Wszystko układało się źle - wywiad z Konradem Wysockim, byłym skrzydłowym Anwilu

Michał Fałkowski
Michał Fałkowski
Dziennikarze robili presję, kibice też, klub miał swoje oczekiwania. A nie jest trochę tak, że jakby klub płacił terminowo to dzisiaj w ogóle nie rozmawialibyśmy o takich rzeczach?

- Ale pieniądze były na czas na początku sezonu, a i tak przegraliśmy kilka meczów. Problemem tego zespołu było to, że nie mieliśmy w ogóle spokoju. Ciągle jakieś zawirowania, jakieś zmiany. Był jeden problem, rozwiązywaliśmy go, to pojawiał się drugi. Poradziliśmy sobie z nim, pojawiał się trzeci. I tak cały sezon.

Gdzie był początek tej serii?

- Przegraliśmy pierwszy mecz w Toruniu i wtedy. Wszyscy zaczęli się trząść. Wiem, że klub miał presję ze strony właścicieli i sponsorów - że musimy wygrać kolejny mecz, że w ogóle nie ma żadnej innej opcji. Dodatkowo, trener Niedbalski jest bardzo młody i gdy przegrał pierwsze spotkanie, widać było po nim stres. Stres w prowadzeniu meczów, napięcie podczas zajęć treningowych. I nagle przegraliśmy drugi mecz, trzeci i był koszmar. W klubie wszyscy zdenerwowani, trener wkurzony i zestresowany jeszcze bardziej, my zdołowani, dziennikarze piszą, żeby zwalniać wszystkich, kibice też dokładają swoje trzy grosze. A my jesteśmy też ludźmi. Owszem, profesjonalistami, ale tylko ludźmi.

Przepraszam, ale wydawało mi się, że w tak doświadczonym zespole - poza tobą byli przecież także Seid Hajrić, Andrea Crosariol, Arvydas Eitutavicius, nawet Greg Surmacz czy Deonta Vaughn - gdzie są zawodnicy, którzy w niejednym klubie grali i niejedno widzieli, poradzą sobie w takiej sytuacji.

- Ale jakie to było granie poszczególnych zawodników? Andrea grał up and down, mecze świetnie przeplatał takimi, w których nie widziałeś go na boisku. Arvydas w ogóle miał trudny sezon, Seid... Seid... No lubię go jako kolegę, ale jako kapitan powinien dawać nam zdecydowanie więcej.

Wiesz, my nigdy tak naprawdę nie byliśmy drużyną. Mieliśmy chłopaków, którzy indywidualnie dużo umieją, ale razem nie chcą grać. Sportowo, umiejętnościami też zespół był mocny, na pewno na play-off, może wyżej. Charakterologicznie jednak nie mogło to się udać. Za mało ludzi z pasją, a za dużo tych, którzy chcą grać i zarabiać kasę.
Konrad Wysocki jako jeden z nielicznych graczy Anwilu może po fatalnym sezonie klubu spojrzeć w lustro Konrad Wysocki jako jeden z nielicznych graczy Anwilu może po fatalnym sezonie klubu spojrzeć w lustro
Etitutavicius, Crosariol, Hajrić i trener Krunić nie dokończyli sezonu decyzją Rady Nadzorczej.

- No tak, tego do tej pory nie rozumiemy. Ta decyzja nastąpiła chyba wtedy, gdy mieliśmy jeszcze pięć meczów grania i nadal mogliśmy zagrać w play-off. Powiem więcej, trzy-cztery mecze wygralibyśmy, gdybyśmy mieli pełny skład i dzisiaj nie byłoby tej rozmowy. Nie rozumiem tej decyzji, także pod względem finansowym. Klub ma problemy i co? Teraz ma jeszcze większe. Przecież ci zawodnicy pójdą do sądów i i tak dostaną swoje pieniądze.

Nie myślałeś o odejściu w momencie, gdy usłyszałeś o tej decyzji?

- Pewnie, że tak. Ale tutaj wyszedł mój charakter sportowca. Podpisałem kontrakt na cały sezon, to jest moja praca, to jest moja pasja i skoro trenowałem w trudnych warunkach przez kilka miesięcy, to dlaczego mam uciekać cztery tygodnie przed końcem sezonu.

Jesteś mocno zmęczony psychicznie?

- Mimo wszystko nie. Teraz, w ostatnich tygodniach, miałem dużo czasu na myślenie. Presji nie było już żadnej, mogłem to wszystko sobie poukładać. Teraz wracam do domu, to mój pierwszy sezon bez play-off od jakichś siedmiu-ośmiu lat, ale... nie czuję się z tym dobrze.

Co cię najbardziej denerwuje w koszykówce?

- Gdy jest zespół, który mógłby grać zdecydowanie lepiej, a który tak nie gra (śmiech).

Czy Anwil podniesie się z kolan i w przyszłym sezonie wróci do play-off?

zagłosuj, jeśli chcesz zobaczyć wyniki

Już uciekasz? Sprawdź jeszcze to:
×
Sport na ×