Igor Milicić: Nie jestem wygodny dla ludzi (wywiad)
Wiem, że wiele osób to boli, ale taka jest prawda.
Prawie wszystkie transfery okazały się celne: Almeida, Nowakowski, Hosley czy Zyskowski.
W doborze zawodników mieliśmy dużo szczęścia. Udało się trafić ze wszystkimi zakupami za dwa razy mniejszą cenę. Podpisaliśmy zawodników bardziej atletycznych, którzy po pokonaniu Nymburka na turnieju w Toruniu uwierzyli, że ta szybka gra przyniesie efekty. Było dużo biegania i przez to było sporo otwartych pozycji na początku akcji. Nazwaliśmy nasz atak: "Anwil 8 seconds". To było wszystko rozgrywane po liniach i zgodnie z pewnym szablonem, ale musiało się zakończyć w pierwszych ośmiu sekundach.
Jakich argumentów pan użył w rozmowach z zawodnikami, żeby przekonać ich do przejścia do Anwilu, który poniósł tak spektakularną klęskę?
Nie ukrywam, że szukałem zawodników, którzy byli w lekkiej desperacji. Takich, którzy chcą się pokazać, są ambitni i pasują jednocześnie do naszego stylu gry. Razem z członkami sztabu szkoleniowego wykonaliśmy tytaniczną pracę przed sezonem. Czasami siedzieliśmy przed komputerem po 20 h na dobę, żeby znaleźć takich zawodników, którzy mieszczą się w naszym limicie finansowym. To zawsze jest trochę loteria, ale tym razem szczęście nam dopisało. Tak jednak nie można działać w nieskończoność.
Nie powiedział pan o jednej ważnej rzeczy - o dobrych relacjach z agentami zawodników.To ważny element całej układanki. Agenci już wiedzą, że w Anwilu dobrze pracuje się z zawodnikami, których wartość z każdym miesiącem wzrasta. W negocjacjach to ma znaczenie. Te dobre relacje należy "pielęgnować". Jak się nie ma dużej kasy do wydania, to trzeba mieć inne atuty, z których można później skorzystać.
Tak też do Włocławka trafił Quinton Hosley? On przecież w Anwilu nie zarabiał aż tak wielkich pieniędzy.
Dla Anwilu nie są to aż tak małe pieniądze, to jeden z najlepiej opłacanych zawodników w naszym składzie. Prawdą jest jednak fakt, że Quinton przyszedł do nas, bo widział, że może sięgnąć po kolejne mistrzostwo. To jest gość, który kocha kolekcjonować tytuły.
Z kimś się trudniej pracuje - z Hosleyem czy Woodsem?
Do jednego i do drugiego trzeba umieć podejść. Z Hosleyem mieliśmy spore tarcia na początku przygody, w trakcie i przed play-offami, tak aby to się wszystko idealnie ułożyło. Z Woodsem z kolei nie miałem nawet najmniejszego problemu. To bardzo mądry gracz, który uwierzył w mój pomysł. Z perspektywy czasu mogę zdradzić, że zawarłem z nim specjalny układ.
Patrząc na koszykarskie elementy: co takiego miał Hosley, że się na niego zdecydowaliście, mimo że przez kilka tygodni szukaliście rozgrywającego?
Hosley daje niesamowitą jakość w obronie, zwłaszcza w tych systemach, które preferujemy. Przyznaję, że na początku Hosley za dużo grał z piłką w rękach. Musieliśmy o tym porozmawiać, bo nasz atak trochę przez to szwankował. On jest znacznie groźniejszy, gdy piłkę oddaje i kreuje pozycje kolegom. To pokazują statystyki: Hosley był drugim podającym w Anwilu Włocławek.
Czy prowadziliście rozmowy z Nicolásem Laprovíttolą?
Tak. Można powiedzieć, że był o krok od Anwilu. Przedstawiliśmy mu ofertę, ale w ostatniej chwili otrzymał propozycję z ligi hiszpańskiej. Na nią się też zdecydował. Widziałem, że świetnie sobie poczynał w zespole z Badalony. To jest kompletny zawodnik. Mocno o niego walczyłem. Myślę, że podpisanie z nim umowy byłoby prawdziwym hitem transferowym.
Ale gdyby przyszedł Laprovíttola, być może Kamil Łączyński nie wystrzeliłby tak z formą. W play-off był genialny. On z kolei podkreśla, że dużo panu zawdzięcza.
Pamiętam, jak wszyscy mówili, że Kamil nie jest zawodnikiem na najwyższy poziom w lidze. Nie wszystkie kluby go chciały. A teraz został mistrzem Polski, udowadniając, że w tym momencie jest najlepszym graczem na swojej pozycji w kraju. Swoją grą udowodnił, że można zbudować skład oparty na polskim rozgrywającym i da się budować skład na jednym rozgrywającym. On świetnie czuł się w naszym systemie gry.
Na kolejnej stronie Igor Milicić mówi o swoim stylu pracy, serii ze Stelmetem i Stalą i przyszłości w Anwilu