Tour de France: papierosy, diabeł i miłość od pierwszego spojrzenia

Marek Bobakowski
Marek Bobakowski

Tak, tak, Koblet kilka kilometrów przed metą (zwłaszcza podczas etapów Wielkiej Pętli) znajdował czas na szybkie odświeżenie. Mył twarz, szyję, czesał włosy i używał wody kolońskiej. Wszystko, aby na zdjęciach z linii mety oraz zaraz po etapie, kiedy wchodził na podium, odpowiednio wyglądać. W tych czasach nie było zwyczaju szybkiego odświeżania się przed dekoracją. Można założyć, że właśnie Szwajcar był prekursorem w tej kwestii.

- Zawsze dbam o swój wizerunek, chcę, aby ludzie kojarzyli mnie z silnym, energicznym, ale i zawsze czystym mężczyzną - mówił dziennikarzom, kiedy już rozeszło się w peletonie jego zachowanie.

- Elegancik - szeptali po kątach jego rywale.

Spóźnił się na swój start

27 lat temu doszło do sytuacji niespotykanej. Wręcz niemożliwej w zawodowym sporcie. Otóż Pedro Delgado spóźnił się na swój start w prologu Wielkiej Pętli. Tak, spóźnił się. Dwie minuty i czterdzieści sekund.

Jak to możliwe, że triumfator TdF z 1988 roku nie stawił się na starcie o wyznaczonej porze? Zaspał? Ugrzązł w korkach? Tak długo był w toalecie?

Nic z tego. Delgado pojawił się 20 minut przed swoim startem. Podpisał listę, usiadł na rower i pojechał się rozgrzać. Sam! Nikt z zespołu mu nie towarzyszył. Okazało się, że podczas przygotowania do prologu stracił poczucie czasu. Tłumaczył później, iż nie zdawał sobie sprawy z aktualnej godziny, a nie miał zegarka na ręce. Dopiero jeden kibic pokazał mu, że wszyscy na niego czekają. Delgado natychmiast pomknął w kierunku startu.

Jak widać na powyższym filmie, sędziowie "wystartowali" Delgado o czasie. A potem czekali. Hiszpański kolarz rozpoczynając rywalizację miał już prawie trzy minuty straty. A prolog w Luksemburgu liczył jedynie 7,8 km. Takiej straty nie można odrobić na tak krótkim odcinku. Delgado ostatecznie wpadł na metę ze stratą 2:54 do zwycięzcy. Zajął ostatnie miejsce - 198. A przecież był triumfatorem poprzedniej edycji Wielkiej Pętli.

- Nie wiem, jak to się stało - tłumaczył potem ze łzami w oczach Hiszpan. - Bardzo źle spałem poprzedniej nocy, byłem mocno zdenerwowany. Kiedy wsiadłem na rower i pojechałem na kilkunastominutową rozgrzewkę, zapomniałem o całym świecie. Odpłynąłem.

Delgado przegrał klasyfikację generalną tej edycji TdF. Fachowcy nie ukrywają, że pechowy prolog miał potężne znaczenie.

Miłość od pierwszego spojrzenia

- Mademoiselle, czy mógłbym pożyczyć rower? - zakrwawiony, brudny i przepocony kolarz stał obok młodej, dwudziestoletniej kobiety. Przerażonej kobiety.

Przejechała na rowerze z oddalonej o około 10 kilometrów wioski. Nie była wielką zwolenniczką kolarstwa, wiedziała jednak, że spotka tutaj młodzieńca, w którym się skrycie kochała, mieszkał wieś obok i uwielbiał kibicować podczas Tour de France. Miał na imię Andre. Przyjechała i trzymając rower patrzyła z rozkoszą nie na peleton, a swojego wybranka. I nagle...

- Mademoiselle, mogę? - głos luksemburskiego kolarza, Nicolasa Frantza był coraz bardziej natarczywy.

- Eee, taaaaaak, proszę... - nawet nie wiedziała, co się dzieje.

Frantz wskoczył na "damkę" i pomknął w kierunku mety.

Do tej sytuacji doszło w 1928 roku podczas jednego z etapów TdF. Zawodnik z Luksemburga przewrócił się na jednym z zakrętów i złamał ramę swojego roweru. Do mety było jeszcze 100 kilometrów. Nie dojechałby. A był liderem wyścigu. Wskoczył więc na pożyczony od kobiety sprzęt i stracił na mecie aż 28. minut. Mimo to utrzymał pozycję lidera, a potem - oczywiście na kolejnych etapach jechał już na męskim rowerze - wygrał TdF. Zresztą, był dominatorem, wygrał aż 20 etapów Wielkiej Pętli, a dwukrotnie klasyfikację generalną. Za jego czasów kibice nazywali ten wyścig: Tour de Frantz.

A kobieta... Podobno kilka miesięcy później została żoną Andre. Kiedy zobaczył, że słynny kolarz prosi ją o rower, a potem odjeżdża w stronę mety, zakochał się od pierwszego spojrzenia. Trafiła go strzała Amora.

Marek Bobakowski



Już uciekasz? Sprawdź jeszcze to:
×