Wyścig rozegrano we francuskim Guilherand-Granges, gdzie Katarzyna Niewiadoma-Phinney od początku należała do grona faworytek. Polka do końca walczyła o zwycięstwo, lecz tym razem musiała uznać wyższość nie do pokonania Demi Vollering. Mimo to popisała się znakomitym finiszem, dzięki któremu zdobyła srebro.
Nagrody finansowe za podium mistrzostw Europy pokazują jednak ogromne dysproporcje. Zwyciężczyni Vollering otrzymała 6 tys. euro (ok. 25 tys. zł), Niewiadoma-Phinney - 4,2 tys. euro (ok. 17,8 tys. zł), a trzecia Anna van der Breggen - 2,4 tys. euro (ok. 10 tys. zł).
ZOBACZ WIDEO: Od tej strony jej nie znacie. Otylia Jędrzejczak pisze wiersze
- To nie są kwoty jak w męskim peletonie, ale jest w porządku. I nie trzeba być na moim poziomie. Powiedziałabym, że na pewno 50 procent peletonu żyje bardzo wygodnie z kobiecego kolarstwa - powiedziała w rozmowie z Przeglądem Sportowym Onet.
Niewiadoma-Phinney przyznała jednak, że kobiece kolarstwo w ostatnich latach bardzo się rozwinęło. Wspomniała, że ogromny wpływ na to miał Tour de France.
- Wszystko wzrosło dwa lub trzy razy. Jeden wyścig wszystko zmienił na każdym poziomie. Dziesięć lat temu podpisałam pierwszy kontrakt. To było pięć tysięcy euro. Teraz dziewczyny, które wkraczają do World Tour, mają od 45 tysięcy plus. Spora różnica w 10 lat, prawda? - dodała.
Polka wie, co znaczy walczyć o najwyższe cele. W ubiegłym roku wygrała Tour de France, inkasując 50 tys. euro. W tegorocznej edycji sięgnęła po brązowy medal, za który otrzymała 11 tys. euro, czyli ok. 46 tys. zł. Dla porównania, kolarz Tadej Pogacar, za triumf we Francji zarobił aż... 500 tys. euro.
Katarzyna Niewiadoma-Phinney nie narzeka, mimo finansowej przepaści. Cieszy się z medalu i widzi postęp w kobiecym peletonie.