął dobry wynik, przez pewien czas liderując z nią w tabeli ekstraklasy. - Teraz bardziej rozległy jest rynek transferowy. Za czasów mojej pracy w Sopocie, w letnim okresie byliśmy zasypywani tonami faksów od menadżerów potencjalnych kandydatów. Dzisiaj, dzięki rozwiniętej technice, grę praktycznie każdego gracza można zobaczyć w internecie. To duże ułatwienie - porównuje dla nas nowy szkoleniowiec inowrocławian. - Ja z Internetu korzystałem już w Pruszkowie, w 2001 roku. Działał strasznie i żeby coś sprawdzić trzeba było siedzieć do późnego wieczora. Ale był - mówi z uśmiechem dla SportoweFakty.pl Wojciech Kamiński, ostatnio opiekun Polonii Warszawa. Zapytany przez nas o pracę trenera na przestrzeni kilku ostatnich lat odpowiada: - Wszystko się rozwija, ewoluuje. Czy jest to praca lekarza, nauczyciela, trenera, a nawet sprzątaczki. Zmieniają się środki, możliwości, warunki. A jeśli chodzi o pozyskiwanie zawodników, to wtedy więcej się dzwoniło, załatwiało płyty, kasety z grą koszykarzy. Ich podgląd nie był tak duży jak obecnie. Należy jednak wziąć pod uwagę, że kiedyś były zupełnie inne regulacje. Obowiązywał przepis o limicie obcokrajowców. W jednej drużynie mogło być ich najwyżej dwóch. Gdy komuś dobrze się z nimi współpracowało, byli kontraktowani przez kluby na kolejne lata - opowiada Kamiński.

Wspomniany wcześniej przez Celeja temat klinik trenerskich jest nieodłącznym elementem szkoleniowców w pogłębianiu wiedzy i unowocześnianiu swojej pracy. Jak mówi Kamiński, pożyteczne (czyt. kliniki) można połączyć z przyjemnym - wakacjami. - Choć w tym roku raczej nie wybiorę się na żadną, to bardzo miło wspominam te, na których bywałem w przeszłości. Gdy takie zajęcia organizowane były np. na Teneryfie, uczęszczało się w nich, a przy okazji można było odpocząć w ciepłym klimacie. Oprócz mnie, takie praktyki stosowali chociażby Mariusz Karol, Eugeniusz Kijewski, Arkadiusz Koniecki.

- Co roku biorę w nich udział. W obecnej letniej przerwie byłem już m.in. we Włoszech i Niemczech. Są różne typy klinik. Szkoleniowe - przeznaczone dla trenerów, co próbuje prowadzić Polski Związek Koszykówki. Albo takie, na których podgląda się kandydatów do gry. Na przykład zajęcia w Treviso przeważnie są nastawione na pracę z młodzieżą - mówi dla SportoweFakty.pl Aleksander Krutikow, w zeszłym sezonie opiekun Sportino Inowrocław. Obecnie nie podpisał umowy z żadnym zespołem, bo mimo, że otrzymał kilka ofert, żadna z nich nie była konkretna. W pracy trenera odnajduje też inne, nie poruszane wcześniej aspekty. - W kilku ostatnich latach zmieniło się zdanie opinii publicznej. Teraz też o to należy dbać. Dużo zależy od celów, jakie nakładane są na zespół przed sezonem. Pracowałem już w różnych sytuacjach - raz walczyło się o awans, innym o uniknięcie spadku. Wszystko to przy mniejszym bądź większym budżecie. W obydwu tych sytuacjach szkoleniowcowi towarzyszy presja z różnych stron. Z nią także trzeba sobie poradzić w odpowiedni sposób. Jedno przez ten czas się nie zmieniło i na pewno nie zmieni - od nas wymaga się przed wszystkim wyników - dodaje Białorusin.

Zdarzają się także sytuacje, że trenerem nagle zostaje…kolega z zespołu. Jeszcze wczoraj razem ćwiczyli nad zagrywką na parkiecie, a dziś rola jednego z nich mocno się zmieniła. W takiej był chociażby Paweł Kikowski, który wcześniej z Sebastianem Machowskim zdobywał punkty dla Kotwicy Kołobrzeg, a ostatnim sezonie był jednym z jego podopiecznych w tym klubie. - Ja akurat nie miałem najmniejszego problemu z przestawieniem się. To był mój trener, i to jego wskazówek i rad słuchałem. Z drugiej strony, to cały czas był mój kumpel i czasami wyrwało mi się i krzyknąłem do niego "Seba" - opowiada nam Kikowski. W czerwcu był w Stanach Zjednoczonych, gdzie trenował pod okiem byłego znakomitego rozgrywającego NBA - Tima Hardaway'a. - Ćwiczyliśmy krótko, ale bardzo intensywnie. Nauczyłem się dużo nowych rzeczy i mam nadzieję, że wykorzystam je w nowym sezonie. Rozegrałem tam również kilka meczów. Tim zbierał swoich znajomych, w większości byli to dobrze zbudowani, wysocy gracze po collage’ach. Być może w przyszłości ponownie wyjadę na podobne zajęcia, ale niekoniecznie już do Stanów. Może na Bałkany, aby bliżej poznać tamtejszy styl. - wyjawia wychowanek Kotwicy.

Na koniec, w sprawie rozwoju polskich trenerów warto przedstawić stanowisko Tomasza Celeja. Bo jak sam uważa, choć nie ono takie, jak wszyscy byśmy chcieli, to jednak prawdziwe - Jak każdy chciałbym, aby byli u nas dobrzy szkoleniowcy, Polska nie była pustynią koszykarską, a polskich zawodników kontaktowano w dobrych ligach zagranicznych, jak chociażby we Włoszech, w Hiszpanii Francji. Teraz mamy tylko zauważalne jednostki. Są Marcin Gortat, Maciej Lampe, Michał Ignerski, Szymon Szewczyk. Wystarczy palców u jednej dłoni, by ich zliczyć, a ja chciałbym żeby takich graczy było 30. Żeby dobrze grali i zarabiali duże pieniądze. A co do trenerów, to nie może być tak, że w niektórych klubach pierwszy szkoleniowiec jest od wszystkiego 0 taktyki, ćwiczeń ogólnorozwojowych, motoryki, siły. W klubach na Węgrzech, a przynajmniej w tych, w których grałem, jest po 2-3 trenerów. Zajmują się jedną dziedziną, a nie trzema. No chyba, że mamy u nas fenomenów. Ale raczej nie, bo gdyby tak naprawdę było, nie pracowaliby w Polsce, a gdzieś w NBA, czy Hiszpanii - kończy były gracz Znicza Jarosław.

Już uciekasz? Sprawdź jeszcze to:
×
Sport na ×