Życie pisze różne scenariusze. Tevin Brown, jedna z najważniejszych postaci walczącego o mistrzostwo Polski PGE Startu Lublin, przeżył życiową tragedię. Musiał opuścić zespół i to przed decydującym, piątym spotkaniem serii półfinałowej z Treflem Sopot.
Drużyna wspięła się jednak na wyżyny, wygrała i zameldowała się w finale. Brown, który w czwartek wyleciał do USA na pogrzeb, wrócił w poniedziałek. Kilka godzin przed pierwszym finałowym starciem z Legią.
ZOBACZ WIDEO: #dziejesiewsporcie: To był niesamowity wyścig. Piłkarze zmierzyli się z bolidem
Był gotowy. Wszedł na parkiet i zrobił show. Trafiał ważne rzuty, pokazywał fantastyczne akcje indywidualne. Pomógł. PGE Start wygrał z Legią 82:81. Brown miał 19 punktów, sześć zbiórek i trzy asysty.
"Trzeba się zachować jak człowiek"
W drużynie wiedzieli niemal od początku serii, że Brown w pewnym momencie wyleci do USA. Długo nie było wiadomo kiedy. Przed czwartym meczem z Treflem oznajmił, że nadszedł ten dzień.
- Jak powiedział mi o tej sytuacji, to nawet się nawet chwili nie zastanawiałem - przyznał Wojciech Kamiński, trener PGE Startu.
"Kamyk" dodał, że kiedyś sam był w podobnej sytuacji. - Siedziałem w autobusie - wprawdzie jako asystent trenera, a to nie tak ważna osoba - a z klubem jechaliśmy na pierwszy mecz półfinałowy do Sopotu. Dostałem informację o śmierci swojego taty. Ja się nikogo nie pytałem. Po prostu wziąłem torbę i wyszedłem - wrócił pamięcią do prywatnego dramatu.
Dodał, że musiał ochłonąć. Dopiero potem poinformował wszystkich co się stało i dlaczego tak się zachował. W temacie wylotu Browna nawet przez myśl nie przeszło mu, że może zachować się inaczej. Że ktokolwiek może.
- Są takie sytuacje życiowe, że nie ma co dyskutować. Po prostu trzeba się zachować jak człowiek, bo to dobro kiedyś wróci - przyznał.
Niezmordowany
Brown wrócił do Polski w poniedziałek. Wylądował w Warszawie po czym ruszył w podróż do Lublina. Na hali pojawił się prawie trzy godziny przed meczem. Miał robotę do wykonania.
- Bardzo chciał. Pomimo tego, że był na pewno szalenie zmęczony. Dostał skauting, żeby w samolocie mógł go przeglądnąć. Żeby był przygotowany. Naprawdę bardzo chciał - zdradził Kamiński.
I pomimo wielkiego zmęczenia Brown zrobił swoje. Szalał w pierwszej połowie, w której trzymał PGE Start w grze. Potem pomogli koledzy, a lublinianie wykonali pierwszy krok w kierunku mistrzostwa Polski.
- Tevin jest super człowiekiem. Cichym, bardzo dobrym zawodnikiem. Cały zespół musi pracować, aby on te rzuty oddawał. Ktoś musi z nim trenować, żeby był w takiej formie w jakiej jest. Przyszedł, wkomponował się, zawodnicy go przyjęli, a on oddaje z nawiązką - skwitował wszystko Kamiński.
Brown do składu PGE Startu dołączył w trakcie sezonu. Jego angaż wymusiła niejako kontuzja Manu Lecomta. Teraz obaj ciągną zespół po spektakularny sukces. Na PGE Start nikt nie stawiał, a jest trzy zwycięstwa od mistrzostwa Polski.
- Oczywiście, że jestem zadowolony z tego gdzie jesteśmy. Być w finale z drużyną, na którą nikt nie stawiał, to ogromny sukces. Jak to jednak w życiu i sporcie: apetyt rośnie w miarę jedzenia - zakończył Kamiński.