Niestety, to już pewne. Gwiazdor zespołu Indiana Pacers podczas siódmego meczu Finałów NBA doznał fatalnej kontuzji.
Jak potwierdził dziennikarz ESPN, Shams Charania, Tyrese Haliburton, grający w tej serii z urazem łydki, doznał zerwania prawego ścięgna Achillesa. Czeka go długa przerwa.
ZOBACZ WIDEO: #dziejesiewsporcie: Co za precyzja Sabalenki! Spójrz tylko, co zrobiła
Haliburton chciał pomóc swoim Pacers w kluczowym meczu o mistrzostwo NBA. Świetnie rozpoczął, bo w siedem minut rzucił aż dziewięć punktów. Przy próbie ataku na kosz w pierwszej kwarcie upadł jednak na parkiet i nie był w stanie nawet sam udać się do szatni.
Oklahoma City Thunder pokonali ostatecznie Pacers 103:91 i sięgnęli po trofeum.
- Wszystkim nam zamarły serca - przyznał trener Rick Carlisle. - Wszyscy jesteśmy tym zdruzgotani - dodał T.J. McConnell. Haliburton choć nie mógł wrócić do gry, wspierał kolegów z szatni, bijąc brawo i krzycząc zagrzewające hasła przez cały mecz.
Skrzydłowy Pacers, Pascal Siakam nie krył wzruszenia: - Jestem dumny z tego chłopaka. Przeszedł wiele - krytyka, stres, kontuzje - ale walczył każdego dnia. Dał nam wszystko, co miał. Chciałem tego tytułu dla niego. To boli, że nie mógł z nami dokończyć tej walki - mówił o swoim koledze Kameruńczyk.
25-letni Haliburton był bohaterem jednego z najbardziej spektakularnych występów w historii playoffów NBA. W każdej z czterech rund trafiał rzut na remis lub zwycięstwo w końcówce spotkania - jako pierwszy gracz w dziejach ligi. Średnio notował 17,7 punktu i 9 asyst przy 46-procentowej skuteczności, a jego 197 asyst to nowy rekord organizacji w jednej fazie play-off. - To, co zrobił, było niespotykane. Ale zawsze chodziło o zespół. I to właśnie piękne - podsumował trener Carlisle.