W tym artykule dowiesz się o:
8. miejsce - MKS Dąbrowa Górnicza
MKS Dąbrowa Górnicza nie jechał na finały juniorów starszych po medal - to na pewno nie. Celem zespołu Rafała Knapa było zebranie we Wrocławiu niezbędnej nauki po to, aby w maju, podczas finałów MP U-18, sięgnąć już po medal. Zresztą także w Kosynierce. Bo chyba nikt nie ma wątpliwości, że MKS się tam znajdzie. I będzie jednym z faworytów do medalu.
Patrząc tylko i wyłącznie pod kątem wyniku, decydujące gry w U-20 były dla dąbrowian nieudane - cztery mecze i cztery porażki. Tym niemniej nie da się nie zauważyć, że w dwóch meczach MKS zagrał bardzo miło dla oka i bez respektu dla faworyta. Było tak w starciu z gospodarzami turnieju, Śląskiem oraz w grze o przedostatnią lokatę - z Novum/Astorią. MKS był słabszy od wrocławian w pierwszej i ostatniej kwarcie, dwie środkowe minimalnie wygrał. Kto wie, jakim wynikiem zakończyłby się ten mecz, gdyby nie fantastycznie dysponowany po stronie Śląska Jakub Musiał (29 pkt.)?
Skład MKS-u zbudowany był w oparciu o juniorów. Spośród graczy nieco starszych, większy wkład w grę zespołu miał jedynie Dawid Boryka. Prawdziwym objawieniem można nazwać Mateusza Szczypińskiego. W finałach zdobywał średnio 16,5 punktu, będąc trzecim strzelcem całej imprezy. Skoro przeciwko starszym radził sobie tak dobrze, to jak będzie grał w swoim roczniku? W dodatku powinien otrzymać spore wsparcie od Aleksandra Załuckiego i Jakuba Wantucha, których średnie punktowe także oscylowały w okolicy kilkunastu. A jest jeszcze Patryk Piszczatowski, który w meczu z Asseco zdołał w jednej akcji trzykrotnie zablokować Mateusza Itricha. A zauważyć trzeba, że obu panów dzieli "skromne" 11 cm na korzyść tego drugiego.
Zespół z Dąbrowy Górniczej może i był najsłabszy, ale oglądało się go z przyjemnością, zwłaszcza w dwóch wyżej wspomnianych spotkaniach. Być może MKS byłoby stać na nieco lepszy wynik, ale zespół był pozbawiony swojego mózgu, wypożyczonego z MKS-u do pierwszoligowych Katowic, Patryka Wieczorka. Z drugiej strony na jedynce ograł się nieco 16-letni Adam Skiba, co także powinno zaowocować w rozgrywkach juniorskich.
7. miejsce - Novum/Astoria Bydgoszcz
Zdecydowanie największe rozczarowanie finałów. W drodze do Wrocławia bydgoszczanie ponieśli tylko jedną porażkę. Miała ona miejsce w półfinałach w meczu ze Śląskiem, co ujmy im nie przynosi na pewno. Jednak chyba dopiero teraz wyszło, ile dla tej drużyny dwa lata temu (brązowe medale w U-18) znaczyli Łukasz Frąckiewicz i Paweł Robak.
Frąckiewicz przed obecnym sezonem przeniósł się na studia do trójmiasta i zdecydował na grę w Asseco, w barwach którego zadebiutował już nawet w TBL! Dwa lata temu, wespół z Mateuszem Fatzem, tworzył podkoszowy duet w Novum/Astorii. Gdyby w zespole był nadal, wynik na pewno byłby inny. Z kolei Robak to dobry obrońca, który w minionym sezonie jako jedyny potrafił ograniczyć Przemysława Żołnierewicza.
Najlepszy mecz we Wrocławiu bydgoszczanie rozegrali z Zastalem. Zespół zagrał całościowo mądrze i skutecznie, zwłaszcza w ostatniej kwarcie, kiedy to do kosza Zastalu wpadło aż sześć trójek! Dało to zwycięstwo, jednak zbyt niskie, gdyż do awansu zespół Macieja Łabusia potrzebował wygranej minimum 15 punktami, przy jednoczesnej porażce zespołu z Poznania. Sztuka ta się nie udała i Novum/Astorii pozostała gra o 7. miejsce. Wpływ na to miał kiepski początek turnieju. Porażki po słabym meczu z Biofarmem i z WKK, po dobrej grze przez 25 minut i fatalnej przez 15, zaważyły.
Brakujące ogniwa, w postaci nieobecnego już w zespole Frąckiewicza i Robaka sprawiły, że na pozycji numer 4 grał Piotr Łucka, a jako rzucający Mikołaj Ratajczak. Paradoksem jest to, że Łucka zagrał niezły turniej na nienaturalnej dla siebie pozycji. Nie można mieć do niego wielkich pretensji, ale ewidentnie brakowało w zespole silnego skrzydłowego. Z kolei Ratajczak miałby szanse stanowić większe zagrożenie jako gracz wchodzący z ławki. Karol Kutta miał dobre momenty, ale i fatalne. Popełniał zbyt wiele strat, grał na marnej skuteczności. Jako przykład podać można mecz z Zastalem. Miał prawie triple-double - 12 punktów, 12 zbiórek i 9 asyst, ale zaledwie 3/10 z gry...
W zespole najlepiej zagrał, co nie dziwi, Mateusz Fatz. On także miewał swoje słabsze momenty, notował sporo niepotrzebnych strat i fauli, ale swoje zespołowi dawał. Swój ostatni juniorski sezon miał naprawdę dobry. We Wrocławiu, w finałach, był indywidualnie najlepszy jeśli chodzi o punkty, zbiórki i ogólny eval - średnie 18,25 pkt., 12 zb., eval równy 22. Ponadto był drugi w blokach. Potencjał tego gracza jest wielki. Brakowało mu niezbędnego podkoszowego wsparcia. Między innymi też przez to nabił sobie statystyki, ale sam zapewne chętnie zamieniłby je na sukces drużynowy.
Co dalej z zespołem? Trudno powiedzieć. Z wieku juniorskiego wyrasta nie tylko Fatz, ale także Kutta, Wardziński, Wenderski, Łucka, kontuzjowany Robak. A następców, poza drobnymi wyjątkami, nie widać...
6. miejsce - Trefl Sopot
Trefl Sopot do Wrocławia pojechał jako ustępujący mistrz. Wiadomo bowiem było, że nierealnym będzie obrona mistrzowskiego tytułu sprzed roku. Bez Grzegorza Kulki i Artura Włodarczyka, a jedynie z Pawłem Krefftem, braćmi Kolenda, nieźle grającym Damianek Szczepanikiem czy Kacprem Grzesiowskim, podobnym do Kulki jedynie warunkami fizycznymi i numerem na koszulce, nie było mowy o medalu. Zwłaszcza będąc w grupie ze Śląskiem i Asseco. Kto wcześniej widział choć jeden mecz jednych lub drugich, wie, o czym mowa. Zresztą potwierdzeniem niechaj będzie złoto dla Asseco i srebro dla Śląska.
Co jednak było niesamowicie miłym zaskoczeniem, to to, że Trefl nie położył się przed późniejszymi medalistami. Szans zbyt wielkich w obu spotkaniach nie miał, ale w obu wypadał przyzwoicie. W meczu ze Śląskiem sopocianie chyba za bardzo uwierzyli w swoje umiejętności strzeleckie. Oddali aż 32 rzuty z dystansu, z czego drogę do kosza znalazły tylko 4. Rzuty wolne (2/9) też lepiej przemilczeć. Jednak już inne rubryki były wyrównane. Z Asseco zespół, jeszcze wtedy mistrza, zagrał także bez kompleksów, a szczególnie dobre wrażenie pozostawili po sobie Łukasz Kolenda i Paweł Krefft.
Z przekroju całego turnieju na największe słowa uznania zasłużył chyba właśnie 16-letni Kolenda. Grał odważnie, nieraz ponosiła go fantazja, acz ma prawo, bowiem to jeszcze bardzo młody gracz. Widać u niego jednak to boiskowe "coś", co trudno określić słowami, a co jednocześnie podpowiada, że będzie to niezły gracz. Podobnie jego brat, dwa lata starszy Michał, który na co dzień trenuje już z seniorami. Ma dobre warunki fizyczne, jest wysoki jak na rzucającego lub niskiego skrzydłowego, co w seniorskim baskecie nie będzie dawało mu aż takiej przewagi, ale na chwilę obecną ją daje.
Treflowi w turnieju brakowało przede wszystkim podkoszowych. Jakub Karwowski miał najwyższy średni eval w zespole, niemniej nie wynikał on z doskonałej jego gry. Środkowy ma aż 215 cm wzrostu, ale jego rywale nie mają najmniejszego problemu, aby wypchnąć go z pola trzech sekund, lub - w ofensywie - przepchnąć. Karwowskiemu trudno będzie zrobić karierę, jeśli nie nabierze masy mięśniowej, a w tym temacie nic się u niego nie zmienia. I właśnie tego brakowało Treflowi - typowego środkowego, co zespoły, które zajęły wyższe miejsca, może poza Zastalem, w swoim składzie miały.
Turniej jednak Trefl może zaliczyć na mały plusik, chociażby przez braku strachu w meczach z Asseco i Śląskiem, przekonującą wygraną nad MKS-em i dobre zawody w bodajże jednym z najlepszych spotkań turnieju, czyli starciu o 5. miejsce z Biofarmem. Bilans sopocian, a więc 1-3, jest w tym wypadku dość mylący, bo zważywszy na to, czym dysponowali, a co zagrali, zwłaszcza w tak trudnej grupie, zasługują co najmniej na słowa uznania.
5. miejsce - Biofarm Basket Junior Poznań
Od początku wiadomo było, że o medal będzie Biofarmowi trudno, bowiem faworytami zdawały się być ekipy Asseco, Śląska i WKK, co zresztą swoje znalazło swoje potwierdzenie. Celem poznaniaków było jednak wyjście z grupy, czego osiągnąć się nie udało. Niemniej przy nieco większej dozie szczęścia i nieco niższej porażce z Zastalem, zespół Przemysława Szurka mógł być w czwórce, pomimo swoich kadrowych problemów.
W pierwszym meczu turnieju półfinałowego z gry wypadł podstawowy podkoszowy, Maciej Waraczyński, który doznał poważnego skręcenia stawu skokowego. Do dyspozycji trenera nie był także Michał Rybakowski (zerwane więzadła krzyżowe). Z kolei z Michała Marka sztab szkoleniowy mógł skorzystać jedynie w dwóch pierwszych meczach turnieju finałowego. Jednak to jeszcze nie wszystko, bowiem Dawid Gruszczyński, lider punktowy zeszłorocznej srebrnej ekipy U-18, grał na turnieju na własną prośbę.
Wszystkie powyższe składowe sprawiły, że gra w największej mierze skupiła się na Patryku Stankowskim, Mikołaju Kurpiszu, Szymonie Ryżku i Wojciechu Frąckowiaku. Jeśli w którymś przypadku szukać zawodnika, który nie spełnił oczekiwań, będzie to ten pierwszy. Nie dało się nie zauważyć, że poprzedni sezon dla Stankowskiego był dużo lepszy. Wtedy bowiem, zarówno w U-18 jak i w U-20, był motorem napędowym zespołu. We Wrocławiu tego nie było. Poza tym jego skuteczność była dramatyczna. Nie stanowił w zasadzie żadnego zagrożenia dla rywali. Zaledwie 5 trafionych rzutów na 34 próby w ciągu czterech dni mówi bowiem samo za siebie...
Na swoim spodziewanym poziomie zagrał za to Szymon Ryżek. We Wrocławiu dostarczał w każdym meczu średnio 13 punktów i 6,5 zbiórki. Pod tym względem był najpewniejszym punktem zespołu, bowiem po prostu trzymał poziom. Poza tym zespół z nim na parkiecie nie był ani razu na minusie, a to także pokazuje, jak wielki wpływ miała obecność tego zawodnika na placu gry. Warto powiedzieć kilka słów także o Dawidzie Gruszczyńskim, bowiem w ostatnim meczu turnieju zdobył 14 punktów, miał 7 zbiórek, dwa przechwyty i blok. Bez jego dobrego występu, Biofarm nie miałby piątego miejsca. Jak na kogoś grającego z kontuzją, występ bardzo dobry.
Z dobrej strony pokazał się także Mikołaj Kurpisz, w 3 z 4 spotkań notujący double-double. Ogólnie był to dla niego dobry turniej, choć gdyby gdzieś szukać małej rysy, można przyczepić się do kwestii jego skuteczności. Ale jednocześnie zauważyć trzeba, że Mikołaj to dopiero 18-latek i w każdym spotkaniu miał przeciwko sobie starszego i tym samym bardziej doświadczonego rywala (kolejno Fatz, Szymański, Kiwilsza, Karwowski). Najlepiej poradził sobie z tym ostatnim, notując w meczu o 5. miejsce 22 punty i 12 zbiórek. Niejako wisienką na torcie, dla ukoronowania jego dobrego turnieju, były kluczowe dwa punkty na sekundy przed końcem meczu.
4. miejsce - SKM Zastal Zielona Góra
Koszykarze Zastalu mogą być po turnieju chyba usatysfakcjonowani. Pojechali do Wrocławia na pewno nie jako faworyci. Co mogli, to zrobili. Na medal nie było ich stać. Okazuje się jednak, że i z bilansem - powiedzmy to szczerze - źle wyglądającym 1-4 można osiągnąć niezły wynik.
Jedna wygrana w grupie wystarczyła, aby znaleźć się w czwórce turnieju. Już przed nim mówiło się, że Grupa B jest tą bardziej wyrównaną i może zdarzyć się tak, że wygra się dwa mecze i odpadnie z gry o medale, a wygra się jeden i awansuje dalej. I właśnie ten drugi scenariusz znalazł ostatecznie swoje odzwierciedlenie w rzeczywistości. Zielonogórzan stać było bowiem na tylko jedno przekonujące zwycięstwo - z Biofarmem. Zespół Arkadiusza Miłoszewskiego musiał za to gorycz porażki przełknąć w starciach z Novum/Astorią, Śląskiem i dwa razy z WKK. Wstydu jednak nie ma.
Mecz z Novum/Astorią był do ostatnich chwil wyrównany i gdyby nie wyeksploatowanie Marcela Ponitki i Kamila Zywerta we wcześniejszych fragmentach meczu, być może nie zmarnowaliby oni łącznie 5 z 6 rzutów osobistych w ostatnich momentach meczu i wygrali, pieczętując swój awans do półfinału? Ostatecznie i tak się tam znaleźli, dzięki lepszemu bilansowi. Wielkich szans nikt Zastalowi w walce o finał jednak nie dawał, ale ten postawił naprawdę twarde warunki Śląskowi. Gdyby nie kiepska pierwsza kwarta, kto wie, jak zakończyłby się ten pojedynek.
Ważne było także to, że choć bezsprzecznym liderem był Ponitka, w każdym meczu otrzymał dodatkowe wsparcie. Co prawda w większości przypadków ze strony dwóch graczy, a chociaż trzech byłoby trzeba, aby móc walczyć o lepszy bilans. W meczu z WKK, który totalnie zawalił Kamil Zywert, Ponitkę wsparli Jakub Der i Szymon Szymański. Przeciwko Novum/Astorii i Śląskowi byli to Zywert i Szymański, a w meczu o 3. miejsce Der i Pogoda. Jedynie w wygranym meczu z Biofarmem z niezłej strony pokazało się łącznie czterech graczy i od razu nie ma się czemu dziwić, że mecz był wygrany.
W kwestii wyniku jak najbardziej był to dla Zastalu turniej na plus, jednak można też powiedzieć, że spośród wszystkich ekip, mieli najwięcej szczęścia. Ukończyli turniej z bilansem 1-4 i zajęli wyższe miejsce niż rywale, których w grupie wyprzedzili. Faktem jest jednak, że mecz półfinałowy pokazał, że gracze z Zielonej Góry nie znaleźli się w nim przypadkiem. Końcem końców stracili zapewne mnóstwo sił, co było aż nadto widoczne w meczu o brąz. Jednak czwarte miejsce zawodnicy Arkadiusza Miłoszewskiego mogą uznać za sukces, co zresztą potwierdził sam zainteresowany.
3. miejsce - WKK Wrocław
Już przed turniejem sporo mówiło się o tym, że z Grupy B do strefy medalowej awansuje zespół WKK Wrocław i ktoś jeszcze. Kazały tak myśleć przede wszystkim wyniki ekipy Sebastiana Potocznego i Tomasza Niedbalskiego z ćwierćfinałów i półfinałów. Co prawda zazwyczaj tak jest, że na takim etapie faworyci swoich rywali wręcz miażdżą, ale WKK robił to w doprawdy solidny sposób, nie odpuszczając w żadnym meczu. Średnio spotkania w ramach turniejów 1/4 i 1/2 finałów wygrywał różnicą 36 "oczek"!
Nie inaczej było we Wrocławiu. Nie inaczej w kwestii wygranych, bowiem mało realne było, aby utrzymać wcześniejszy poziom i rywali w najlepszej ósemce w kraju również pokonywać takimi różnicami. Jednak zwycięstwa nad Zastalem (14-oma punktami) i Novum/Astorią (23), wyglądały i tak bardzo efektownie. Niby nieco słabiej WKK zagrał w ostatnim grupowym meczu, przeciwko Biofarmowi. Prawdą jest jednak, że ten mecz wrocławianie mieli już wygrany po trzech kwartach, po których prowadzili 55:32. Ostatnia, przegrana wysoko kwarta sprawiła, że ostatecznie skończyło się na wygranej różnicą 8 punktów.
W pierwszych dwóch meczach turnieju bardzo dobrze, momentami wręcz rewelacyjne prezentował się tercet Kiwilsza-Kapa-Rutkowski. Dla niektórych słabiej mogą wyglądać ich statystyki z meczu numer trzy, ale było to spowodowane tym, że zagrali po prostu dużo krócej. Żaden z nich nie pojawił się na parkiecie w kwarcie numer cztery. Był to zabieg, mający oszczędzić siły najlepszych zawodników przed arcytrudnym starciem półfinałowym z Asseco lub Śląskiem. Ostatecznie los skojarzył WKK z zespołem z Gdyni.
Zaskakujące mogło być to, że starcie to miało być niesamowicie zacięte, a obserwatorzy już ostrzyli sobie zęby na wrocławski finał. Nic takiego się jednak nie zdarzyło, bowiem Asseco po klęsce dzień wcześniej ze Śląskiem zagrało w półfinale odmienione o 180 stopni. WKK podobnie, jednak w tę gorszą stronę. Trzech wcześniejszych liderów zagrało wręcz fatalnie. Łącznie z gry trafili zaledwie 6 razy na 27 prób (Rutkowski 0/8), wobec czego nie było mowy o awansie do finału.
Dzień później gracze z Wrocławia udowodnili jednak, że potrafią zapomnieć o swoim występie w półfinale i stanąć na wysokości zadania. Tak naprawdę nie było żadnych wątpliwości, komu należą się brązowe medale.
2. miejsce - Śląsk Wrocław
Niemal od samego początku wiadomym było, że Śląsk medal mieć będzie. Po prostu kompletując taki skład było wręcz rzeczą niemożliwą, aby go nie zdobyć. Pozostawało jedynie pytanie, z jakiego kruszcu medale zawisną na szyjach wrocławskich graczy. I choć zapewne oni sami, jak i ich kibice, ostrzyli sobie zęby na złoto, ostatecznie obejść się musieli smakiem.
Po fazie grupowej wydawało się to wręcz niemożliwe, bowiem jedyna ekipa, która miała realne szanse zagrozić Ślaskowi, czyli Asseco, kompletnie nie dała sobie z nim rady w fazie grupowej, przegrywając aż 49:83. Trudno było zatem się spodziewać, że finał będzie wyglądał zupełnie inaczej. Jednak wyglądał.
Asseco zagrało o niebo lepiej niż w grupie, a Śląsk zdecydowanie gorzej, nie potrafiąc przebić się przez defensywę gdynian. W wielkim finale tak naprawdę tylko jeden gracz stanowił zagrożenie dla Asseco, a był nim Mateusz Stawiak. Kompletnie niewidoczni byli za to liderzy z wcześniejszych spotkań - Maciej Krakowczyk, który zagrał wspaniale w półfinale, czy Jakub Musiał, zdobywca 29 punktów w meczu grupowym z MKS-em. Przy Musiale warto się jednak na moment zatrzymać, bowiem jest to gracz, mający dopiero 17 lat. W meczu pierwszej ligi, przeciwko Legii Warszawa, to właśnie on, wspólnie z Wojciechem Jakubiakiem, zagrał doskonałe zawody i jeden z faworytów ligi "musiał" w Kosynierce schodzić z parkietu jako pokonany.
Filigranowy zawodnik, choć nie jest typowym rozgrywającym, posiada niezły przegląd pola, ale przede wszystkim ciąg na kosz, gra bez respektu, strachu. Śląsk będzie miał z niego wiele pociechy. W rozgrywkach juniorskich do lat 18 powinien być jeszcze bardziej wyróżniającą się postacią, a już został wybrany do piątki turnieju wśród juniorów starszych. Niesamowity talent.
Pozostali wypadli w turnieju nieco lepiej lub słabiej. Więcej można było spodziewać się chyba po Jakubiaku i Filipie Prueferze. W meczu półfinałowym, wobec słabszej dyspozycji Stawiaka i Musiała, grę wziął w swoje ręce trzeci z liderów, Krakowczyk i wystarczyło. W meczu grupowym z Asseco pozytywnie zaskoczyli Maciej Muskała i Dominik Wilczek (obaj po 14 punktów). Z kolei w finale Stawiak w zdobywaniu punktów był osamotniony.
Apetyty wrocławian na pewno były większe. Wszak był to gospodarz turnieju, a pozyskanie przed sezonem kilku graczy dało sygnał, że Śląsk będzie się bił o złoto. No i ostatecznie się bił, ale na pewno nie z takim skutkiem, z jakim wszyscy w klubie by oczekiwali. Srebrny medal uznać należy za wielki sukces, tym niemniej finał pozostawił niedosyt. Zwłaszcza że podopieczni Tomasza Jankowskiego zaprezentowali się w nim nadzwyczaj słabo.
1. miejsce - Asseco Gdynia
Asseco do Wrocławia jechało po medal. Czy złoty? Wydaje się, że tak. Gdynianie, podobnie jak Śląsk, zagrali w turnieju jeden naprawdę słabszy mecz, jednak w przeciwieństwie do swojego finałowego rywala była to wpadka, nie mająca większego znaczenia. W półfinale i finale wróciło stare, dobre Asseco - to z meczów grupowych z MKS-em i Treflem.
Sebastjan Krašovec dysponował we Wrocławiu ósemką wyrównanych graczy. Każdy z nich, w drodze po tytuł, przynajmniej raz miał wydatny udział w końcowym wyniku. Pierwszoplanowymi postaciami byli co prawda Marcin Wieluński i Michał Kołodziej, ale nie byłoby złota, gdyby nie dobra gra Łukasza Frąckiewicza przez cały turniej. W finale mecz w pewnym momencie przejął z kolei duet Karol Majchrzak - Mateusz Itrich, grając trzy razy z rzędu niemal bliźniaczą akcję. Z kolei Karol Kamiński powiększał prowadzenie Asseco rzutami z dystansu. W finale, w odpowiednim momencie, kolokwialnie mówiąc, w jakiś sposób odpalił każdy.
Wcześniej bywało z tym różnie. Stosunkowo słaby turniej rozegrał Bartosz Jankowski, podczas kiedy można się było spodziewać, że to właśnie on ma szanse być liderem zespołu. W drodze do turnieju finałowego notował średnio ponad 19 punktów na mecz przy niezłej skuteczności - ponad 57 proc. z gry, w tym aż 52 proc. w rzutach dystansowych. We Wrocławiu nieco zgasł.
Liderem Assecco był Marcin Wieluński, który został także wybrany MVP całej imprezy. Tytuł najlepszego zawodnika dla gracza, który w finale pudłuje wszystkie rzuty osobiste? Okazuje się, że tak. Nadrobił to jednak sześcioma asystami i ośmioma wymuszonymi przewinieniami. W kluczowych momentach finału nie musiał jednak brać ciężaru na własne barki, bowiem zrobili to za niego inni. Wydaje się, że na TBL jest jeszcze dla niego za wcześnie, ale ciężką pracą można dojść do wszystkiego. A tytuł MVP juniorskiej imprezy ostatniego szczebla, U-20, wręcz do tego obliguje.
Cichym bohaterem okazał się Łukasz Frąckiewicz. Były podkoszowy Novum/Astorii był ważnym elementem głównie w ataku. Co prawda w obronie pracował bardzo mocno, co widać było gołym okiem, ale w ofensywie jego wkład był bezcenny. Zbierał na atakowanej tablicy średnio ponad 5 piłek na mecz, dając tym samym kolegom, lub sobie samemu, okazje do ponowień akcji. Spośród ekip grających o medale, żaden podkoszowy choćby nie zbliżył się do takiego wyniku.
Połowa ze wspomnianej ósemki kończy swoją przygodę z juniorskimi rozgrywkami, ale pozostali, czyli Kołodziej, Majchrzak, Kamiński i Itrich, odpowiednio uzupełnieni, mają szanse powalczyć o coś również za rok. Czy tak się stanie? Czas pokaże. Tym niemniej wrocławski turniej pokazał, że w Asseco sprawy mają się dobrze. W ekstraklasie sporą rolę już odgrywa Przemysław Żołnierewicz, coraz śmielej dobija się do grania również Wojciech Czerlonko. Kto następny?