Historia pokazuje, że ostatnio to sprinterzy rozstrzygają między sobą zwycięstwo w Mediolan-Sanremo, pierwszym z wielkich monumentów kolarstwa. Ostatnim człowiekiem, który samotnie wpadł na metę, nie mając rywali tuż za sobą, był Giorgio Furlan, w 1994 roku. Włoch oderwał się od innych na podjeździe Poggio.
Przez 14 lat na finiszu toczył się albo klasyczny bój sprinterów, albo, tak jak chociażby w ubiegłym roku, jeden zawodnik udanie atakował w samej końcówce.
Meta nad brzegiem morza
Setna odsłona Sanremo ma identyczny profil jak w roku 2008. Zabawa zaczyna się na via della Chiesa Rossa, a kończy 298 km dalej, nad brzegiem morza, na bulwarze im. Italo Calvino jednego z najwybitniejszych pisarzy włoskich.
Na 200 kolarzy w 25 ekipach, którzy zbiorą się w sobotę w zamku Sforzesco w Mediolanie, czekają cztery poważne podjazdy. Pierwszy, najłatwiejszy to Passo del Turchino. Potem, 98 km od mety Manie, 315 m różnicy wzniesień, po raz drugi na trasie wyścigu. Dwa strome wzniesienia znajdują się na ostatnich 30 km: najpierw Cipressa (9 proc. maksymalnego nachylenia), a potem decydujące Poggio.
Pretenduje wielu
Ekipa Saxo Bank nie będzie miała oprócz Cancellary drugiego swojego asa, Franka Schlecka. Mistrz Luksemburga po środowym poślizgu na treningu ma siedem szwów na podbródku i uszkodzony, ale nie złamany, lewy nadgarstek.
Przez dwa lata wygrywali w Sanremo obcokrajowcy. Gospodarze pokładają teraz nadzieję w którymś ze swoich mistrzów, z których zabraknie w sobotę Alessandro Ballana, walczącego ze złośliwym wirusem mistrza świata z Varese. Liderem Lampre pod jego nieobecność będzie sprinter Mirco Lorenzetto (5. w 2008 roku), który z dobrej strony pokazał się najpierw w wyścigu Dookoła Sardynii, a potem na wzniesieniach Paryż-Nicea.
Sprinterów z najwyższej półki reprezentują Daniele Bennati (Liquigas) i Tom Boonen (Quick Step). Belg jak nikt inny pragnie w końcu wygrać Classicissimę, a nie "tylko" klasyki Północy w ojczystych stronach. Najlepsze miejsce byłego mistrza świata to trzecie, w 2007 r.
Trzeci dwa lata wcześniej był Thor Hushovd, który dzisiaj dysponuje mocną ekipą Cervelo (dostała "dziką kartę"). Norweski sprinter wygrał już w tym sezonie pół-klasyk w Kuurne, a w zespole ma jeszcze kompana, również sprintera, znakomitego od początku roku Heinricha Hausslera.
Najbardziej w ostatnim czasie zaimponował Luis Leon Sanchez. 25-letni Hiszpan wygrał Paryż-Nicea przed Alberto Contadorem, a to w wyścigu etapowym nie lada sztuka. Pokazał tam znakomitą dyspozycję na podjazdach, których w Sanremo nie brakuje.
Drugi na podium w Nicei był Sylvain Chavanel (Quick Step). Jest kandydatem belgijskiego zespołu kierowanego przez Patricka Lefèvre'a do zwycięstwa osiągniętego w inny sposób, niż poprzez sprint z grupy.
Atakujący sprinter
Za najszybszego spośród zawodników lubiących ataki uchodzi Filippo Pozzato (Katiusza). W ubiegłym roku wygrał na finiszu walkę o drugie miejsce za Cancellarą. Trzy lata temu triumfował w Sanremo jako ostatni dotąd Włoch. To właśnie w 2006 roku eksplodował jego talent.
- Przyjechałem na Sanremo w najlepszej formie - wyjaśnia w rozmowie z La Gazzetta dello Sport. - Nie wygrałem nic podczas Tirreno-Adriatico, ale poprawiłem się na podjazdach i nie straciłem swoich właściwości szybkościowych. Chyba dobrze, że inni nie widzieli mnie wcześniej takiego - dodaje.
Byłemu zawodnikowi Liquigas nie wystarcza jeden triumf w najsłynniejszym włoskim klasyku. - Chcę wygrać wszystkie - deklaruje. - Są dwa, albo cztery wyścigi, które mogą zmienić sezon i jest z pięćdziesięciu kolarzy, którzy do zwycięstwa tam pretendują. W tym roku nie chcę zepsuć żadnego występu i być może wygrać więcej niż jeden - zapowiada.
Klasyk Sanremo ma dla Pozzato wyjątkowy wymiar. - Dla kogoś kto nie może celować w Giro d'Italia, jak ja, ten wyścig jest doskonałością, do jakiej się dąży. Wygrywanie we Włoszech jest czymś szczególnym - mówi.
Pierwszym klasykiem, który pamięta jest ten z edycji 1990, gdy wygrał Gianni Bugno. Ma też w pamięci zwycięstwa Gabriele Colombo, Giorgio Furlana i Andrija Czmila, swojego obecnego szefa.
Pozzato uważa, że wprowadzenie na trasę wspinaczki na Manie uczyniło wyścig trudniejszym, przede wszystkim dla sprinterów, którzy w końcówce płacą za wcześniejsze wysiłki.
Wśród faworytów wymienia 27-letni kolarz z prowincji Vicenza, oprócz Sancheza, Stefano Garzellego i Luki Paoliniego (obaj Acqua & Sapone), również Davide Rebellina, który dysponuje w zespole Diquigiovanni chcącym odpłacić mu się za pomoc podczas Tirreno-Adriatico Michele Scarponim, a także Francesco Ginannim.
To nie jest finisz Giro
Kolejny, obok Rebellina i Garzellego z włoskich weteranów, 35-letni Alessandro Petacchi, najbardziej utytułowany sprinter XXI wieku powalczy o swój drugi tytuł w Sanremo. - To byłoby coś nieprawdopodobnego po przykrym okresie, jaki przeżyłem - mówi. - To będzie jak wisienka na torcie mojej kariery - dodaje.
"Ale-jet" twierdzi, że jego największym rywalem jest on sam. - Wygra ten, kto będzie miał na finiszu najświeższe nogi - tłumaczy. W 1998 roku w barwach Navigare debiutował w Sanremo, dojeżdżając do mety na piątym miejscu... od końca.
Pierwszym jego wspomnieniem z wyścigu jest zwycięstwo Seana Kelly'ego z 1992 roku. - [Moreno] Argentin też był super, ale Irlandczyk niesamowicie zjeżdżał z Turchino - mówi Petacchi o doścignięciu swojego rodaka przez Irlandczyka na kilometr przed metą.
Z Irlandią jest sprinter Lpr związany, bo jego ekipa jest zarejestrowana właśnie na "zielonej wyspie". Petacchi przyznaje, że sam najmocniejszy był w 2005 roku, kiedy wygrał w Sanremo, ale w perfekcyjnej formie znajdował się również rok potem. Wtedy zwyciężył jednak Pozzato.
- Nie mogę oczekiwać, że zawsze będę miał 5-6 ludzi obok siebie na finiszu. Kiedy ich miałem, w 2004 roku, byłem czwarty. Na ostatnich 150 m byłem już jednak wtedy wykończony. Jeździłem mało i byłem chudy, nie czułem nóg - wspomina.
- Największą obawą jest zła pozycja na finiszu - mówi o zmartwieniach sprintera. - To nie jest taki finisz jak w Giro. Nic nie zmieniłby fakt, że bylibyśmy blisko Mediolanu, Lissone czy Cagliari. Ta meta jest jedyna w swoim rodzaju - tłumaczy specyfikę klasyku w Sanremo.
- Do wyścigu startuję bardzo rozemocjonowany, ale to szybko mija, bo wiem, że muszę się skupić - opowiada. - W końcówce, inaczej, wyłączyłam się, nic nie słyszę. Jestem wtedy jako pędzący koń z klapkami na oczach. A po wszystkim to okropne rozładowanie adrenaliny.
Petacchi nie potrafi porównać sprintu z niczym innym. - To przeżycie unikalne, szczególne. Pierwsze dziesięć sekund życia dziecka są bardzo intensywne, ale nie powodują tej adrenaliny. To sentyment, to miłość. Linia mety, najbardziej ze wszystkiego, wywołuje emocje gwałtowne, zwierzęce.
Włoski mistrz sprintu wyznaje, że przejazd w jednym regionie wolałby zawsze oglądać nie z pozycji roweru, a przed telewizorem. - To Imperia [górzyste tereny w Ligurii]. Droga jest pełna zakrętów i kto nie uważa, ten ryzykuje upadek. Lepiej trzymać się na przodzie - wyjaśnia.
Jest też Armstrong
Po raz pierwszy od powrotu do zawodowego sportu, wystartuje w Europie Lance Armstrong. Siedmiokrotny król Tour de France, siódmy raz w Sanremo, w poniedziałek wystąpi też w wyścigu Dookoła Kastylii i Leon, który będzie jego ostatnim na Starym Kontynencie przed Giro d'Italia.
Ostatni raz Teksańczyk ścigał się we włoskim klasyku i w ogóle we Włoszech w 2002 roku, kiedy zajął w Sanremo 44. miejsce. W 1994 roku przyjechał tam jak mistrz świata (99. lokata). Najlepiej wypadł w 1996 roku (11.).
Pozzato stwierdził, że występ Armstronga w Sanremo to optymalny spot reklamowy dla kolarstwa.
Nie będzie w tym roku na starcie Polaków. W ubiegłym sezonie "dziką kartę" dostała ekipa Miche Silver Cross, w której barwach wystąpili Przemysław Niemiec (66. lokata) i Krzysztof Szczawiński (146.).
100. edycja Milano-Sanremo, wyścig historyczny
Mediolan - Sanremo, 298 km
sobota, 21 marca 2009