Michał Hlebowicki: Podoba mi się jasny cel. Zawsze wyznaczałem sobie drabinkę

Adam Popek
Adam Popek

W przekroju tych sezonów, wyjazdów, co pana tak prawdziwie zaskoczyło?

- Tego wiele się przydarzało. Pamiętam, bardzo zaskoczył mnie samolot, którym lecieliśmy na ćwierćfinał pucharu FIBA z Cypru do Mariupolu. Dwa razy zresztą tam lecieliśmy. Przegraliśmy pierwszy mecz u nich i potem zwyciężyliśmy u siebie. Nawet sobie myślałem, że jak mamy wygrać, żeby potem lecieć tam znowu, przegrać, to może lepiej nie lećmy. Maszyna była strasznie stara, niczym z 1942 roku. Wchodziliśmy do środka jak żołnierze, przez ogon. Jakiś olej kapał i na płycie lotniska widziałem sporą kałużę. Kiedyś dużo latałem, nawet kilka razy w miesiącu, jednak ten samolot zrobił na mnie wrażenie. Naprawdę się bałem. Znaczy leciał bardzo dobrze, tyle że miał pewne mankamenty. Długo startował, jak się poderwał to widziałem koniec pasa. Później długo się podnosił, ale doleciał.

A jakość sportowa ligi ukraińskiej wywarła pozytywne wrażenie?

- Zależy od pojedynku. Miałem zaszczyt grać z BK Kijów, który trenował Sasa Obradović. Pamiętam, że zagrałem dobre zawody, a on mówi, że skądś mnie kojarzy. Powiedziałem , iż w 1999 roku miałem zaszczyt rywalizować z Tobą razem z moją reprezentacją. On sobie coś przypomniał, powiedział parę słów. Tylko to był dziwny sezon na Ukrainie. Władze w centrali się pokłócili i zrobili dwie ligi. Jedna funkcjonowała pod egidą banku, który ją finansował, a druga pod zwierzchnictwem federacji. Ja grałem w tej federacyjnej, liczącej 9 drużyn. Równoległa liga skompletowała podobny zestaw. Bank dawał pieniądze każdemu zespołowi, żeby zbudował sobie kadrę. Rozgrywki musiały wystartować. Pamiętam, że oni nie podlegali pod FIBĘ. Taka ciekawostka, był w Anwilu rozgrywający, notabene bardzo dobry, Henderson. Miał jakiś kłopot ze stosowaniem dopingu, ale we wspomnianej lidze dostał wysoki kontrakt i świetnie sobie radził. Mało tego, dochodziło do sytuacji, że Budivielnik Kijów grał dla banku, a BK Kijów dla federacji. My przyjeżdżając na mecz z BK czekaliśmy aż skończy się starcie Budivielnika w… zupełnie innej lidze, chociaż również ukraińskiej. Moja drużyna nazywała się BC Nikolaev, około 100 kilometrów od Odessy. W Odessie miałem kolegę, Olega Jusznika, spotkałem go w Słupsku i Pruszkowie. Byliśmy w stałym kontakcie. Miałem do kogo pojechać i porozmawiać po polsku.

Ale zna pan język rosyjski, więc raczej problemów z komunikacją nie było?

- W szkole się uczyłem, potem nieco zapomniałem, lecz podszkoliłem. Na Łotwie, gdzie rodzimy język jest trudny również porozumiewałem się po rosyjsku. Jednak pół życia spędzili w Związku Radzieckim, zanim Łotwa odzyskała niepodległość, więc ten język znają.

Jak pojawiała się oferta przed lub w trakcie sezonu to od razu podejmował pan decyzję o ewentualnym przyjęciu czy wnikliwie analizował sytuację?

- Zawsze analizowałem, chciałem dowiedzieć się czegoś o klubie. Na przykład Ukraina. Sprawa wyszła całkiem przypadkowo. Litewski agent, który działał na Łotwie zaproponował mi ten zespół. BC Nikolaev nigdy nie miał zagranicznych zawodników. Zajęliśmy dobre, piąte miejsce. Mocno walczyliśmy z Chemikiem Jużnyj. Ja i
Amerykanin, byliśmy pierwszymi spoza Ukrainy graczami.

Można powiedzieć, że podczas całej kariery jeżeli nie znajdował się pan w wyjściowej piątce, to był mocnym punktem rotacji?

- Zawsze zależy gdzie. Raczej miewałem dobrą pozycję i nawet wchodząc z ławki znajdowałem się raczej wśród tych pierwszych, którzy zmieniali podstawowych zawodników. Na Cyprze większość meczów rozegrałem w pierwszym składzie. W Barons Ryga mieliśmy wysoki budżet i bardzo silny skład. Tam zmieniałem świetnego Kasparsa Berzinsa, mierzącego 213 cm wzrostu. Ja sobie założyłem, że nie chcę "grzać ławy". Co to za kariera, którą się przesiedzi? Są tacy, którzy mają na koncie zdobyte puchary, sukcesy, ale niezbyt w tym pomogli. Wolałem iść nawet do słabszej drużyny i grać, rozwijać się. Potem zbierane doświadczenie procentowało. Tak w każdym klubie było, po dzień dzisiejszy.

Wracając do R8 Basket Politechniki, od czego zależy wasz dobry wynik? Co trzeba robić, żeby prezentować poziom jak w pierwszej kwarcie spotkania z Zagłębiem Sosnowiec, wygranej 32:8?

- Myślę, że ciężko zawsze pokazywać takie oblicze. Tamta kwarta była bardzo dobra. Stać nas na to, lecz wtedy trafialiśmy każdy rzut. Musimy utrzymywać w sobie taki tonus koncentracji i naładowania. Tak jak pokazało ostatnio Jaworzno. Każdy chce się z nami bić, zwyciężać. Dostaliśmy lekcję. Każdy sobie przemyśli co robił źle, m in. ja. Nie możemy popadać w samozachwyt, jak kiedyś mówił Jacek Gębal, że wygramy w cuglach całą ligę. Nikt nam tego nie da. Jeżeli jednak zagramy swoją koszykówkę to myślę, iż trudno będzie nas pokonać.

Wybiegając do przodu, obawia się pan trochę formuły fazy play off i rywalizacji pomiędzy grupami?

- One zawsze rządzą się swoimi prawami. Krążą głosy, że to czas weteranów, a kto ma ich najwięcej? To będzie, zatem nasz czas. Tak poważnie, wszyscy pracują, razem ze sztabem szkoleniowym, by wtedy uzyskać optymalną formę. Różne były cuda. Pamiętam parę sezonów temu ligę niemiecką, że do pierwszej czwórki awansowała piąta, szósta, siódma i ósma drużyna. Będziemy musieli być dobrze przygotowani. Do tego trochę jeszcze czasu.

Czego oczekuje pan po tym sezonie?

- Awansu do pierwszej ligi, żeby omijały mnie kontuzje. W przypadku awansu chciałbym zostać w klubie i powalczyć o ekstraklasę i stworzyć tą historię.

Rozmawiał: Adam Popek

Czy R8 Basket Politechnika Kraków awansuje do I ligi?

zagłosuj, jeśli chcesz zobaczyć wyniki

Już uciekasz? Sprawdź jeszcze to:
×
Sport na ×