Kobe Bryant - w blasku purpury i złota cz. I

Ziemowit Ochapski
Ziemowit Ochapski

- Mój ojciec zawsze wkładał w grę całe serce i przez cały czas starał się nauczyć mnie tego samego. Wydaje mi się, że to najlepsza rada jaką ktokolwiek mi dał - opowiada Kobe. Tygodniowy plan Bryantów podporządkowany był w całości kalendarzowi Joego. Mecze zawsze odbywały się w niedziele, a okazyjnie również w środy lub czwartki. Po sobotnich treningach senior rodu zabierał familię na wycieczki krajoznawcze, a w poniedziałki wszyscy jechali do któregoś z większych miast, żeby spotkać się z rodzinami innych amerykańskich koszykarzy grających we Włoszech.

Po porannym treningu Joe wracał do domu na lancz, a następnie odbierał Kobego ze szkoły i zabierał ze sobą na popołudniowe zajęcia. Podczas gdy profesjonaliści ćwiczyli na pełnych obrotach, dzieciak miał do dyspozycji boczny kosz i próbował naśladować zagrania swojego taty. W trakcie spotkań natomiast wychodził na parkiet w przerwie i zabawiał publiczność swoimi popisami. - Fani mnie dopingowali, a ja to po prostu uwielbiałem - wspomina. Z biegiem czasu młody Bryant robił się coraz bardziej pewny siebie, a pewności tej dodawały mu pojedynki jeden na jednego z kolegami z zespołu Joego. Starsi oczywiście zawsze dawali chłopakowi wygrać, ale podkładali się tak sprytnie, że Kobe nigdy się nie zorientował. Nic również nie było w stanie przyćmić dumy, którą dzieciak czuł wtedy, gdy ojciec przy wszystkich mu gratulował.

Pod koniec lat osiemdziesiątych i na początku dziewięćdziesiątych Internet dopiero raczkował, ale Bryantowie znaleźli sposób, żeby nie stracić kontaktu z najlepszą koszykarską ligą świata. Dziadkowie Kobego raz lub dwa razy w tygodniu wysyłali do Włoch kasety wideo z meczami oraz magazynami poświęconymi NBA. Dzięki temu chłopak chłonął bieżące oraz historyczne wydarzenia na parkietach w USA. Joe dodatkowo często otrzymywał z ojczyzny nagrania szkoleniowe, które chętnie analizował z synem.

Koszykówka była dla Bryanta juniora nie tylko formą rozrywki. Młodzieniec marzył o zawodowej karierze i jednocześnie robił wszystko, żeby swe marzenie zrealizować. W Europie ciężko było o rówieśników równie poważnie traktujących ten sport, więc każdego lata odwiedzał z ojcem rodzinną Filadelfię i grał w silnie obsadzonej lidze Sonny'ego Hilla. Młody zawodnik pojawiał się w Stanach regularnie od dziesiątego roku życia i rywalizował z chłopcami w swoim wieku oraz starszymi. Pomiędzy meczami cennych wskazówek udzielali mu ojciec i wujek Chubby. - Poświęcali mi sporo czasu. Pracowaliśmy nad rzutami, zbiórkami oraz obroną. Zachęcali mnie, żebym na boisku nigdy nie odpuszczał - opowiada Kobe. Z jednej strony chłopaka namawiano do agresywnej gry, a z drugiej zakazywano... oglądania przemocy w telewizji. - Za moich czasów dzieciaki zachwycały się takimi rzeczami jak "W krainie zabawek" czy "Willy Wonka i fabryka czekolady" - dodaje. - W ogóle nie potrzebowaliśmy patrzeć na tę całą przemoc.

Wakacyjne wizyty Kobego w USA kręciły się głównie wokół koszykówki oraz spotkań z dziadkami. Chłopakowi ciężko było bowiem złapać kontakt z rówieśnikami, gdyż nie orientował się w trendach panujących za oceanem. Kibicował innym drużynom, lubił piłkę nożną, nie znał się na amerykańskiej muzyce i nieczęsto oglądał produkcje rodem z Hollywood. - Przez większość czasu mieszkałem we Włoszech, więc wiele mnie omijało - tłumaczy. - Muzyka stanowi ważną część życia nastolatków i ułatwia nawiązywanie kontaktów.

W trakcie sezonu 1991/92 Joe Bryant zdecydował, że nastał już właściwy czas na sportową emeryturę i powrót do ojczyzny. Choć jego dzieciom podobało się w Italii, to jednak w Stanach Zjednoczonych miały one większe szanse na rozwój swoich talentów i spełnienie marzeń. Sharia i Shaya przygotowywały się do pójścia do koledżu, a Kobe miał przed sobą końcówkę gimnazjum i  wybór szkoły średniej. - Kumple życzyli mi szczęścia - wspomina. - Zapewniali mnie, że jestem dobrym graczem, lecz jednocześnie ostrzegali, że Ameryka to zupełnie inny świat, i że muszę o tym pamiętać.

W słowach kolegów wyraźnie dało się wyczuć nutkę zazdrości, więc młody koszykarz starał się nimi nie przejmować. Gdy zamykał oczy, widział perfekcyjne rzuty Larry'ego Birda, podniebne wsady Michaela Jordana oraz łamiące prawa fizyki asysty "Magica" Johnsona. Wierzył, że pewnego dnia zagra w tej samej lidze, a może nawet zdoła wybiec na parkiet obok któregoś z nich. - Chciałem grać tak jak "Magic" - opowiada, a jego rodzice śmieją się, że kibicował Lakersom zanim jeszcze zaczął mówić. - Mieszkałem we Włoszech, więc mogłem polegać tylko na nagraniach wideo. Chłonąłem wszystko jak leci - każdego zawodnika i każde zagranie. Po powrocie do USA dowiedziałem się jednak, że nigdy nie osiągnę wzrostu Johnsona, więc skupiłem się w stu procentach na Jordanie. Ludzie często nie mają pojęcia jak wielki wpływ miał na mnie ten facet.
Zanim jednak Kobe Bryant w ogóle trafił do NBA, musiał jakoś zwrócić na siebie uwagę ligowych włodarzy. Standardowa droga do zawodowstwa wiedzie przez liceum oraz uczelnię wyższą, a syn Joego po powrocie do Filadelfii znajdował się jeszcze przed tym pierwszym etapem. Nastoletni chłopak trafił do gimnazjum Bala Cynwyd i już pierwszy dzień w nowej szkole okazał się dla niego brutalnym zderzeniem z rzeczywistością. - Tamtejsze dzieciaki w ogóle nie mówiły po angielsku! - śmieje się. - One posługiwały się jakimś dialektem, a ja nie mogłem zrozumieć ani słowa.

Koniec części pierwszej. Kolejna już w najbliższy poniedziałek.

Bibliografia: Los Angeles Times, Los Angeles Daily News, Philadelphia Inquirer, USA Today, cnn.com, nba.com, baksetball-reference.com, Jeff Savage - Kobe Bryant: Basketball Big Shot, Robert Schnakenberg - Kobe Bryant, Mark Stewart - Kobe Bryant: Hard to the Hoop.

Już uciekasz? Sprawdź jeszcze to:
×
Sport na ×