#DziałoSięWSporcie. Śmierć na trasie. Numer, którego nie weźmie już nikt

Operator szybko wyłącza kamerę, która robiła zbliżenie na twarz Woutera Weylandta. Jest cała zakrwawiona. Tej tragedii nie da się pokazać w telewizji.

Maciej Siemiątkowski
Maciej Siemiątkowski
Ten wypadek wstrząsnął kolarstwem Getty Images / Tim de Waele / Ten wypadek wstrząsnął kolarstwem
Zostało 25 km do mety. Wouter Weylandt jedzie z prędkością 80 km/h. Zjeżdżając ze wzniesienia zahacza pedałem o mur przylegający do drogi. Spada z roweru i koziołkuje przez około 20 metrów. Traci przytomność. Doznaje złamania podstawy czaszki.

Operator musi szybko wyłączyć kamerę, która robiła zbliżenie na twarz Woutera Weylandta. Jest cała zakrwawiona. Belg bezwładnie leży na szosie. Wokół niego grupa medyków. Zaczynają rozpaczliwą walkę o życie zawodnika, który tragicznie zderzył się ze skałą. Jest 9 maja 2011 roku. Trzeci etap Giro d'Italia na zjeździe z Passo del Bocco. Najtragiczniejszy w historii.

Numer 108

Lekarze muszą rozciąć kask Weylandta, żeby zacząć reanimację. Z każdą minutą kałuża krwi wokół kolarza robi się coraz większa. Wszystko dzieje się na krętej ścieżce na przełęczy. Helikopter ma problem, żeby wylądować na trudnym terenie. Dopiero godzinę po wypadku zabiera go do szpitala. Wszystko na oczach całego świata, choć kamery nie mogą pokazać tego z bliskiej odległości. Niestety nie udaje się uratować kolarza, który jechał z numerem 108.

ZOBACZ WIDEO: Dramatyczne chwile w rodzinie zawodnika MMA. Odmówiono pomocy jego cierpiącej żonie

- Zobaczyłem go kilkanaście sekund po wypadku. Leżał na środku drogi w kałuży krwi. Ten widok kazał mi się spodziewać najgorszego - opowiada polski zawodnik Sylwester Szmyd.

"Trzeba było 10 sekund, by wszystko zrozumieć i całej godziny, by o tym powiedzieć. Widzowie byli przerażeni, telewizyjni komentatorzy bezsilni" - relacjonowała "La Repubblica".

Nie chciał startować

Weylandt miał 26 lat. Rok wcześniej triumfował w Giro właśnie na trzecim etapie. W tym roku miał nie startować we włoskim wyścigu. Planował poświęcić wszystkie swoje siły na hiszpańską Vueltę. Dopiero kontuzja kolegi z ekipy Leopard-Trek, Daniele Bennatiego, wymusiła start w Giro. Do końca obawiał się startu. "Wyścig jest niebezpieczny i przebiega w nerwowej atmosferze. Przysparza mi sporo zmartwień" - pisze w SMS-ie do swojego trenera.

Wypadek Belga wstrząsnął światem. To pierwsza śmierć na trasie Giro D'Italia od 1986 roku. Kolejny etap został zneutralizowany, kolarze przejechali go bez ścigania się. Metę wspólnie jako pierwsi minęli koledzy zmarłego z drużyny. Premie finansowe przeznaczone na ten etap przekazano jego rodzinie. Kolarz zostawił dziewczynę w piątym miesiącu ciąży.

Potem cała grupa Leopard-Trek, w której jeździł Weylandt wycofała się z Giro. Podobnie zdecydował jego były przyjaciel z grupy Garmin-Cervelo, Tyler Farrar, wówczas czołowy kolarz świata. Dwa dni po śmierci kolarza, zastrzeżono jego numer startowy.

Cztery miesiące po śmierci Belga, na świat przyszła jego córka, Alizee. - Oby uśmiechała się tak często jak jej tata. To moje największe życzenie - mówi Sophie De Graeve, matka Alizee.

Źródła: Het Laatste Nieuws, Gazet Van Antwerpen, La Repubblica, Gazeta.pl

Inne teksty z serii #DzialoSieWSporcie.

Sprawdź też nasze cykle Sportowe rewolucje i Pamiętne mecze.

Już uciekasz? Sprawdź jeszcze to:
×