W tym artykule dowiesz się o:
Znakomita seria
12 maja 2014 roku w hali na granicy Gdańska i Sopotu rozegrano wspaniałe zawody, które złotymi zgłoskami zapisały się na kartach historii PLK. Było to piąte, decydujące spotkanie w fazie ćwierćfinałowej. "Win or go home" - jak to mawiają Amerykanie.
Serię lepiej rozpoczęli sopocianie, którzy wygrali dwa mecze w Ergo Arenie (77:71, 83:75) - ciekawostką jest fakt, że w drugim spotkaniu drużynę poprowadził Mariusz Niedbalski, asystent Dariusa Maskoliunasa, który wyjechał na Litwę z powodów rodzinnych.
W Hali Gryfia sopocianie nie potrafili dopełnić formalności - słupszczanie pewnie zwyciężyli 69:56 i 73:62 i wrócili na piąte spotkanie do Trójmiasta. Wtedy jeszcze nie wiedzieli, że ten powrót będzie tak gorzko smakował...
Czarne Pantery zaczęły wyśmienicie
Pierwsze punkty w spotkaniu zdobył Adam Waczyński, ale później warunki gry dyktowali tylko i wyłącznie podopieczni Andreja Urlepa. Po pięciu minutach słupszczanie prowadzili 14:7 - w pierwszej kwarcie podwyższyli nawet przewagę do dziesięciu "oczek".
- Wyszliśmy bardzo nerwowo w ten mecz i sami wpędziliśmy się w kłopoty. Goście zyskali pewność siebie i grali takim rytmem przez trzy kwarty - wspomina Waczyński.
Świetnie dysponowani byli Roderick Trice i Jarosław Mokros. W grze słupskiego zespołu było widać duże zaangażowanie, jak i pewność siebie. Goście napędzani byli przez liczną grupę kibiców, którzy zgotowali niezwykle gorącą atmosferę.
Czarne Pantery grały koncertowo, stopniowo powiększając przewagę. W 34. minucie spotkania Energa Czarni po trafieniu Mokrosa prowadzili 68:50. Wydawało się, że mecz jest już rozstrzygnięty. - Graliśmy bardzo dobrze przez 35 minut, kontrolowaliśmy przebieg wydarzeń na parkiecie. Później Trefl stanął na całym parkiecie, a my w dodatku popełnialiśmy fatalne błędy - wspomina Tomasz Śnieg, obecnie zawodnik Polskiego Cukru Toruń.
ZOBACZ WIDEO Himalaista Adam Bielecki marzy o zimowym wejściu na K2. "To wielkie wyzwanie"
Small-ball - majstersztyk Dariusa Maskoliunasa
Ważnym momentem była kontuzja Garretta Stutza - podstawowego środkowego Energi Czarnych, który rozgrywał przyzwoite zawody. Miał na swoim koncie 10 punktów i dziewięć zbiórek. Umiejętnie grał po obu stronach parkietu, dobrze wyłączając z gry Yemi Gadri-Nicholsona. W jednym ze starć nabawił się kontuzji kostki.
To skrzętnie wykorzystał Darius Maskoliunas, który imał się różnych pomysłów, żeby powrócić jeszcze do gry w tym spotkani. Po piątym przewinieniu Pawła Leończyka desygnował on na parkiet najniższą piątkę z możliwych. W tym ustawieniu rolę środkowego pełnił Simas Buterlevicius, nominalny skrzydłowy.
Ustawienie Vasiliauskas - Jeter - Michalak - Waczyński - Buterlevicius dało sopocianom niezwykłą przewagę, z którą nie potrafili sobie poradzić zawodnicy ze Słupska. - Kluczowy moment, to wyjście pierwszą piątką i agresywna obrona. Wtedy lecieliśmy na nich jak lawina, a kula robiła się coraz większa - tłumaczył trener Maskoliunas.
Waczyński trafiał jak na zawołanie
Sopocianie od stanu 50:68 rzucili 25 punktów, tracąc zaledwie sześć "oczek". Wielki wkład w ten powrót do gry miał Adam Waczyński. Reprezentant Polski do przerwy rzucił zaledwie dwa punkty. Odpalił w drugiej połowie, w której łącznie zdobył 16 "oczek". Nie do zatrzymania był w czwartej kwarcie. Trafił w niej trzy bardzo ważne trójki, które pozwoliły sopocian cały czas utrzymywać się w grze.
Szczególnie imponująca była akcja za siedem punktów, w której najpierw Vasiliauskas trafił dwa wolne, a zaraz po tym piłkę pod słupskim koszem przechwycił Michał Michalak. Zdobył dwa punkty, będąc do tego faulowanym. Nie trafił z linii rzutów wolnych, ale piłkę zebrał Simas Buterlevicius, który oddał ją w ręce Waczyńskiego - a on celnie przymierzył z dystansu!
Każdy z zawodników przebywających na boisku wiedział, że stworzyła się szansa na zwycięstwo i chciał ją wykorzystać. Przechwyt, zbiórka w ataku, celny z faulem Michała Michalaka, rzut Waczyńskiego za trzy, obrona na całym boisku. To napędzało zespół - wspomina Adam Wójcik, który z trybun oglądał spotkanie Trefla z Energą Czarnymi.
Bóg z Treflem. Wielki triumf na miarę gry w półfinale
Słupszczanie mieli tak naprawdę dwie okazje, żeby zakończyć to spotkanie. W pierwszej próbie nie trafił Derrick Zimmerman, ale piłka i tak pozostała w rękach Energi Czarnych. O czas wówczas poprosił trener Urlep. Goście mieli całe 24 sekundy na to, żeby rozegrać akcję i przypieczętować zwycięstwo. Jednak ich pomysł spalił na panewce, bo nie dość że nie wypracowali pozycji, to jeszcze stracili piłkę.
Po ostatnim gwizdku zapanowała ogromna radość w szeregach Trefla Sopot. Kibice wbiegli na parkiet i razem z zawodnikami świętowali awans do półfinału (tam Trefl przegrał ze Stelmetem BC 2:3).
- Nigdy nie byłem świadkiem czegoś podobnego, żeby w pięć minut odrobić tyle strat. Wydawało się, że jest to niemożliwe do zrobienia. Cieszymy się, że Bóg był po naszej stronie i awansowaliśmy do półfinału. Dostaliśmy takiej dodatkowej energii, która dała nam tę promocję - wspomina Sarunas Vasiliauskas, rozgrywający Trefla Sopot.
Trefl Sopot vs. Energa Czarni Słupsk 75:74 (20:27, 16:18, 12:16, 27:13)
Trefl: Waczyński 18, Leończyk 13, Michalak 10, Jeter 9, Vasiliauskas 9, Majstorović 6, Nicholson 6, Stefański 4, Brembly 0, Roszyk 0, Buterlevicius 0.
Energa Czarni: Zimmerman 13, Trice 13, Śnieg 10, Stutz 10, Mokros 8, Taylor 8, Nowakowski 8, Gruszecki 3, Borowski 1.