Grzegorz Kukiełka: Pasja ponad wszystko

Michał Fałkowski
Michał Fałkowski
Ludzie kojarzą cię przede wszystkim ze Starogardem Gdańskim, a tymczasem pochodzisz z innego koszykarskiego miasta, Zielonej Góry.

- Oczywiście. W Polpharmie grałem przez sześć lat łącznie i to dla mnie wyjątkowy klub, ale z krwi i kości jestem zielonogórzaninem.

Który kibicuje Stelmetowi?

- Zastalowi (śmiech). I Anwilowi teraz, oczywiście! Pamiętam jednak jak Milos Babić, Roberts Stelmahers i Jarosław Kalinowski grali w hali w Dzonkowie.

Dlaczego jako młody chłopak nie zostałeś w Zielonej Górze, tylko wyjechałeś do Warki? Zastal grał przecież wtedy, w latach 90-tych, w ekstraklasie.

- Po prostu zostałem zauważony przez trenerów, którzy pracowali dla SMS PZKosz Warka. Zanim to jednak jeszcze nastąpiło, miałem przejść do Śląsk Wrocław. Razem z Robertem Skibniewskim mieliśmy dołączyć do tego klubu jako młodzi gracze. Liceum było załatwione, egzaminy pozdawane, ale wtedy pojawił się trener Zawadka i można powiedzieć, przerobił mnie (śmiech). Niczego nie żałuję. Przecież dzięki dobrym występom w Warce grałem regularnie w kadrach młodzieżowych. Pamiętam mistrzostwa Europy juniorów, na których byłem trzecim strzelcem za Grekiem Nikosem Zisisem i Łotyszem Kristapsem Janicenoksem i gdy dzisiaj patrzę na to gdzie oni są, a gdzie ja... No, ale jest też inna grupa ludzi, która już nie gra w koszykówkę.

Jedynym epizodem zagranicznym w twojej karierze jest węgierski Dombovar. To był kiedyś dość popularny kierunek dla polskich graczy.

- Tak. Na Węgrzech grali Adrian Małecki, Mirosław Łopatka, Tomasz Celej, ze mną w zespole był Adam Metelski. W transferze do Dombovaru pomógł mi właśnie Mirek Łopatka, który dał namiary na agenta. I to ciekawa rzecz: pierwotnie ja i Adam mieliśmy jechać do innego zespołu, ale po drodze zahaczyliśmy o testy w Dombovarze. I traf chciał, że zagraliśmy tak dobrze, że zaoferowano nam kontrakty. Zgodziłem się, dostałem klubową "furę" i poczułem się jak prawdziwy obcokrajowiec w drużynie (śmiech).
Grzegorz Kukiełka podczas oficjalnej prezentacji w Anwilu Grzegorz Kukiełka podczas oficjalnej prezentacji w Anwilu
Posmakowałeś zupełnie innej roli.

- Nic nie rozumiałem co do mnie krzyczeli na trybunach (śmiech). Mogłem skupić się tylko na koszykówce. Żadnego czytania Internetu czy prasy, sama koszykówka w najczystszej postaci! Dostawałem konkretne komendy, polecenia i graliśmy. Język był kosmiczny, choć nauczyłem się kilkunastu podstawowych zwrotów, ale trener mówił po angielsku, więc nie było problemu. I jak to bywa z obcokrajowcami - jak już się zaaklimatyzowałem, to i były minuty, i oczekiwania i dobra gra.

Mogę pochwalić się też tym, że na Węgrzech wyszedł mi wsad życia. Zawsze miałem dobry wyskok i kiedyś powiedziałem naszemu rozgrywającemu Amerykaninowi, żeby spróbował zagrać nad kosz. I traf chciał, że podał mi z połowy, gdy ja wybiegałem zza pleców obrońców. Piłka poszła, podał jednak trochę za nisko. Ale złapałem ją i zamiast zapakować w zwykły sposób, wyszła mi "paczka" tyłem. Pamiętam, że to zagranie pokazywali nawet w krajowej telewizji. Co ciekawe, w drużynie przeciwnej grali wówczas moi koledzy: Mirek Łopatka i Tomek Celej. Ogółem, zostałbym na dłużej na Węgrzech, gdyby nie oferta z rodzinnej Zielonej Góry.

W Zastalu zbierali się wówczas wychowankowie, którzy mieli zrobić awans do ekstraklasy.

- Dokładnie. Był Paweł Szcześniak, Robert Morkowski, Jarek Kalinowski, trenerem Taduesz Aleksandrowicz. Coś jak misja. Zawsze oglądałem Zieloną Górę w Dzonkowie, a tymczasem była szansa w końcu zrobić coś dla tego klubu. Wygraliśmy więc w sezonie zasadniczym 21 meczów z rzędu, ale potem... przegraliśmy 1-3 w ćwierćfinale. Dzisiaj wiem, że wtedy trenowaliśmy po prostu za ciężko. Jakieś ciężary, jakieś sztangi, po to aby nabrać mocy. A Stalówka grała sobie w "siatkóweczkę" na treningach i bez presji, a także od stanu 0-1, wygrała trzy mecze. Ostatecznie do ligi awansował Znicz Jarosław i ja też przeniosłem się do tego klubu. Spędziłem jednak tam rok, po czym znowu wróciłem do Zielonej Góry. I tym razem zrobiliśmy awans. Nie było innej możliwości, bo została oddana do użytku nowa hala CRS. A mnie spotkała nagroda w postaci jednego sezonu w ekstraklasie w barwach macierzystego klubu. Zajęliśmy wówczas 9. miejsce.

Twoja kariera to takie klasyczne up and down.

- Wiadomo jak to jest. Jak są minuty, jak się gra trzy kwarty czy więcej, to można rozwinąć skrzydła. A jak gra się 10 czy 12 to jednak tylko trzepocze się tymi skrzydełkami.

Zależy też jak to wygląda z obecnością na parkiecie. Czy stoisz w rogu, czy jesteś "pod piłką".

- Dokładnie. Ja w Anwilu jestem świadomy swojej roli. Mam zmieniać Champa Oguchiego i przyznam, że bardzo mu kibicuję. To fajny, normalny i skromny człowiek. Dobrze nam się współpracuję, a ja czuję wsparcie trenera Igora Milicica. Wychodząc na parkiet mam pewność siebie, bo wiem, że nie mogę się bać, tylko muszę rzucać, gdy jest pozycja. I ja chcę robić to, co umiem. Zagrać w obronie dobrze, nie dać się minąć, w ataku oddać kilka rzutów, dołożyć swoją cegiełkę. Chcę przychodzić po meczu do domu, patrzeć w lustro i wiedzieć, że pomogłem, że zrobiłem dobrą robotę.

Czy Grzegorz Kukiełka zaliczy udany sezon we Włocławku?

zagłosuj, jeśli chcesz zobaczyć wyniki

Już uciekasz? Sprawdź jeszcze to:
×
Sport na ×