Adam Waczyński: Ciary po plecach (wywiad)

Michał Kołodziejczyk
Michał Kołodziejczyk
Ma pan nadzieję, że teraz w Polsce rozpocznie się moda na koszykówkę?

Liczę, że tak się stanie. Nasz turniej może być początkiem czegoś nowego. Nie twierdzę, że wcześniej nie było gdzie grać, ale ten występ może popchnąć całą dyscyplinę szybko i mocno do przodu. Czas pokaże, ale już teraz mamy bardzo pozytywny odzew od trenerów szkolnych zespołów, zresztą z klubów także. Dzieciaki przychodzą na trening, chcą nas naśladować, rzucają naszymi nazwiskami. Mam nadzieję, że to będzie motywacja dla tej młodzieży. Że warto marzyć i ciężko pracować, żeby dochodzić do takich rzeczy.

A pan kim chciał być na swoim podwórku?

Oczywiście, że Michaelem Jordanem. To były moje czasy. Oglądało się mecz, gadało się o nim, wspominało, próbowało naśladować. Później, jak Jordan się kończył, w mojej wyobraźni królował Dwayne Wade, przyszła też pora na Stephene'a Curry'ego. Nawet dzisiaj mam swoich idoli, których podpatruję. Całe moje życie to była koszykówka i kolejni zawodnicy, których obserwowałem z pasją.

Pan na koszykówkę był chyba skazany.

Mój dziadek Szczepan był reprezentantem Polski, tata również grał w koszykówkę. Rzeczywiście nie miałem wyjścia. Tylko śmiesznie się moja kariera zaczynała, bo od końca - zacząłem chodzić na treningi oldbojów. Ale bardzo miło to wspominam. Tata mnie ciągał... To znaczy nie ciągał - sam chciałem w tym wszystkim uczestniczyć. Od małego pyrdka koszykówka była ze mną na co dzień.

Dziadek specjalnie dla pana stworzył nawet klub.

Bardziej ojciec, razem zakładali. Budując od podstaw WAX Toruń myśleli o mnie, moim bracie i dwóch kuzynach, też wnukach Szczepana. Chcieli, żebyśmy mogli trenować i grać w fajnych warunkach. Byli tam młodzicy, juniorzy, juniorzy starsi i później trzecia liga - klub był na każdym szczeblu, mogliśmy się ogrywać, podnosić umiejętności i zdobywać doświadczenie. I tak do czternastego, piętnastego roku życia byłem zawodnikiem WAX-u. Moim kuzynom i bratu nie powiodło się tak jak mnie i nie grają na takim poziomie, ale na pewno wszyscy miło wspominamy tamte czasy. Jestem wdzięczny tacie i dziadkowi, że chcieli w nas zainwestować.

Później, kiedy odszedłem do Prokomu, tata po kilku latach zamknął klub, dziadek odszedł od nas kilkanaście lat temu. Wszyscy zawodnicy, którzy przewinęli się przez WAX, spotykają się jednak raz w roku na memoriale mojego dziadka - gramy takie towarzyskie spotkanie młodzi na starych, granicą jest rocznik 1985. Później idziemy na tak zwane piwo. Jest pizza, pogaduchy i wspomnienia. Dziadek był fantastycznym człowiekiem, który łączył nie tylko zawodników, ale generalnie wiele osób w środowisku dziennikarskim. Ten memoriał jest zawsze okazją, żeby to wszystko przeżyć jeszcze raz, żeby przypomnieć, jak był dla nas ważny.

A gdyby się panu nie udało zrobić kariery, w rodzinie byłoby rozczarowanie?

Nie sądzę. Mój cztery lata starszy brat nie osiągnął takiego poziomu jak ja, a jakoś żyje i jest szczęśliwy. Ma rodzinę, pracę, tragedii nie było. Ale na pewno jakieś podświadome ciśnienie dało się wyczuć, tata zawsze chciał, żeby któryś z nas grał w koszykówkę. Dziadek z chmury też obserwuje, jak mi idzie i mam go zawsze z tyłu głowy. Myślę, że byłby teraz bardzo dumny.

Kiedy na mistrzostwach świata grali przed meczem hymn, był czas, żeby o tym wszystkim pomyśleć?

Tak, wspomnienia przelatują przez głowę z prędkością błyskawicy. Kiedy słuchałem Mazurka Dąbrowskiego, widziałem tych wszystkich ludzi, którzy siedzą przed telewizorem, kibicują. Myślałem także o tych, którzy chcieliby być na moim miejscu. Myślałem też o wdzięczności, jaką muszę w sobie nosić do wszystkich, którzy pomogli właśnie mnie znaleźć się w tym miejscu. Myślałem o żonie, dzieciach, dziadku, który z góry spogląda i trzyma rękę na wszystkich sprawach, żeby potoczyły się dobrze. A potem trzeba się było szybko otrząsnąć i włączyć tryb sportowej walki. Pokazać się z jak najlepszej strony i udowodnić, że nie jest się w tym miejscu przypadkowo.

Jest pan twardy? Czy jak się wyjeżdża z domu w wieku piętnastu lat, to trzeba być twardzielem?

Wyjazd mocno hartuje. I tak naprawdę polecam takie rozwiązanie każdemu młodemu zawodnikowi.

Dlaczego?

Myślę, że nie chodzi tylko o sport, ale po prostu o życie. Trzeba się wszystkiego nauczyć, nawet nie od początku, co od podstaw. Wcześniej zwyczajnie pewnymi rzeczami nie musiałem się przejmować. Śmieję się, bo później rozmawiałem z moją babcią, z którą wtedy mieszkaliśmy, która stwierdziła: "Adasiu, jak ty wyjeżdżałeś, to nie wierzyłam, że jesteś w stanie sobie ze wszystkim poradzić". Było ciężko, bo nie wydawałem się osobą, która mogłaby być samodzielna, ale nawet jeśli najbliżsi mieli wątpliwości, to podświadomość działała inaczej. Coś w środku mówiło mi, że muszę sam się zmotywować, żeby wszystko - jak to się mówi - ogarnąć.

Już uciekasz? Sprawdź jeszcze to:
×
Sport na ×