Wychowany we Francji, ale w polskim domu. Mathieu Wojciechowski zapowiada: To początek dłuższej historii

Karol Wasiek
Karol Wasiek
Mam wrażenie, że jak na 26 lat to sporo pan już widział w swojej karierze. Nawet w Eurolidze pan zagrał kilka meczów.

To prawda. W barwach Limoges rozegrałem sześć spotkań. To były fantastyczne chwile, spełnienie koszykarskich marzeń. Muszę przyznać, że od początku mojej przygody z koszykówką miałem dużo szczęścia. W wieku 16 lat trenowałem już z pierwszą drużyną z Pro B Lille, która zajęła wtedy 3. miejsce, co było najlepszym wynikiem w historii.

Później trafiłem do świetnego poukładanego BCM Gravelines, który był na szczycie ligi francuskiej. Z tym klubem grałem w Final-Four EuroChallenge. Starałem się chłonąć tę wiedzę od zawodników i trenerów. To było bardzo ciekawe doświadczenie, które wiele mnie nauczyło.

W Limoges trafił pan z kolei na bardzo doświadczonego i charyzmatycznego Dusko Vujoševicia. Jak pan wspomina pracę z tym trenerem? Ciężko było?

Na początku było... bardzo ciężko. Nigdy nie spotkałem się z takim trenerem. Pamiętam, że poranne treningi trwały po 2,5-3 godziny. Wszyscy myśleli, że to koniec zajęć, a trener Vujosević tylko pokazywał palcem i wskazywał graczy, którzy muszą zostać i trafić 10 rzutów z rzędu. To było duże wyzwanie po tak wymagającym treningu. Pamiętam, że kiedyś zostałem nawet... 80 minut. Nie mogłem nic trafić. Fajne było to, że trener siedział i cały czas z tobą rozmawiał.

To była świetna szkoła życia. Nauczyłem się etyki pracy. "Przychodzisz na trening, by stać się lepszym graczem" - powtarzał Vujosević. Zostało mi to w głowie. Do dzisiaj trzymam się jego rutyny rzutowej przed treningiem. Przychodzę 10-15 minut szybciej i wykonuję pewne określone ćwiczenia. Gdy to zrobię, to wiem, że jestem dobrze przygotowany do zajęć.

Zobacz także: Nowy Anwil po transferach. Michał Michalak zapowiada: Nie zmieni się moja mentalność

W 2012 roku był pan zgłoszony na wstępnej liście naboru do NBA. To był zabieg czysto marketingowy promujący nazwisko?

Można tak powiedzieć, bo wielkich oczekiwań sportowych nie miałem. Choć wiem, że jak byłem w BCM Gravelines to sporo skautów przyjeżdżało oglądać nasze mecze. Na celowniku byli m.in. Albicy czy Abdoulaye Loum. Powiedziałem agentowi: "ok, spróbujmy". 2-3 kluby zgłosiły się. Padło zapytanie, ale na tym się zakończyło.

W tym samym roku grał pan w młodzieżowej reprezentacji Polski. Choć słowo "grał" to chyba trochę nadużycie, bo nie odgrywał pan tam za dużej roli?

To prawda. Przyjechałem na zgrupowanie po kontuzji i wydaje mi się, że nie byłem gotowy pod względem fizycznym, ale także mentalnym. Wydawało mi się, że przyjadę i z miejsca będę odgrywał dużą rolę. Tak się nie stało i to też mnie wiele nauczyło. Poznałem sporo zawodników z mojego rocznika, także trenerów: Niedbalskiego i Gronka. To był mój pierwszy poważny kontakt z polską koszykówką.

Kto wtedy grał w tej kadrze?

To była świetna generacja. Grali tam: Mateusz Ponitka, Przemysław Karnowski, Jarosław Zyskowski, Tomasz Gielo, Michał Michalak, Michał Sokołowski, Grzegorz Grochowski, Maciej Kucharek, Łukasz Bonarek, Piotr Niedźwiedzki.

Z kim pan utrzymywał kontakt?

Z Maciejem Kucharkiem. Przez 2-3 kolejne lata rozmawialiśmy bardzo często, później ten kontakt nieco się urwał. Ostatnio przed spotkaniem w Koszalinie mieliśmy okazję dłużej pogadać i powspominać stare, dobre czasy.

Pamiętam naszą rozmowę w 2015 roku. Wtedy już pan deklarował chęć gry w polskiej lidze koszykówki.

To była jedna z opcji, którą miałem z tyłu głowy. Mówiłem rodzicom, że chcę przeżyć co najmniej jeden rok w Polsce. Chciałem zobaczyć coś innego, wrócić do korzeni. Teraz mam dwie godziny drogi do cioci. Święta spędziłem z rodziną w Polsce.

Uniwersalność na boisku to pana największy atut?

To prawda. Ostatnio grałem nawet jako... środkowy. Jestem szybki i wysoki. Rodzice mi powtarzali, że najgroźniejszy jest taki zawodnik, który na boisku jest w stanie wykonać kilka elementów. Nie ukrywam, że lubię grać intensywnie, w sensie dawać ludziom przyjemność. Łączę efektowność z efektywnością.

Wychował się pan we Francji, ale w polskim domu?

Jak najbardziej. Rodzice w latach 90. mieli okazję przyjechać do Francji, żeby grać na dobrym poziomie, szczególnie moja mama. Tata już dał spokój z koszykówką w tym czasie. Oboje wcześniej grali w ekstraklasie w Polsce. Od początku żyłem we Francji, ale nasz dom był typowy polski. Było polskie jedzenie, po polsku rozmawialiśmy. W każde wakacje wracałem do kraju. Spędzałem około 2-3 tygodni w rodzinnych miejscowościach, czyli w Koszalinie i w Bydgoszczy. Gdy rozmawiamy to uśmiech nie schodzi z pana twarzy. Podobnie jest w trakcie gry. Skąd takie pozytywne podejście do życia?

Wyniosłem to z domu. Rodzice ciągle mi mówili, że mam się uśmiechać i pozytywnie patrzeć na życie, nawet jak coś złego się wydarzy. Jeden dzień może być słabszy, ale w kolejnych trzeba wrócić do pracy i robić swoje. Siedzenie głową w dół nie jest dla mnie. Nie ukrywam, że jestem szczęściarzem, bo gram w koszykówkę. To moja pasja i zabawa. Kocham to. Ludzie przychodzą i oglądają nasz występ. Jestem otwartym gościem, co jest moim atutem, ale czasami przekraczam tę granicę i muszę się hamować.

Odchodzą zawodnicy (Davis i Wołoszyn), wokół klubu są różne zawirowania. Jak pan na to reaguje?

Na początku było ciężko. Nie umiałem tego zrozumieć. Bądź co bądź to bardzo dziwna sytuacja. Pamiętam, że we Francji była taka sytuacja, że klub z powodu długiego weekendu spóźnił się z wypłatą pieniędzy o 2-3 dni. Było ogromne zamieszanie w szatni... Każdy dzwonił do prezesa i pytał o pieniądze. W MKS-ie byśmy chcieli, żeby były te 2-3 dni opóźnienia.

Trzeba podchodzić do tego z dystansem. Z tej sytuacji wszyscy mogą wyjść jako zwycięzcy, mimo że dla niektórych graczy ta sytuacja jest wyjątkowo ciężka. Na przykład dla takiego Bena Richardsona, dla którego to pierwszy rok gry w Polsce. Trzeba liczyć na to, że wszystko zostanie uregulowane.

Myślał pan o odejściu?

W pewnym momencie tak. Kłopoty zaczęły się nawarstwiać i byłem podirytowany. Przemyślałem jednak wszystko i uznałem, że pozostanie w MKS-ie to najlepsza decyzja. Dużo zawdzięczam trenerowi Winnickiemu i chłopakom, którzy cały czas we mnie wierzyli.


Zobacz inne teksty autora

Czy Mathieu Wojciechowski w kolejnym sezonie będzie grał w Energa Basket Lidze?

zagłosuj, jeśli chcesz zobaczyć wyniki

Już uciekasz? Sprawdź jeszcze to:
×
Sport na ×