Kolarz z Abruzji nie podążył za atakującymi przed najwyższym punktem etapu, Colle del Gallo rywalami. Pozostał spokojny również po dotarciu na metę. - Zespół opanował te ucieczki bardzo dobrze. Nie panikowaliśmy: oni mieli wciąż bardzo daleko [od celu], a poza tym wiele ekip nam pomogło - powiedział jednocześnie dementując plotki o rzekomym regularnym wsparciu ze strony Diquigiovanni.
Lider Lpr mówi, że czuje się świetnie i nie jest zaniepokojony o wyjątkowo pomyślny start do wyścigu. - Jestem świadomy swojej siły - przyznał. Jego taktykę na ósmym etapie Marino Bartoletti, słynny komentator publicznej telewizji Rai porównał do... gola strzelonego z kontrataku.
Nieudanej próby na Colle del Gallo żałował Stefano Garzelli (Acqua&Sapone), król Giro sprzed dziewięciu lat. - Noga mi się dzisiaj kręciła...
Jak u siebie
- Znałem tę drogę, ponieważ mieszkam niedaleko, nad jeziorem, jakieś 25 km stąd - wskazywał na miejscowość Villogno Kanstancin Siwcow, triumfator etapu w Bergamo. - Wybrałem dobry moment do ataku [13 km przed metą], bo liderzy byli bez swoich partnerów - powiedział.
- W Tygodniu Lombardzkim Garzelli wygrał podobnie wyglądający etap, w którym również trzeba było się wspinać, dlatego wiedziałem, że gdy osiągnąłem na szczycie taką przewagę, jaką osiągnąłem, mogłem być w miarę spokojny o zwycięstwo - przyznał.
W niedzielę cały zespół Columbia skupi się na umożliwieniu swojemu najsłynniejszemu koledze, Markowi Cavendishowi, sprintu o zwycięstwo na etapie nazwanym Milan show 100.
Sam na sam z Basso
Prawie trzy minuty stracił w sobotę Sylwester Szmyd (Liquigas), który opiekował się swoim liderem, Ivanem Basso. - Jak się dowiedziałem, [na Colle del Gallo] miał zaatakować Damiano [Cunego], ale było widać, że ciężkawo dziś kręcił. Pod Colle [del] Gallo ruszyły kolejne ataki, między innymi [Levi] Leipheimera, co spowodowało, że obudzili się ludzie z "generalki" - pisze bydgoszczanin na swoim blogu.
- My z Pellim [Franco Pellizottim], Ivan spokojnie w grupce z tyłu. Zostałem z nim sam, co trochę zaniepokoiło szefostwo, bo ktoś jeszcze powinien być, a tak to ja musiałem Ivana od wiatru osłaniać i ostatnie kilometry ciągnąć z przodu - wyjaśnił.
Bardziej niż na sprinterski etap niedzielny czeka Szmyd na dzień odpoczynku, w poniedziałek. - Muszę się oszczędzać, bo jeszcze dużo pracy. Sam Ivan jest zdeterminowany, pewny siebie, a ja chcę pojechać w górach tak, jak jadę od początku. Jutro [w niedzielę] czeka mnie męka po zakrętach, rozkręcanie, hamowanie, głowa w kierownicy i koło przede mną... Ale potem odwiedzi mnie żona!!!!
Huzarski zmęczony
O dniu przerwy pisze też na swojej stronie internetowej drugi z Polaków w Giro na stulecie, Bartosz Huzarski (ISD). - Szybko zbliżamy się do pierwszego z dni wolnych: to zawsze jakiś wyznacznik tego, że sporo już za nami, ale niestety jeszcze sporo do przejechania. Niemniej jednak zawsze oddech można złapać - przyznał.
Na etapie sobotnim 28-latek z Sobótki czuł się średnio. - Odczuwam zmęczenie po wczorajszym [piątkowym] etapie, co akurat dziwne nie jest - ma na myśli swoją 200-kilometrową ucieczkę. - Od startu było bardzo mocne tempo, na honorowym [starcie] rozmawiałem trochę z Sylwkiem, a jak zaczęła się zabawa i znaleźliśmy się w wężu powiedziałem: "Dobra, pogadamy jak się trochę uspokoi". Faktycznie, zamieniliśmy jeszcze może ze trzy zdania gdzieś w okolicy 120. km i tyle: nie uspokoiło się - pisze.
Huzarski odczuwa już zmęczenie pierwszym dopiero tygodniem Giro. - Gdy zaczął się jeden z ostatnich podjazdów szybko padło hasło "grupetto": nie zastanawiałem się nawet dwie sekundy, od razu mała płyta i odpoczynek. Fajnie brzmi słowo odpoczynek, gdy na liczniku prawie dwie stówki, tym bardziej, że etap wyszedł o siedem kilometrów dłuższy. Szarpać się na takie końcówki etapów nie ma po co. Jak jest możliwość, trzeba łapać oddech. To mój pierwszy tak długi wyścig i nie wiem co się ze mną będzie działo w drugim i trzecim tygodniu, a nie ukrywam że w czasówce w Rzymie chciałbym wystartować - przyznaje.
Horrillo w śpiączce
W niedzielę dowiemy się więcej o stanie zdrowia Pedra Horrilla (Rabobank), który 60 m toczył się po upadku z roweru na zjeździe z Culmine di San Pietro. Helikopter zabrał go do szpitala w Bergamo, gdzie medycy będą próbowali utrzymać go w stanie śpiączki, dzięki czemu łatwiej będzie zaaplikować mu program powrotu do zdrowia. A dwa złamane kręgi i przebite płuca to niemało.
- Sytuacja jest poważna, ale jak na 60-metrowe spadanie, to nie jest tak źle, jak by mogło - powiedział Geert Leinders, lekarz ekipy Rabobank. - Dobrą wiadomością jest to, że prześwietlenie mózgu i głowy były negatywne. Czekamy na informacje o innych możliwych komplikacjach i stanie dróg oddechowych - wyjaśnił.