Maciej Kwiatkowski: 10 ruchów, które uczyniły z Cavaliers najlepszą drużynę Wschodu NBA (felieton)

Maciej Kwiatkowski
Maciej Kwiatkowski
1. Decyzja 2.0 - Powrót LeBrona w lipcu 2014 roku

To jeden z tych momentów, gdy dobrze pamiętasz, gdzie wtedy byłeś. Ja byłem w tym samym miejscu przy tym samym biurku - inne było tylko światło - gdy wieczorem naszego czasu w piątek 11 lipca 2014 roku "Sports Illustrated" opublikował list Jamesa pt. "Im' Coming Home". W tamtym momencie jego powrót do Cleveland był zaskoczeniem. Ale z drugiej strony starzejący się Heat dopiero co zostali rozjechani w Finałach NBA 1-4 przez San Antonio Spurs i osamotniony James zaliczał w nich blisko dwa razy więcej punktów niż Dwyane Wade i Chris Bosh razem wzięci. Stało się wtedy oczywiste, że będzie potrzebował pomocy, jeśli chce kontynuować grę o pierścienie mistrzowskie. Sensacyjne wygranie przez Cavaliers majowej loterii draftu tylko podsyciło możliwość powrotu do Cleveland - grę u boku 22-letniego Irvinga i 19-letnich Andrew Wigginsa lub Jabariego Parkera. Mało kto jednak wtedy w lipcu przypuszczał, że dobijający 30-tki James zdecyduje się marnować najlepsze lata swojej kariery na grę z koszykarskimi smarkaczami. Im bliżej było Decyzji 2.0, tym częściej słychać było, że wybierze krótką, jedno/dwu-roczną umowę w Miami.

2. Decyzja 1.0 - LeBron opuszcza Miami w lipcu 2010 roku

James dziś już wie, że nie zrobiłby po raz drugi telewizyjnej szopki, jaką za namową agenta i samego ESPN'u odstawił w lipcu w 2010 roku. To też był moment, gdy pamiętasz, gdzie wtedy byłeś i pamiętam, że była godzina 3:29 polskiego czasu, gdy ubrany w kraciastą koszulę James powiedział słynne "Next year i'm taking my talents to South Beach". Dzień później jego koszulki rządkami płonęły na ulicach Cleveland, a właściciel Dan Gilbert napisał czcionką 'Comic Sans' list, w którym nazwał LeBrona zdrajcą. Dziś wszyscy zainteresowani - może poza ESPN'em - raczej żałują tego co zrobili w tamte gorące dni lipca 2010. James już w następnym sezonie przekonał się, że ta oryginalna "decyzja" kosztowała go najpewniej utratę nagrody MVP i uczyniła z niego największego wroga w halach NBA. Stracił i u dziennikarzy i przede wszystkim w oczach kibiców. Stał się tym złym charakterem NBA - coś czego, jak sam potem przyznał, nie znosił dobrze na boisku. Sam ruch pozwolił jednak Jamesowi zdobyć upragniony tytuł mistrza NBA i oswobodzić się z wiszącej na nim od lat presji gracza, który nie dawał rady w kluczowych momentach (mecz nr 5 z Bostonem w 2010 roku, przegrana w Finałach 2011 z Dallas). Z drugiej strony, jego odejście pozwoliło Cavaliers stać się jedną z najgorszych drużyn w NBA i rozpocząć w ten sposób przebudowę wokół draftu i młodych graczy. Gdyby James został w Cleveland i Gilbert wciąż inwestowałby w drużynę duże pieniądze, to z uwagi na restrykcje "salary-cap" niemal niemożliwym byłoby dodanie do tamtego składu młodych, utalentowanych zawodników. Skończyłoby się na tym, że weterani wpadaliby i wypadaliby z drużyny jak przez obrotowe drzwi, a Cavaliers reagowali w popłochu na groźbę potencjalnego odejścia Jamesa. Dla przypomnienia drużyna, którą James doprowadził do bilansu 61-21 w sezonie 2009/10 miała w składzie jako najważniejszych graczy 28-letniego wówczas Mo Williamsa, 34-letniego Antawna Jamisona, 35-letnich Anthony'ego Parkera, Zydrunasa Ilgauskasa i 38-letniego Shaqa. Mam wrażenie, że im więcej czasu mija, tym trudniej dziwić się mu, że odszedł.

Już uciekasz? Sprawdź jeszcze to:
×
Sport na ×