Cavendish: A teraz Pruszków

W 2004 roku Erik Zabel starł się na mecie Mediolan-Sanremo z Oscarem Freire. Niemiec podniósł wtedy rękę w geście triumfu, ale okazało się, że to nie on wygrał. Na finiszu setnej edycji pierwszego wielkiego wiosennego klasyku Mark Cavendish, mimo równie niewyczuwalnej różnicy na "kresce", już swojej radości nie musiał odkładać na inną okazję.

W tym artykule dowiesz się o:

Dziś Zabel jest mentorem sprintera Columbii. Czterokrotny król (i dwukrotny wicekról) Sanremo bardzo szybko doczekał się pierwszego triumfu w "wiosennych mistrzostwach świata" swojego ucznia. - Bez Erika nie byłoby mnie tutaj. Zrobiliśmy rozeznanie terenu i obejrzeliśmy w telewizji finisze ostatnich edycji. Na mecie dał mi bransoletkę, którą on dostał w prezencie po swoim pierwszym zwycięstwie w Sanremo. Powiedział mi: "Mnie już nie jest potrzebna" - mówił 23-letni Anglik.

Cav nie wierzył, że może wygrać ten wyścig. - Powiedziałem, że realistycznie patrząc, nie wygram ani w pierwszym, ani w drugim moim występie tutaj. Nie mówiłem jednak, że jest to niemożliwe. Pokazałem, że jest inaczej - wyjaśnił na konferencji prasowej.

Na trasie klasyku bał się wspinaczki na Manie. - Ale wjechałem tam na jednej z pierwszych pozycji, a rytm był regularny, do przyjęcia. Potwierdzam, że czułem się dobrze i potrafiłem zaoszczędzić siły na Cipressę i Poggio - mówi o trudnościach wyścigu.

Anglik chwalił swój zespół. - Spisali się perfekcyjnie. Trzech lub czterech kolegów miało szanse na wygraną, ale poświęcili to dla mnie: zaufanie jest ważne. Hincapie był wielki. Byłem na kole Petacchiego. Atak [Heinricha] Hausslera był zaskoczeniem, wystraszyłem się. Poszedłem po lewej stronie, trzymając się linii - komentował ostatnie metry.

A co gdyby Haussler nie wyskoczył tak wcześnie z grupy? - Byłby kolejny finisz, ale nie potrafię go sobie wyobrazić. Byłem skoncentrowany na sobie - przyznał.

Cel: wygrywać

- Chcę kolejnych zwycięstw. Również w Giro: etap w Mediolanie, we Florencji, może dzień w różowej koszulce - zapowiedział. - Za każdym razem, gdy wczepiam buty w pedały, jadę po zwycięstwo - dodał.

Kolejne wygrane dają mu, jak mówi, emocje i szczęście. - Po pierwsze dlatego, że zwyciężyłem w wyścigu-monumencie, o czym wszyscy jeżdżący na rowerze marzą od dziecka. Po drugie dlatego, że na każdym wzniesieniu widziałem przed sobą Boonena - mówił o rywalizacji z Belgiem, który wciąż nie doczekał się wymarzonego zwycięstwa w Sanremo.

Cavendisha bardzo zdenerwowały słowa Boonena na jego temat. Usłyszał, że zawsze odrywa się od grupy na wzniesieniach. - Podczas Tirreno-Adriatico potwierdziło się, że pracowałem dobrze. Ten mój sukces jest na razie tylko jeden. Gdyby to był etap wyścigu zostałbym, to pewne, ale na kolejnym próbowałbym już nie widzieć tylko pleców rywali. - przyznał.

Teraz jest wielki

Cavendish przyznał, że płakał w swojej karierze trzykrotnie: - Najpierw, gdy zdobyłem pierwsze mistrzostwo świata na torze [2005], gdy wygrałem swój pierwszy etap w Tourze [2008] i teraz - przypomniał.

Sam od soboty sam zaliczył się do wielkich kolarstwa. - Ktoś kto wygrywa etapy, jest wielkim sprinterem. Kto wygrywa klasyki, staje się wielkim kolarzem. I ja teraz takim jestem - tłumaczył.

Cavendish urodził się w Laxey, na wyspie Man. Od 2006 roku jest zawodowcem. W trzecim sezonie ma już na koncie 38 zwycięstw w karierze. W roku 2008 odniósł ich 17, najwięcej ze wszystkich zawodników. Podczas Giro d'Italia wygrał dwa etapy, podczas Tour de France: cztery.

Od 13 nie zdarzyło się, by wyścig z Mediolanu do Sanremo wygrał debiutant. W 1996 roku triumfował Gabriele Colombo. Wcześniej za pierwszym podejściem zwyciężali: Eddy Merckx (1966) i Tano Belloni (1917). Premierową edycję klasyku wygrał legendarny Petit Breton (1907). "Kanibal" Merckx jest też jedynym młodszym od Cavendisha zwycięzcą Sanremo.

Idea startu w Mediolan-Sanremo narodziła się w Angliku zimą. - Mniej toru, więcej szosy. W rywalizacji torowej nie ma takiego zainteresowania mediów i takich pieniędzy, ale dla mnie tor jest cenny, bo polepsza szybkość. Myśląc o karierze zobligowałem się do poprawienia się na podjazdach. I dlatego powiedziałem: więcej kilometrów, mniej kilogramów - powiedział.

Następca Cipolliniego

Młodego zawodnika Columbii chwalił Mario Cipollini, jeden z największych sprinterów w historii. - To dla mnie zaszczyt. Jechałem z nim rok temu podczas wyścigu Dookoła Kalifornii. Na jednym pagórku wyprzedziłem go pedałując tylko jedną nogą. Tamtego dnia, pozując na twardziela, ryzykowałem utratę jego szacunku, jego przyjaźni, a teraz również jego słów uznania - kajał się.

Cavendish mieszka na co dzień w Manchesterze, ale Italia jest mu bliska. - Od 2006 roku dzięki Maksowi Sciandriemu [brązowy medalista olimpijski z Atlanty] trenuję w Toskanii. To idealne miejsce dla człowieka, spędzania czasu, trenowania i mojego stylu życia - mówił Anglik, który po Sanremo pojechał do swojego mieszkania w Quarracie, koło Pistoi.

Jak wiadomo, czołówki sportowych stron angielskich gazet zajmuje piłka nożna i rugby. - Nie obchodzi mnie to. Mnie interesuje tylko jazda i wygrywanie - mówił Cavendish.

Żaden z niedzielnych tytułów nie uznał jego wyczynu za godny wyłuszczenia na czołowej kolumnie.

Armstrong wrócił do Europy

W rekordowym czasie, mniej niż 10 min., czołówka wjechała na najwyższy punkt Cipressy, przedostatniego wzniesienia. Byli w tej grupie Cavendish, Boonen, Alessandro Petacchi (Lpr) i Daniele Bennati (Liquigas). Tej wspinaczki nie wytrzymał już Lance Armstrong (Astana).

Amerykanin powrócił do ścigania w Europie po niemal czterech latach, a we Włoszech - po siedmiu. To była jego ósma Sanremo. Na metę przyjechał w drugiej grupie, na 125. pozycji, po ponad 8 minutach.

- To był dla mnie dobry test - mówi w rozmowie z 'La Gazzetta dello Sport'. - Nogi były w dobrej kondycji, ale popełniłem błąd na Cipressie. Dystans nie był problemem, jednak nie jest to wyścig dla mnie - przyznaje.

Siedmiokrotny król Tour de France wywołał niewyobrażalne zamieszanie medialne. W swoim trzecim występie od powrotu do profesjonalnego sportu, trzeci raz sprawił, że dany wyścig był najbardziej rozreklamowany w swojej historii. A przecież mający ponad stuletnią tradycję klasyk to inna ranga niż Tour Down Under czy wyścig Dookoła Kalifornii, nawet jeśli dwa ostatnie są największymi imprezami kolarskimi odpowiednio w Australii i Stanach Zjednoczonych.

Ponad 300 akredytowanych przedstawicieli mediów obserwowało każdy ruch Teksańczyka, który promował poprzez swoją fundację walkę z rakiem, umawiał się ze znanymi osobistościami, a także spotykał z normalnymi ludźmi. Rozczulił się, gdy zaczepiła go kobieta, której syn umarł na nowotwór, ale Armstrong dał jej siłę do radzenia sobie w trudnych momentach.

Kolejny start 37-letniego zawodnika Astany przewidziany jest na wyścig Dookoła Kastylii i Leon, startujący w poniedziałek. Potem Armstrong przyjedzie ścigać się do Europy już w maju na, po raz pierwszy w życiu, Giro d'Italia.

Zawód gospodarzy

Kolarze się w sobotę spieszyli. Setna edycja Sanremo była piątą najszybszą w historii. Średnia prędkość 44,421 km/h była o ponad kilometr na godzinę niższa od rekordowej, Gianniego Bugno z 1990 roku (45,806).

Petacchi, najlepszy z Włochów, nie był zawiedziony piątą lokatą, bo przyznał, że nie mógł pojechać lepiej. W zupełnie innym nastroju znalazł się w Sanremo Bennati, żałujący, że nie wykorzystał pracy swojego zespołu. Filippo Pozzato (Katiusza) z kolei, jeden z dwóch byłych zwycięzców na starcie tegorocznej edycji, pogubił się na finiszu i tłumaczył, że atak Hausslera ustawił końcówkę.

Komentarze (0)