Rafał Juć, skaut NBA: W PLK potrzeba dyrektorów sportowych [WYWIAD]

W Polsce brakuje mi pracy nastawionej na długofalowy cel. Klub powinien mieć stabilne fundamenty i nie być zależnym od jednej myśli szkoleniowej. Kluczowa powinna być rola dyrektora sportowego - mówi nam Rafał Juć, skaut NBA.

Karol Wasiek
Karol Wasiek
Rafał Juć Newspix / WOJCIECH FIGURSKI / 058sport.pl / Na zdjęciu: Rafał Juć
Karol Wasiek, WP SportoweFakty: Ostatnio pojawiły się informacje, że Rafał Juć może zostać nowym prezesem lub dyrektorem sportowym w Anwilu Włocławek. Jest coś na rzeczy? Rafał Juć, skaut Denver Nuggets: Faktycznie takie informacje też do mnie dotarły. Choć zastanawiam się, skąd w ogóle takie spekulacje pojawiły się w internecie. Trudno mi się do nich odnieść, bo nie ode mnie one wyszły. Na pewno jest to miłe, że jestem oceniany jako fachowiec i profesjonalista. Mój kontrakt w Denver Nuggets zabrania mi usług konsultingowych dla klubów europejskich, aczkolwiek jestem w stałym kontakcie z mniej więcej połową klubów PLK. Mogę zdradzić, że w przeszłości kilkukrotnie otrzymałem zapytania z propozycją współpracy.

Taka praca byłaby wyzwaniem? Widzisz siebie na takim stanowisku? Np. w klubie w PLK?

W przeszłości niejednokrotnie mówiłem i podkreślałem, że powrót do Polski byłby bardzo ciekawym doświadczeniem zawodowym i też poniekąd spełnieniem marzeń. Na ten moment żadnych konkretnych rozmów jednak nie było. Nie ukrywam, że każda osoba pracująca w koszykówce, niezależnie w jakiej roli - trener, skaut czy dziennikarz - marzy o tym, by pracować w roli osoby decyzyjnej. Bo jako skaut jestem osobą przyglądającą się, rekomendującą, ale tej decyzyjności wcale nie jest tak dużo. A apetyt rośnie w miarę jedzenia...

ZOBACZ WIDEO: #dziejesiewsporcie: szaleństwo Lindsey Vonn. Upadek jej nie złamał

Czyli kusi praca w takiej roli?

Oczywiście. Skłamałbym, gdybym powiedział, że nie. Anwil na pewno jest takim klubem, więc praca w takim miejscu byłaby dużym i ciekawym wyzwaniem. Abstrahując już od poszczególnych klubów, warto zastanowić się i podjąć debatę w temacie dyrektorów sportowych.

Proszę bardzo. Są potrzebni?

Jak najbardziej. I za przykład podaję Bundesligę. Tam kilka lat temu kluby zaczęły zatrudniać pracowników ligi NBA. Tak było w Bayernie, Albie i te organizacje zaczęły rosnąć w siłę i odnosić ogromne sukcesy. Tam praca była nastawiona na długofalowy cel. Tego w Polsce bardzo mi brakuje. U nas zwykle jest tak, że wraz z odejściem danego trenera wszystko w klubie po prostu pada... Bo on buduje i inwestuje swoją wartość i siłę, a nie za wiele z tego zostaje w samym klubie. Klub - jako organizacja - powinien mieć stabilne fundamenty i nie być zależnym od jednej myśli szkoleniowej. Historia pokazała, że takie kluby nie za dobrze na tym wychodziły.

Najlepszy przykład: Anwil Włocławek. Odszedł Igor Milicić, który pełnił rolę trenera i generalnego menedżera i koncepcja klubu strasznie się posypała. Nieudane transfery, złe wybory i konstrukcja składu.

To prawda. Sytuacja w Anwilu była dość specyficzna, bo trener Igor Milicić osiągnął praktycznie wszystko co było do osiągnięcia: dwa mistrzostwa, Superpuchar, Puchar Polski. Miał pełne zaufanie klubu, sponsorów, kibiców. Odszedł i została ogromna wyrwa.

Ale pracy w Europie ostatecznie nie znalazł. Jak wygląda ekspozycja trenera Milicicia w Europie? Jak to oceniasz?

Trener Milicić był bardzo zauważony w Europie. Jego dość charakterystyczny sposób gry w obronie zrobił spore wrażenie. Były artykuły, podcasty i analizy na temat jego taktyki i sposobu pracy. To nie był przypadek. To była świetna praca. Podejrzewam, że jeśli trener Milicić chciałby za wszelką cenę pracować w Europie, to nie miałby z tym żadnego problemu. Wiele klubów pytało mnie o tego szkoleniowca. Ale nie jest sztuką wziąć pierwszą lepszą ofertę z brzegu. To ambitny trener, który szuka odpowiedniego miejsca pracy.

Wracając do budowania zespołu. Które elementy uważasz za kluczowe w tym procesie?

Uważam, że budowanie drużyny to jest proces kompleksowo-organiczny. To jak zawodnik zafunkcjonuje w danym miejscu, jak trenuje, jakie ma nastawienie mentalne jest determinujące, zwłaszcza w tej rzeczywistości finansowej, w jakiej operują polskie kluby. To są wciąż stawki dość średnio-niskie. Trudno znaleźć w takiej kwocie graczy kompletnych, takich, którzy nie mają braków. Dlatego scouting - operując w takich kwotach i możliwościach - jest jeszcze ważniejszy.

Kluczem jest pozyskanie kompleksowej wiedzy na temat danego koszykarza: jak z nim pracować, jak do niego podejść mentalnie, jakich zawodników dokooptować do niego. Niestety często kluby dowiadują się o tym na miejscu. I problemem nie są nawet sami zawodnicy, ale brak przygotowania organizacyjno-filozoficznego na współpracę z takim koszykarzem.

Choć uważam, że kluby PLK - w ostatnich latach - pod względem organizacyjnym zwiększają swój poziom. Pojawiają się nowi sponsorzy, liga wygląda profesjonalnie. Powoli trzeba zacząć tworzyć organizacje, które byłyby w stanie rywalizować na poziomie europejskim.

Stanowisko dyrektora sportowego w klubach może w tym pomóc?

Tak. W sporcie nie jest jak w biznesie. Nie jest tak, że wkładasz pieniądze i od razu wynik będzie. W sporcie jest tyle rzeczy nienamacalnych, które decydują o końcowym rezultacie. Dlatego uważam, że ważna jest rola dyrektora sportowego, osoby, która reaguje na bieżące wydarzenia, jest łącznikiem między szatnią a trenerem i sponsorami. Zna trendy ligi, widzi, co się dzieje na rynku, podejmuje strategiczne decyzje. Taka postać jest kluczowa. I w Polsce są kluby, w których od lat funkcjonują dyrektorzy sportowi. W Zastalu był to kiedyś Walter Jeklin, teraz jest Kosma Zatorski. W Treflu pracuje Tomasz Kwiatkowski.

Czyli obecny model w Zastalu uważasz za idealny?

Idealny zespół jest wtedy, gdy występuje efekt synergii, czyli korzyść z działania sumy jednostek, a nie z działań każdego podmiotu z osobna. I faktycznie trener Żan Tabak znalazł optymalny model budowy drużyny. Za tym idą znakomite wyniki.

Często dzwonią do ciebie trenerzy z Polski z prośbą o ocenę zawodników?

Bardzo często, zwłaszcza w okresie letnim. Nie jest tajemnicą, że polskie kluby nie mają budżetu ani organizacji, żeby skautować na poziomie klubów włoskich, hiszpańskich czy niemieckich - które mają skautów na pełen etat. W naszych realiach za budowę składu w większości przypadków odpowiadają trenerzy. Specyfika pracy w koszykówce polega na wzajemnej pomocy i wymianie informacji. Bazę kontaktów buduje się przede wszystkim w trakcie wyjazdów - czy to na Ligę Letnią czy na różne campy międzynarodowe. W scoutingu walutą jest wiedza. Im więcej wiesz, tym jesteś bogatszy.

Nie jest tajemnicą, że trenerzy do mnie dzwonią z pytaniem o konkretnych zawodników, budowę składu czy proszą o kontakty. Przez wiele lat zbudowałem sobie siatkę kontaktów z danymi trenerami, z niektórymi z nich się zaprzyjaźniłem, żyjemy w dobrych, przyjacielskich relacjach.

Każdemu starasz się pomóc?

Zawsze staram się każdemu pomóc, nawet tym ludziom, z którymi nie żyje w przyjacielskich kontaktach. Bo to też dla mnie jest nowe doświadczenie. Sprawdzam danego zawodnika, analizuję go, obserwuję, to pewnego rodzaju wysiłek intelektualny. W tej branży im więcej czegoś robisz, tym większe nabywasz doświadczenie. Uważam, że scouting powinien być autostradą, który działa w obie strony, na zasadzie wymiany między mną a danym klubem. Często im pomagam, ale też sam czegoś potrzebuję.

Trenerzy pytają mnie, czy mogę jakiegoś zawodnika zarekomendować na daną pozycję albo co mogę powiedzieć o danym koszykarzu. Choć podkreślam, że scouting nie jest odrobieniem pracy domowej za kogoś. To jest jedno ze źródeł. Ale to też budujące, że kluby zaczynają działać w ten sposób. Bo pamiętam czasy, gdy podpisywano zawodników w ciemno, nawet ich wcześniej nie sprawdzając. Czasami nawet uprzedzam kluby i sam się odzywam do trenerów.

Kiedy? W jaki sposób?

Gdy widzę i słyszę, że klub interesuje się danym zawodnikiem, którego mam w notesie, to z chęcią przekazuję informacje. Dobre i złe. Ale zwłaszcza te niekorzystne, te, do których nie wszyscy mają dostęp.

Czemu to robisz? Pracujesz przecież w wielkim NBA.

Jestem skautem NBA, ale jestem też kibicem Energa Basket Ligi, któremu na sercu leży dobro poszczególnych klubów i trenerów. Pamiętam sytuację, gdy trener był zły, zdenerwowany, gdy wysłałem mu niekorzystne informacje na temat zawodnika, którego właśnie wziął do składu. Po sezonie mówił mi: szkoda, że nie zwróciłem na to uwagi. "Ten zawodnik był tragiczny do współpracy" - taki sms przyszedł kiedyś na mój telefon. Uśmiechnąłem się.

I tym samym... wracamy do dyskusji o dyrektorach sportowych.

Dokładnie. Trzeba wypracować optymalny model na funkcjonowanie dyrektora sportowego i trenera w klubie koszykarskim, w warunkach europejskich, przy ograniczonym budżecie i niewielkiej liczbie zatrudnionych osób. W większości klubów osobą decyzyjną jest właśnie trener. Każda inna rola w klubie jest de facto rolą uzupełniającą, komplementującą i pomagającą pierwszemu trenerowi.

Jakie jeszcze dostrzegasz błędy w budowaniu zespołów?

Uważam, że polskie kluby bardzo często wpadają w pułapkę, że patrzą na nazwiska, CV, duże produkty. A nie oszukujmy się: wielu topowych zawodników na Polskę nie spogląda. A jak już to robią, to zazwyczaj są po przejściach albo mają problem ze znalezieniem pracy.

Polskie kluby też przejeżdżały się na tym, że dzwoniły po opinie do trenerów z USA lub do trenerów zaprzyjaźnionych z zawodnikiem. Wiadomo, że trudno w taki sposób uzyskać rzetelne zdanie na temat takiego gracza. Każdy chce wtedy pomóc zawodnikowi, by ten miał pracę.

Jak pozycjonujesz PLK na tle innych lig? Rośniemy w siłę?

Jest na granicy najlepszej dziesiątki w Europie. Widać rozwój, ale niestety wciąż jest dość powolny. O prestiżu i renomie ligi decyduje liczba zespołów grających w europejskich pucharach. To jest kluczowy element rozwoju. Z perspektywy agentów, zawodników to największa możliwość własnej reklamy, zarobienia większych pieniędzy. Te osoby patrzą, który klub i liga mogą być takim oknem na świat. Ekspozycja jest bardzo ważna.

A jak jest z polskimi zawodnikami? Dostajesz sporo zapytań o nich?

Tak. Nie chcę przypisywać sobie zbyt górnolotnej roli, ale wiadomo, że dla wielu osób z zagranicy, którzy szukają zaufanego źródła i kontaktu w Polsce, to zazwyczaj piszą do mnie albo do Bronka Wawrzyńczuka, który pracuje w Ratiopharm Ulm. Tych zapytań jest coraz więcej. Uważam, że mocno w ostatnich latach wzrósł prestiż polskich zawodników.

Spójrzmy na piłkę nożną. Polacy mają prestiż we Włoszech i każdemu kolejnemu graczowi jest przez to łatwiej tam zdobyć zatrudnienie. Wracając do koszykówki. Mateusz Ponitka przetarł ślad w Rosji, tamtejsze kluby coraz chętniej patrzą na Polaków. Michał Sokołowski jest we Włoszech, Jarosław Zyskowski trafił do Hiszpanii, a Michał Michalak robi furorę w Niemczech.

Jak podchodzisz do sprzedaży zawodników w trakcie rozgrywek? To dobra droga dla polskich klubów?

Trzeba sobie powiedzieć, że mistrzem Polski będzie tylko jeden zespół, a w lidze gra jeszcze piętnaście innych drużyn. Sama matematyka pokazuje, że piętnaście będzie niezadowolonych. W lidze NBA nauczyłem się, że oprócz głównego celu, jakim jest walka o mistrzostwa, powinny być także cele pośrednie, które będą świadczyć o twojej pracy. Każdy klub powinien mieć takie cele na miarę ich możliwości finansowo-organizacyjnych.

Dobry scouting zawsze się obroni i może to później przełożyć się na zarobek wielkich pieniędzy. Tak było teraz w Zastalu, wcześniej Legia sprzedała też Bibbinsa do Francji, w zeszłym roku MKS ściągał bardzo ciekawych zawodników, którym dał szansę się pokazać, a następnie sprzedał za duże pieniądze do mocniejszych klubów. To też pewnego rodzaju model biznesowy.

Wbrew powszechnej opinii nasze kluby potrafią znaleźć perełki, są trenerzy którzy wykonują świetną pracę w tym zakresie, ale i tak na koniec wszystko weryfikują ograniczenia budżetowe oraz miejsce PLK w Europie.

Agenci mówią, że polska liga stała się takim pomostem między ligami marginalnymi (szwedzka, fińska, czeska, słowacka) a ligami topowymi (włoska, niemiecka, francuska). PLK pod względem fizyczności i atletyzmu zbliża się do tego poziomu. Dla wielu zawodników może to być znakomite miejsce do tego, by wywindować swoją karierę do wielkich klubów. Ostatnie lata to pokazują.

***

Rafał Juć do NBA trafił w 2013 roku, mając zaledwie 21 lat. W klubie Denver Nuggets odpowiada za wyszukiwanie utalentowanych graczy, występujących na co dzień w Europie. W dużej mierze dzięki pracy Polaka zespół z Denver pozyskał kilku bardzo utalentowanych zawodników - m.in. gwiazdę NBA Nikolę Jokicia.


Zobacz także:
Marcel Ponitka: Trudno było odejść z Zastalu. Rosjanie mnie zaskoczyli [WYWIAD]
Czy Anwil poddał sezon? Dlaczego odeszli Clarke i Sulima? Trener Frasunkiewicz odkrywa karty
Łukasz Koszarek mówi o odejściu Iffe, pracy z Tabakiem i finansach. "Właściciel wszystko mówi"
Hit transferowy w PLK. Grecki dziennikarz mówi o Pappasie w Zastalu. "Stać go na wielkie rzuty"

Mistrzem Polski w sezonie 2020/2021 będzie...?

zagłosuj, jeśli chcesz zobaczyć wyniki

Już uciekasz? Sprawdź jeszcze to:
×
Sport na ×