Rafał Ratajczyk dla SportoweFakty.pl: Daliśmy ciała

Nie tylko własną chorobą tłumaczy Rafał Ratajczyk, najbardziej utytułowany w ostatnich latach polski torowiec, przyczynę porażki biało-czerwonych podczas mistrzostw świata w Pruszkowie.

Krzysztof Straszak
Krzysztof Straszak

25-letni nieformalny lider polskiej kadry na zakończony w niedzielę torowy czempionat zaniepokoił widzów już pierwszym z czterech swoich startów, wyścigu punktowym, którego nie ukończył. Okazało się, że dwa dni przed występem żyrardowianinowi ciekła krew z nosa, pokłosie przeziębienia. - Nie chcieliśmy o tym głośno mówić - zdradza.

- Gdybym był w dobrej dyspozycji, spokojnie można byłoby liczyć na medal - przyznaje. - W scratchu poszedłem w odjazd i wystarczyło zafiniszować, ale na to zabrakło mi już sił. Również w wyścigu punktowym przy normalnej dyspozycji coś więcej by wyszło z mojego atakowania - tłumaczy.

Stracona szansa

Ojciec zawodnika i jednocześnie trener reprezentacji torowców, Grzegorz Ratajczyk, po nieudanym wyścigu punktowym, który jest konkurencją olimpijską i w którym jego syn był w 2006 roku wicemistrzem świata, liczył na jego występ w madisonie, w parze z Łukaszem Bujką. Polacy, mimo punktowanych finiszów Ratajczyka, postradali swoje szanse stratą dwóch okrążeń.

Nie lepiej było ostatniego dnia mistrzostw w konkurencji omnium. - Szansa na medal była, ale się nie popisałem. Nic się nie poprawiło od wyścigu punktowego. Wiadomo, zadecydowała o tym też choroba, ale poza tym musieliśmy też gdzieś dać, za przeproszeniem... ciała - mówi zawodnik.

Ratajczyk nie jest zadowolony z żadnego ze swoich występów. - Jeżeli liczycie, że zdobędę medal, a ja zajmuje jedenaste czy dwunaste miejsce, to nie można mówić o zadowoleniu. Wszystkie moje starty można zaliczyć do kompletnej porażki - przyznaje.

Aspekt psychiczny

Trudno znaleźć zawodnikowi wytłumaczenie klęski. - To jest niemożliwe, żeby w ciągu dwóch tygodni tak stracić formę. Wiadomo, choroba może osłabić, ale nie w taki sposób, że, mówiąc po kolarsku, pękam z koła - mówi.

Przyznaje, że jeszcze nigdy w karierze zawodowej nie czuł się tak jak przez pięć dni w Pruszkowie. - Gdzieś został popełniony błąd, a teraz będzie czas na znalezienie go. Szkoda, że nie wyszło nam przed własną publicznością. Co robić: chwila odpoczynku i jedziemy dalej - zapowiada.

Ratajczyk nie ukrywa, że odczuwa ciążącą na sobie presję. - Jest trochę podłamanie psychiczne. Muszę jednak przyznać, że cały czas czuję presję. Mówi się: "Ratajczyk zdobędzie medal". Może gdyby ten ciężar odpowiedzialności był rozłożony na całą grupę, to byłoby inaczej - teoretyzuje.

Wie jednak, że musi się, jako czołowy polski kolarz, z presją mierzyć. - Osobiście oczywiście taką, a nie inną sytuację rozumiem. Chcąc być na najwyższym poziomie, muszę zdawać sobie sprawę z tego, że ludzie na mnie liczą. Muszę się też mierzyć z krytyką - przyznaje.

Co teraz?

- Psychika trochę zdołowana. Liczyli na medal prezes, działacze, trenerzy. Trzeba teraz udowodnić, że była to totalna wpadka, poprawić się i jechać do przodu - mówi zawodnik z Żyrardowa.

Ratajczyk uważa, że termin pruszkowskich mistrzostw okazał się dla Polaków bardzo niefortunny. - Może gdyby odbyły się tydzień wcześniej lub tydzień później, to byłoby lepiej. Mogę szczerze powiedzieć, że, gdyby mistrzostwa odbyły się w tym okresie, co Puchar Świata w Kopenhadze [13-15 lutego], to nie powiem może, że gwarantowałbym medal, ale można było spokojnie się o niego pokusić. Czy to w madisonie, wyścigu punktowym, scratchu czy omnium - mówi.

Uważa jednocześnie, że poziom zawodów o Puchar Świata i mistrzostw świata jest porównywalny. - To są kwalifikacje do tej najważniejszej imprezy i nikt sobie nie odpuszcza, bo jeden taki start może go kosztować udział w mistrzostwach. Czołówka jest cały czas taka sama. Ja akurat teraz zawiodłem. Szkoda, że na dwóch najważniejszych imprezach: mistrzostwach świata, a wcześniej igrzyskach olimpijskich - przyznaje.

- Nie wyszło mi przed własną publicznością, na własnym obiekcie, na którym w zawodach startował po raz pierwszy. Nie ma się co załamywać. Jestem jeszcze młodym zawodnikiem. Za rok znowu są mistrzostwa świata, są serie Pucharu Świata - pozostaje optymistą.

Przyznaje, że od igrzysk olimpijskich miał tylko dwa tygodnie wolnego. - Teraz czeka mnie przynajmniej miesiąc przerwy. Zaraz po przyjeździe z Pekinu zacząłem przygotowania na szosie, które potem, w obliczu mistrzostw w Pruszkowie, kontynuowaliśmy głównie za granicą. Po chwili odpoczynku znowu starty na szosie, kolejne zawody i mistrzostwa świata w omnium plus madisonie. Jest jeszcze gdzie się pokazywać i zdobywać medale - kończy.

Już uciekasz? Sprawdź jeszcze to:
×