18.30, Wrocław. Marta odbiera telefon. Dzwoni mąż, który pół godziny wcześniej rozpoczął trening. Jak co dzień miał przejechać 50 kilometrów na "szosie". I wrócić do domu.
- Źle się czuję. Możesz po mnie przyjechać?
- Co się dzieje? - Marta nie pamięta, kiedy mąż ostatnio na cokolwiek narzekał.
- Boli mnie głowa. Zwymiotowałem. Źle widzę. Nie dam rady dalej jechać.
- Trzymaj się, zaraz tam będę.
Marta wsiada w samochód. Doskonale wie, gdzie jechać, bo Rafał udostępnia jej sygnał swojego GPS-u. Jest na drodze prowadzącej przez szczerze pole. Bez nawigacji nie miałaby szans znaleźć męża. Siedział na poboczu w rowie.
Kilkanaście minut i jest na miejscu. Jeszcze nigdy nie widziała męża w takim stanie. Dzwoni po karetkę.
"Niestety nie mamy teraz wolnych ambulansów. Jeśli ma pani taką możliwość, proszę zawieźć męża do szpitala" - Marta słyszy beznamiętny głos dyspozytorki.
Jest zła i przerażona, bo mąż nie jest już w stanie chodzić samodzielnie i boi się, że nie da rady sama doprowadzić go do auta. Chwilę później przejeżdża dwóch kolarzy i zatrzymuje się samochód, z którego wysiada mężczyzna. Razem pomagają Rafałowi wsiąść do auta.
Marta jedzie do najbliższego szpitala. Na miejscu test na obecność koronawirusa. Potem papierki do wypełnienia.
Są w połowie uzupełniania pustych miejsc w dokumentach, kiedy podchodzi do nich pielęgniarz. Zauważa u Rafała zaawansowany oczopląs. Natychmiast każe Marcie zabrać go do szpitala z oddziałem neurologicznym. Tam będą w stanie mu pomóc.
Marta z dwóch szpitali wybrała ten, do którego jest w stanie szybko dojechać. Tam od razu przyjmują Rafała na SOR. Lekarze wykonują badania.
Zaraz po nich stwierdzają krwawienie do mózgu. Szybko decydują o rezonansie magnetycznym z kontrastem i kolejnych badaniach.
O godzinie 1.30 w nocy Rafał doznaje rozległego wylewu. Zaczyna wymiotować. Po chwili traci przytomność. Intubacja.
- Usłyszałam, że to najgorszy z możliwych wylewów. W pniu mózgu z przebiciem do komór. Nie da się go operować. Do dziś nie wiadomo, co było przyczyną takiego stanu rzeczy. U męża nie stwierdzono tętniaka, guza - niczego, co mogłoby spowodować wylew. Założono dren. Lekarze kazali mi pożegnać się z mężem. Nie dawali nawet najmniejszych szans na przeżycie - wspomina dziś Marta Fabich w rozmowie z WP SportoweFakty. Jej głos drży.
Rafał jest silny
Mijały kolejne dni, a stan Rafała się nie poprawiał. Pojawiło się ogromne wodogłowie. Płyn mózgowo-rdzeniowy bardzo długo nie chciał się oczyścić. Nie można było odłączyć drenu.
- Wreszcie nadeszły dni, które wszystko odmieniły. Nagle płyn mózgowo-rdzeniowy oczyścił się na tyle, że można było umieścić zastawkę mózgowo-otrzewnową. Po tygodniu wykonano kontrolną tomografię. Wtedy lekarz powiedzieli, że neurolodzy i neurochirurdzy są z wyniku bardzo zadowoleni i nie mają już nic do roboty, że Rafałowi trzeba dać szansę, bo jest silny - relacjonuje Marta.
- Jestem przekonana, że kiedy lekarze zobaczą postępy męża w rehabilitacji, nie będą mogli w to uwierzyć - cieszy się Marta. - Mąż jest niezwykle inteligentnym człowiekiem. To, jak pracuje, ile energii wkłada we wszystkie przedsięwzięcia, których się podejmuje, budzi olbrzymi szacunek. Musi dojść na szczyt we wszystkich zadaniach, które przed sobą stawia. Często sobie powtarzałam, że przecież takiego umysłu nie może pokonać żaden wylew…
Rafał pracuje w firmie Thorium Space. Razem z zespołem pracuje nad mikrosatelitą komunikacyjnym. Jest liderem zespołu programistów, jego praca polega na tworzeniu oprogramowania przeznaczonego do wykorzystania w kosmosie. Bardzo lubi swoją pracę.
Marta od samego początku, ani na chwilę, nie dopuszczała do siebie myśli, że całe zdarzenie może skończyć się tragicznie.
- Modliłam się za męża, o cud uzdrowienia. Jednocześnie prosiłam Boga, żeby pozwolił mu spokojnie odejść, jeśli miałby zostać przysłowiową "rośliną". Wiem, że mąż nie chciałby tak żyć. Ale on się obudził, a rehabilitacja idzie świetnie - wyznaje.
Postępy
Marta zawsze uważała, że jeśli kiedyś dowie się o tym, że bliska jej osoba jest śmiertelnie chora, zareaguje paniką. Albo zemdleje. Tymczasem pierwsze, o czym pomyślała po fatalnej diagnozie to, co jeszcze można zrobić, aby pomóc mężowi. I ta myśl do dzisiaj kieruje jej działaniami.
- Mąż od miesiąca jest rehabilitowany w specjalistycznym ośrodku w Krakowie. Przywieźliśmy go tam prosto z OIOM-u. Jedyne, co potrafił na początku, to ścisnąć dłoń w odpowiedzi na pytania. Rozumiał, co się do niego mówi, widział. Aktualnie siedzi już na wózku, bardzo pomaga sobie rękami, powoli zaczyna ruszać nogami, zginać je w kolanach, a prawe biodro lekko unosi nad łóżko. Jest pionizowany na stole. Bardzo dobrze znosi rehabilitację, ma stabilne ciśnienie, jest silny - z dumą wymienia Marta.
Rafał nie może jeszcze mówić. Nie pozwala mu na to rodzaj rurki tracheostomijnej, ale bliscy z powolnego ruchu warg czasem odczytują, co ma do przekazania. Porozumiewa się głównie poprzez skinięcia głową czy ruchy rękami.
- Mam nadzieję, że mąż wróci do pełnej sprawności. Oczywiste jest, że lekarze nie są w stanie dać nam gwarancji, że tak się stanie. Ale ja czuję, że będzie dobrze – zaznacza Marta.
Pełnia życia
Rafał Fabich od zawsze kochał sport. Najpierw trenował Iaido i Kendo, aż wreszcie zakochał się w kolarstwie. Próbował swoich sił na rowerze górskim, ale od 2013 roku jego miłością jest szosówka.
- Jest nieprawdopodobnie ambitny. Pamiętam, jak lata temu startował w swoim pierwszym wyścigu "Tour de Rybnik". Nie ukończył go. Wtedy zarzekał się, że jeszcze będzie wygrywać. Nie było opcji, aby odpuścił. Po trzech latach faktycznie zaczął zwyciężać. Od kilku lat startuje w cyklu wyścigów "Na Dolnym Śląsku", gdzie jako amator ma szansę mierzyć swoje siły z byłymi zawodowymi kolarzami. W 2019 roku zajął piąte miejsce w klasyfikacji generalnej w swojej kategorii wiekowej. Należy do zespołu Huzar Bike Academy Bartka Huzarskiego - wymienia żona Rafała.
Wierzy w to, że mąż wróci do treningów. Ale na razie marzy tylko o tym, aby usłyszeć jego głos. Porozmawiać. Pójść na spacer.
- Nie ma mowy o powrocie do sprawności bez niezwykle kosztownej rehabilitacji. I nie chodzi o 60 minut dziennie w szpitalu. Obecnie ma średnio pięć godzin zajęć dziennie i świetnie sobie radzi. Tylko tak intensywną rehabilitacją może powrócić do pełni życia - przekonuje Marta Fabich.
I dodaje: - Jestem pewna, że kiedyś przyjdzie dzień, że zobaczę go na rowerze. Z szerokim uśmiechem powie mi, że jedzie na trening. A ja będę mogła zrobić mu kilka kolejnych zdjęć i pochwalić się jego osiągnięciami. Jestem o tym przekonana.
Wielkie gwiazdy reprezentacji Polski na igrzyska w Tokio. Rozpoznasz je na zdjęciach? Udowodnij! >>