Marco Villa żegna się z torem

- Żałuję, że na igrzyskach w Atlancie w 1996 roku nie było w programie wyścigu amerykańskiego - mówi Marco Villa, który 8 lutego świętował swoje 40. urodziny. Podczas wyścigu sześciodniowego w Cremonie Włoch, dwukrotny mistrz świata pożegnał się ze światem kolarstwa torowego.

W tym artykule dowiesz się o:

Na okolicznościowym spotkaniu na torze w Cremonie byli obecni świetni byli i wciąż aktywni torowcy, przyjaciele Villi: Giovanni Lombardi, Silvio Martinello, Adriano Baffi, Andrea Collinelli, Roberto Chiappa, Argentyńczyk Walter Perez i Szwajcar Franco Marvulli.

- Największą satysfakcję sprawiło mi mistrzostwo świata w Bogocie w 1995 roku. Wygrana w madisonie otworzyła mi wrota welodromów - opowiada solenizant w rozmowie z La Gazzetta dello Sport.

Jego pierwszy wyścig sześciodniowy miał miejsce w Grenoble w 1991 roku. - Byłem amatorem a Martinello zgodził się ze mną pojechać. To wyglądało niesamowicie - wspomina.

Silvio Martinello stał się jego stałym i ulubionym partnerem w wyścigu amerykańskim (madisonie). Polega on na pokonywaniu kolejnych okrążeń toruna na zmianę z kolegą. - Ze względu na wyniki łączy nas z Silvio wielka przyjaźń. Ale mam bliskie relacje również z Lombardim - mówi człowiek, który wygrał 24 ze 167 wyścigów sześciodniowych, w jakich wziął udział.

Za najtrudniejszego rywala uważa Szwajcara Bruno Risiego. - Klasa, szybkość, sprawność. Silvio [Martinello] był on niego lepszy na długich torach, ale na tych najważniejszych już z powodu Risiego cierpieliśmy. Miał on na szczęście za partnera Betscharta, bo w innym wypadku wygrałby o wiele mniej.

Za najpiękniejszy wyścig sześciodniowy, czyli taki, w którym dwójki torowców próbują przez wszystkie dni rywalizacji utrzymać dobrą formę uważa Villa imprezę w Monachium. - Ale to był też wyścig najdłuższy. "Mistrzostwa świata" dla uczestników wyścigów sześciodniowych. Berlin i Brema były najlepsze jeśli idzie o otoczkę - dodaje.

Brakuje mu złotego medalu olimpijskiego. - Z Sydney w 2000 roku przywiozłem do domu brąz. Jeździło nam się tam dobrze - mówi o występie wspólnie z Martinello. - Zauważyliśmy, że nie bylismy wtedy w stanie wygrać a mimo to zostaliśmy bohaterami całego wyścigu. Żałuję Atlanty. Gdyby w 1996 roku w programie olimpijskim był madison, nikt by nas nie pokonał - zapewnia.

Villa całą swoją karierę poświęcił torowi. - Na początku podzielenie kariery między tor i szosę było niemożliwe. Mistrzostwa świata były latem i nie dało się jeździć na szosie w tym czasie. Dzisiaj jest inaczej i [Mark] Cavendish udowadnia, że można występować i tu, i tu.

Z piątym krzyżykiem na karku Villa nie zamierza rozstawać się z kolarstwem. - Podoba mi się praca z młodymi sportowcami i na pewno zostanę w środowisku. Doświadczenie z reprezentacją młodzieżową Argentyny było bardzo pozytywne. Rozmawiałem już z Di Rocco, prezydentem federacji. Zobaczymy i dojdziemy do porozumienia.

Według Villi przyszłością włoskiego toru jest Elia Viviani, który z powodzeniem próbuje swoich sił również na szosie.

Komentarze (0)