Problem z Polskim Związkiem Kolarskim ciągnie się od ponad 17 lat, a kolejne zarządy nie są w stanie poradzić sobie z gigantycznymi kosztami utrzymania Areny Pruszków. Obiekt, który miał pociągnąć polskie kolarstwo na wyżyny, ciągnie je na dno.
Wszystkie konta PZKol są od lat zajęte przez komornika, a instytucja funkcjonuje za pośrednictwem Wielkopolskiego Okręgowego Związku Kolarskiego, Fundacji Wspierania Polskiego Kolarstwa i PKOl-u. Ostatnio po raz pierwszy od siedmiu lat w PZKol pojawił się sponsor gotowy wyłożyć pieniądze na rozwój młodych zawodników.
Mateusz Puka, WP SportoweFakty: W ostatnich latach w kontekście zadłużenia Polskiego Związku Kolarskiego pojawiało się wiele kwot, najczęściej w przedziale 15-20 mln złotych. Czy może pan ujawnić, na jaką kwotę faktycznie zadłużony jest obecnie PZKol?
Marek Leśniewski, prezes Polskiego Związku Kolarskiego: Z mojej wiedzy wynika, że obecnie mamy do spłaty 24 mln złotych. Praktycznie co miesiąc kwota odsetek rośnie przynajmniej o kolejne 100 tysięcy złotych. To nie koniec, bo Arena Pruszków ciągle przynosi straty, a jej roczne utrzymanie pochłania dwa miliony złotych. Z każdym rokiem nasz dług powiększa się o ponad trzy miliony złotych.
ZOBACZ WIDEO: #dziejesiewsporcie: cudowna figura 40-latki! Polka zebrała masę komplementów
Czy to prawda, że to wcale nie muszą być wszystkie długi, a część z nich może być wciąż "ukryta"?
Podana przeze mnie kwota na pewno nie jest dokładna, a rzeczywisty dług może być trochę wyższy. Pełną kwotę poznalibyśmy dopiero, gdyby do związku wszedł syndyk i poprosił wszystkich wierzycieli o zgłoszenie swoich roszczeń.
Tylko podczas naszej rozmowy dług PZKol wzrośnie o blisko tysiąc złotych. Jest pan prezesem od ponad roku, a do tej pory nie widać efektów pana działań. Czy ma pan pomysł, jak uzdrowić sytuację?
Zostałem wybrany na to stanowisko w październiku minionego roku, ale wygrałem różnicą zaledwie jednego głosu, a moi rywale zaskarżyli wyniki. To takie typowe polskie piekiełko. Dopiero 24 marca zakończyło się postępowanie administracyjne w Ministerstwie Sportu i dopiero wtedy potwierdzono poprawność wyborów. Od tego momentu mogłem podpisywać dokumenty i działać razem z zarządem.
Nie ma szans, by dogadać się jakoś z głównym wierzycielem spółką Mostostal?
Problem zaczął się 17 lat temu od konieczności wykonania poprawek na kwotę 5,3 mln złotych. Dziś z odsetkami ta kwota wynosi już około 13 mln złotych. Żeby negocjować spłatę tych pieniędzy, musielibyśmy dysponować jakimikolwiek środkami. Na dziś nie jesteśmy żadnym partnerem do negocjacji.
Wciąż nie widać światełka w tunelu, a dług rośnie w zastraszającym tempie…
Rozmawiałem na ten temat z byłym ministrem sportu Sławomirem Nitrasem. Z Jakubem Rutnickim jeszcze nie miałem okazji, ale niedługo planuję spotkanie z wiceministrem Piotrem Borysem. Mam wrażenie, że sprawa mogłaby ruszyć do przodu, gdyby osobiście interweniował premier Donald Tusk. Bardzo na to liczę, bo nie możemy udawać, że problem nie istnieje. Jestem gotów na męskie decyzje.
Czy ma pan koncepcję, jak można byłoby rozwiązać tę sytuację?
Najlepszym rozwiązaniem byłoby sprzedanie toru kolarskiego Centralnemu Ośrodkowi Sportu. Mamy nawet podjętą uchwałę w tej sprawie. COS może odkupić od nas tor za kwotę nie mniejszą niż całkowita kwota naszych długów.
Czyli COS miałby kupić deficytowy obiekt za 24 miliony, a w kolejnych latach dokładać do niego dwa miliony złotych?!
Dzięki temu uratowalibyśmy obiekt, który kosztował 80 mln złotych, oraz przyszłość kolarstwa w Polsce. Przypomnę, że podczas igrzysk w kolarstwie torowym jest do rozdania 12 kompletów medali. Zgodnie z zapowiedziami, mamy ubiegać się o organizację igrzysk w 2040 roku, a wtedy i tak musimy mieć obiekt kolarski.
Bierze pan pod uwagę, by po prostu pozbyć się problemu i sprzedać działkę z torem choćby deweloperom?
Już 19 listopada odbędzie się kolejna licytacja komornicza toru kolarskiego. Wartość toru wraz z czterema hektarami działki oszacowano na 125 mln złotych. Licytacja ruszy od kwoty 83 mln złotych. Nie ma szans, by ktoś kupił tor za takie pieniądze. Wartość samej działki to pewnie 25 mln złotych. Zakładam, że możemy dojść do sytuacji, w której za 5-10 lat deweloper skusi się na tę inwestycję i kupi działkę, by zburzyć tor i postawić w to miejsce osiedle.
Może więc najłatwiej byłoby sprzedać tor już teraz i pozbyć się "problemu”?
Jestem prezesem PZKol po to, by kolarstwo wróciło na miejsce wśród czołowych dyscyplin w Polsce. Nie zamknę związku, ani toru i obiecuję, że będę walczył do końca o lepszą przyszłość. Nie wezmę na siebie odpowiedzialności za zmarnowanie inwestycji, która pochłonęła 80 mln złotych z publicznych pieniędzy. Znaleźliśmy się w bardzo dziwnej sytuacji, bo nawet PZPN-u nie byłoby stać na utrzymanie własnego stadionu. PZN przez jakiś czas utrzymywał skocznię w Wiśle, ale też nie wytrzymał tego obciążenia. To zresztą nie jedyne argumenty za tym, że to państwo powinno wziąć na siebie ciężar odpowiedzialności.
Jakie są pozostałe?
Jeśli toru by nie było, to nasi zawodnicy znów musieliby jeździć na obozy do Niemiec, czy innych sąsiednich krajów. Nie będziemy mieli pierwszeństwa na tych torach, a nasi zawodnicy będą trenowali albo od godziny 4 do 9 rano, albo wieczorem od godz. 19 do północy. W takim przypadku o sukcesach będziemy mogli tylko pomarzyć. Nie mówiąc już o szkoleniu młodzieży i dzieci. Obecnie mamy w sumie 10 kadr w różnych kategoriach wiekowych i różnych konkurencjach.
Jak to możliwe, że tor przynosi aż dwa miliony złotych straty każdego roku?
W miesiącach zimowych koszt ogrzewania to nawet 100 tysięcy złotych miesięcznie. Musimy ciągle ogrzewać obiekt, bo jeśli temperatura spadnie poniżej 15 stopni, to w drewno dostanie się wilgoć, na nawierzchni z sosny syberyjskiej porobią się fale. Gigantyczne są także koszty obsługi obiektu i jego ochrony - około 500 tys. zł rocznie. Nie ma aż tylu chętnych na komercyjne jazdy, by pokryć te wydatki.
Dzisiaj problemy z torem to zaledwie ułamek katastrofy wizerunkowej PZKol. Jak wytłumaczy pan to, że nie wysłaliście na mistrzostwa świata do Rwandy reprezentacji Polski w kategorii elity mężczyzn. Chyba przyzna pan, że nie wygląda to poważnie?
Mówiłem już o tym, że jestem gotowy podejmować męskie decyzje i to jedna z nich. Trasa podczas mistrzostw świata była ekstremalnie trudna, a 5500 metrów przewyższenia nie zdarza się nawet podczas najtrudniejszych etapów na wielkich tourach. Rafał Majka skończył karierę, a Michał Kwiatkowski zrezygnował ze startu. Poza nimi nie mamy nikogo, kto mógłby powalczyć o wysokie miejsce. Zamiast przepalać pieniądze, trzeba podejmować racjonalne decyzje. Spadł na nas wielki hejt, ale uważam, że to była słuszna decyzja.
Tuż po zdobyciu medalu olimpijskiego Daria Pikulik narzekała, że jeszcze w lutym musiała sama zapłacić za swój obóz, a aż do kwietnia czekała na rower. Do ostatnich dni nie było pewne, czy do Paryża dojadą stroje startowe reprezentacji. Jak to możliwe?
Niestety jako związek nie mamy własnych środków, a od wielu lat nie możemy liczyć na wsparcie żadnej ze spółek Skarbu Państwa. Jesteśmy w pełni uzależnieni od pieniędzy z ministerstwa, które najczęściej trafiają do nas dopiero w kwietniu. Pragnę przypomnieć że torowe mistrzostwa Europy, jak co roku, odbywają się na przełomie stycznia i lutego. W 2026 roku będzie to 1-5 lutego w Konya w Turcji. Sarkastycznie powiem, że oficjalnie w wymaganiach konkursowych na nowego trenera kadry torowej powinniśmy wpisywać obowiązek posiadania "wolnych” stu tysięcy złotych, by zapewnić funkcjonowanie kadry w pierwszym kwartale roku. To brzmi komicznie, ale to rzeczywistość wielu związków sportowych w Polsce.
Sponsorzy omijają PZKol, bo od lat kojarzycie się z problemami finansowymi i aferami.
Niestety ciągnie się za nami kiepska opinia po wypowiedzi byłego ministra sportu Witolda Bańki, który otwarcie zarzucał nam patologię i mówił, że nie powierzyłby nam nawet składki na komitet rodzicielski. Nie wiem, po co były takie wycieczki w stronę naszej organizacji, ale były one bardzo niesprawiedliwe i mocno uderzyły w środowisko.
Uważa pan, że te zarzuty były zupełnie bezpodstawne?
Jeżeli zarząd PZKol robił wtedy jakieś przekręty, to trzeba było natychmiast nasłać kontrolę, a winnego postawić przed sądem. Nikt nie został jednak oskarżony, co trochę podważa teorię o patologii. To jednak typowe dla naszego kraju, że wszystkich ludzi działających w sporcie oskarża się o złodziejstwo. Choć większość z nas działa społecznie, to i tak słyszymy, że jesteśmy złodziejami.
W marcu tego roku były trener kadry i były dyrektor sportowy PZKol, Andrzej Piątek został skazany na 2,5 roku więzienia za seksaferę w trakcie działalności w PZKol.
Wyrok w tej sprawie zapadł i sprawa jest dla mnie zakończona. Media odświeżają niepotrzebnie tę sytuację, a to jest potem używane jako pretekst, by nie finansować polskiego kolarstwa. Mamy obecnie ważniejsze problemy od tej sprawy.
Po raz pierwszy od dawna PZKol uzyskał sponsora dla swoich działań, ale i to od razu wzbudziło kontrowersje. Chodzi bowiem o spółkę zondacrypto, za którą ciągną się kontrowersje z przeszłości.
Nasi przeciwnicy znajdą tezy, by podważyć ten sukces. Rozmawiałem na ten temat z zarządem i jednogłośnie stwierdziliśmy, że to dla nas bardzo dobry ruch. Po raz pierwszy od 2018 roku mamy sponsora głównego, który chce z nami zostać przynajmniej do igrzysk w Los Angeles. Firma działa legalnie, wspiera wiele innych podmiotów na całym świecie i jest sprawdzona przez prawników. Nic lepszego nie mogło nam się przytrafić, zwłaszcza że innych zainteresowanych sponsoringiem nie ma.
Naprawdę wierzy pan, że będzie pan jeszcze w stanie odbudować wizerunek tej organizacji? Gruntowne zmiany potrzebne są od zaraz.
Jestem trochę jak bramkarz stojący naprzeciwko Leo Messiego. Mam naprawdę trudne zadanie, ale walczę na wszystkich polach, by odzyskać zaufanie i zmienić sytuację PZKol. Jestem szczery i mówię wprost - jest naprawdę źle. Nie mamy pieniędzy, w związku zatrudnionych jest pięć osób: dwie panie z działu szkolenia, sekretarz związku, pani sekretarka i ja. Nie ma działu marketingu, rozwoju, wspierania dydaktycznego. To są efekty lat zaniedbań i braku środków.
Rozmawiał Mateusz Puka, dziennikarz WP SportoweFakty