Nie słucham co mówi Wadecki - rozmowa z Sylwestrem Szmydem, kolarzem grupy Liquigas

Zdjęcie okładkowe artykułu:
zdjęcie autora artykułu

Na kilka godzin przed startem do pierwszego etapu 66. Tour de Pologne Sylwester Szmyd, najlepszy polski kolarz opowiedział portalowi SportoweFakty.pl o swoich przegotowaniach do wyścigu i najbliższych planach. - <I>Nie myślę o mistrzostwach świata i nie słucham co mówi Wadecki</i> - powiedział tegoroczny zwycięzca z Mont Ventoux. Dla naszego kolarza najważniejszym startem będzie tegoroczna hiszpańska Vuelta, ale Wyścig Dookoła Polski jest równie ważny.

W tym artykule dowiesz się o:

Wojciech Potocki: Marcin Sapa mówi, że nie ma szans na wygranie Tour de Pologne. Pan natomiast twierdzi, że wygra nasz narodowy wyścig.

Sylwester Szmyd: Tak, ale myślę, że Marcin też miałby szanse. To nie są jakieś wielkie góry, na których nie dałby sobie rady. Najlepiej było to widać w ubiegłym roku. Moim zdaniem chodzi tu o nastawienie psychiczne. Marcin patrzy na to bardzo realnie, ale w kolarstwie liczy się jeszcze walka na szosie. Jemu być może byłoby nawet łatwiej wygrać niż mnie gdyby sobie powiedział - tak chcę wygrać, walczę i szukam swojej szansy. Na takim wyścigu wszystko się może zdarzyć. Ja jestem nastawiony pozytywnie i będę szukał szans na końcowe zwycięstwo.

W Polsce nie ma aż tak wysokich gór, w których pan czuje się najlepiej.

- Nie wiem co jest trudniejsze. Wbrew pozorom nasze górskie etapy są bardzo wymagające. Ja tak naprawdę wolę pokonać dwa podjazdy po 25 kilometrów, niż piętnaście po trzy, jak to będzie się działo w Zakopanem. Ta trasa jest bardzo "interwałowa", a taka jazda wyczerpuje dużo bardziej i raczej nie jest dla mnie. Wolę jechać równo pod górę, niż ciągle zmieniać rytm. Góra, dół, mała góra, duża góra i tak kilkanaście razy. Ale to jest mój najlepszy sezon i po pierwszym zawodowym zwycięstwie trudno nie liczyć na kolejne.

A koledzy? Powiedzieli dziś - dobra Sylwek, to jest twoja ojczyzna, twój wyścig i my ci pomożemy?

- Ivan Basso właśnie to dzisiaj oficjalnie powiedział, ale tak naprawdę jest trochę inaczej. Zakładamy, że przez pierwsze cztery dni nic wielkiego nie będzie się działo, a potem kiedy przyjdą pierwsze górki okaże się kto jak "wygląda". Może być tak, że Ivan powie, iż nic mu nie idzie, a na przykład Szwajcar Oliver Zaug, który był 11. w ubiegłorocznej Vuelcie, ogłosi, że świetnie mu się jedzie, a noga fajnie kręci. Jeśli przyjedzie raz, albo drugi z przodu, to wtedy pojedziemy na niego.

Jest jakaś specyfika ścigania się po polskich szosach? Wiatr, ucieczki od początku, rantowanie?

- Odkąd w wyścig zaliczany jest do klasyfikacji Pro Tour nic takiego się nie dzieje. Owszem, kiedyś, gdy polskich kolarzy było dużo więcej, walka szła praktycznie od kilometra zero i wszyscy liczyli na wiatr. Tak się dzieje siłą rzeczy. Skoro nie mamy gór, to gdzieś ten wyścig trzeba rozstrzygnąć i próbować uzyskać przewagę. Nie można jechać codziennie 200 kilometrów razem, aby tylko zafiniszować. To po prostu nie miałoby sensu.

Nie wystartował pan w Tour de France. Czy ta przerwa teraz pomoże? Będzie pan świeższy niż na przykład taki Ivan Basso?

- Na pewno nie pomoże. Gdybym, co miałem zresztą w planie, startował w Tour de France, miałbym teraz "znakomitą nogę" i chyba byłoby mi dużo łatwiej walczyć o zwycięstwo. Teraz w znakomitej formie powinien być na przykład mistrz świata, Alessandro Ballan, który jechał we Francji. Proszę popatrzeć, kto wygrał sobotni klasyk w San Sebastian. Pierwszy był Barredo, którego może nie było widać na Wielkiej Pętli, ale ją przejechał. Drugi był Kreuzinger, z przodu jechał też Sanchez. Jednym słowem wszyscy ci którzy wcześniej ścigali się we Francji. Odpoczęli trzy, cztery dni i są w gazie. Nie chciałbym tu wcale dokopać trenerowi Wadeckiemu, który twierdzi, że przed klasykiem trzeba porządnie odpocząć, ale twierdzę, że jest odwrotnie. Jazda przez dwa, trzy tygodnie w wielkim tourze pozwala wprowadzić organizm na wysokie obroty. Potem trzeba tylko złapać świeżość i utrzymać tę formę przez kolejne trzy tygodnie.

Czyli pan w najwyższej formie będzie na Vuelcie. Tyle, że wtedy już będzie pan pomocnikiem?

- Teoretycznie tak powinno być. Żeby jednak pomagać też trzeba mieć super formę. To nie jest tak, że mówię sobie - a jestem słaby to pomogę innym. Pomoc potrzebna jest w górach, a tam musisz być silny.

Myśli pan jeszcze o starcie na mistrzostwach świata? Trener Wadecki nie powołał pana w ubiegłym roku na olimpiadę i teraz chyba też nie zamierza.

- Wadecki chciał, żebym wystartował najpierw w mistrzostwach Polski. Ale co to znaczy? Jestem zawodowcem i kiedy słyszę, że jadę na olimpiadę, to mówię - OK. i przygotowuję się do olimpiady tak jak ja chcę. Do olimpiady, a nie mistrzostw Polski. Mam swój plan startów, uzgodniony z dyrektorami grupy, bo to oni mi dają na chleb. Jeśli chodzi o mistrzostwa, to już po prostu nie rozmawiam z panem Wadeckim i nie słucham co on mówi. Wiele razy mówił, że gdzieś tam pojadę, a potem dowiadywałem się z Internetu, czy z gazet, że nie ma mnie w składzie. Na razie więc, zupełnie nie myślę o mistrzostwach. Tym bardziej, że mamy do nich jeszcze dwa miesiące. Dla mnie najważniejszy jest teraz start w Vuelcie, a co będzie potem to się dopiero okaże.

Ma pan najlepszy sezon w karierze. Czy jest szansa, by w przyszłym roku, dyrektorzy dali panu więcej swobody? By mógł pan częściej atakować i wygrywać, a nie tylko pomagać gwiazdom?

- Ja wcale nie czuję się jakoś pokrzywdzony. No, może raz, w Tour de Romandie mogło być trochę inaczej. A jeśli chodzi o inne toury? Gdybym na przykład był w świetnej formie na Dauphine Libere, to bym wygrał i nikt by mnie nie zatrzymywał. Inaczej jest na wielkich wyścigach, ale tak na prawdę nic jeszcze nie wygrałem i byłoby nawet śmieszne gdybym tam jechał dla siebie. Jestem naprawdę zadowolony z mojego miejsca w drużynie.

Wróćmy do Tour de Pologne. Niech pan powie, z ręką na sercu. Jak jest przez największych kolarzy świata traktowany nasz wyścig? Czy oni nie uważają tego ścigania za mniej atrakcyjne? Czy to nie jest dla nich taka druga liga?

- Skądże, nie można tak mówić. Odkąd jest to wyścig Pro Tour, to zwycięstwo w nim jest traktowane na równi z innymi podobnymi wyścigami i dla każdego kolarza jest bardzo ważne. OK. zwycięstwo na Mont Ventoux, co odczułem na własnej skórze (śmiech) jest inaczej, lepiej odbierane niż zwycięstwo na innej górze…

Na przykład w Zakopanem.

- No tak, ale to jest kwestia tradycji i sławy wyścigu. Kiedy nasz wyścig rozgrywany był we wrześniu, mogło rzeczywiście tak być, że nie wszyscy się przykładali. Kontrakty podpisane, pogoda fatalna, deszcz, no to mówili po prostu - cześć dalej nie jadę. Teraz jest zupełnie inaczej. Dla jednych jest to doskonałe przygotowanie do Vuelty, dla innych szansa na złapanie lepszego kontraktu i chcą się pokazać. Sam fakt, że przyjechał mistrz świata Alessandro Ballan świadczy o randze wyścigu. Przecież on po Tour de France odpoczywał tylko cztery dni. Wsiadł w samolot i przyleciał do Warszawy. Jemu nikt nie narzucał gdzie powinien jechać. Mógł powiedzieć: - Co, Polska? Nie, nie jadę, bo to dla mnie śmieszny wyścig. Skoro jednak się zdecydował to znaczy, że on i reszta kolarzy zaczynają nasz wyścig traktować bardzo poważnie.

A nagrody?

- Z tego co wiem za zwycięstwo w Warszawie będzie tyle samo co za sukces w Dauphine Libere, bo takie są reguły Pro Touru.

No i tak doszliśmy do niedzielnego startu w stolicy. Będzie pan próbował się pokazać od pierwszego etapu?

- Sam jestem ciekaw jak będzie się jutro zachowywał mój organizm. To nie jest tak, że masz jakiegoś super mechanika i on ci wszystko poustawia. Przygotowywałem się przez ostatnie trzy tygodnie w górach. Jeździłem na wysokości ponad 1800 metrów, skąd zszedłem dopiero trzy dni temu. Trudno więc powiedzieć, jak to zniosę. Na razie były tylko krótkie, godzinne przejażdżki i czuję trochę zmęczenia. Zobaczymy, sam jestem ciekawy, bo teorie są różne. Niektórzy mówią, że przez pierwszy tydzień jest "super noga", inni twierdzą, że odwrotnie. O klasyfikacji końcowej nie zadecyduje jednak warszawski etap, ale ten w Zakopanem. Ważne żeby tam być pierwszym.

Źródło artykułu:
Komentarze (0)